WIERZE UFAM MIŁUJĘ

„W KAŻDEJ CHWILI MEGO ŻYCIA WIERZĘ, UFAM, MIŁUJĘ” — ZOFIA KOSSAK-SZCZUCKA

  • Słowo Boże na dziś

  • NIC TAK NIE JEST POTRZEBNE CZŁOWIEKOWI JAK MIŁOSIERDZIE BOŻE – św. Jan Paweł II

  • Okaż mi Boże Miłosierdzie

  • JEZU UFAM TOBIE W RADOŚCI, JEZU UFAM TOBIE W SMUTKU, W OGÓLE JEZU UFAM TOBIE.

  • Jeśli umrzesz, zanim umrzesz, to nie umrzesz, kiedy umrzesz.

  • Wspólnota Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia

  • WIELKI POST

  • Rozważanie Drogi Krzyżowej

  • Historia obrazu Jezusa Miłosiernego

  • WIARA TO NIE NAUKA. WIARA TO DARMO DANA ŁASKA. KTO JEJ NIE MA, TEGO DUSZA WYJE Z BÓLU SZUKAJĄC NAUKOWEGO UZASADNIENIA; ZA LUB PRZECIW.

  • Nie wstydź się Jezusa

  • SŁOWO BOŻE

  • Tak mówi Amen

  • Książki (e-book)

  • TV TRWAM

  • NIEPOKALANÓW

  • BIBLIOTEKA W INTERNECIE

  • MODLITWA SERCA

  • DOBRE MEDIA

  • Biblioteki cyfrowe

  • Religia

  • Filmy religijne

  • Muzyka religijna

  • Portal DEON.PL

  • Polonia Christiana

  • Muzyka

  • Dobre uczynki w sieci

  • OJCIEC PIO

  • Św. FAUSTYNA

  • Jan Paweł II

  • Ks. Piotr Pawlukiewicz

  • Matka Boża Ostrobramska

  • Moje Wilno i Wileńszczyzna

  • Pielgrzymka Suwałki – Wilno

  • Zespół Turgielanka

  • Polacy na Syberii

  • SYLWETKI

  • ŚWIADECTWA

  • bEZ sLOGANU2‏

  • Teologia dla prostaczków

  • Wspomnienia

  • Moja mała Ojczyzna

  • Zofia Kossak

  • Edith Piaf

  • Podróże

  • Czasopisma

  • Zdrowie i kondyncja

  • Znalezione w sieci

  • Nieokrzesane myśli

  • W KAŻDEJ CHWILI MOJEGO ŻYCIA WIERZĘ, UFAM, MIŁUJĘ.

  • Prezydent Lech Kaczyński

  • PODRÓŻE

  • Pociąga mnie wiedza, ale tylko ta, która jest drogą. Wiedza jest czymś wspaniałym, ale nie jest najważniejsza. W życiu człowieka najważniejszym jest miłość – prof. Anna Świderkówna

  • Tagi wpisów

    A.Zybertowicz A.Świderkówna Anna German Bł.K. Emmerich Bł. KS. JERZY Bł.M.Sopoćko Dąbrowica Duża Edith Piaf Jan Pospieszalski Jarosław Marek Rymkiewicz kard.Stefan Wyszyński Kardynał H. Gulbinowicz Kijowiec Kodeń Koniuchy ks.A.Skwarczyński Ks.Tymoteusz M.Rymkiewiecz Prof.Kieżun tv media W.Cejrowski Z.Gilowska Z.Kossak Z.Krasnodębski Św.M. Kolbe Żołnierze wyklęci
  • Cytat na dziś

    Dostęp do internetu ujawnia niewyobrażalne pokłady ludzkiej głupoty.

Archive for 10 września, 2011

Coś z Monty Pythona…

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

Posted in Kabarety i rozrywka | Leave a Comment »

Premier kontra kabaret. „Co się stanie, jak PiS dojdzie do władzy?” „Zamkną ten kurek z pieniędzmi, bo nie będą chcieli ich wydawać”

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

PAP

Premier Donald Tusk podczas konwencji wyborczej PO przekonywał, nie ma dziś ważniejszej rzeczy dla Polski, niż 300 mld zł, które ma do nas popłynąć z unijnej kasy:

„Jeśli to przegramy, ta budowa stanie w samym środku przedsięwzięcia. Odpowiedzialnie chcę powiedzieć: nasi oponenci, nawet nie planując tego zrujnują te wysiłki, które prowadziliśmy wspólnie z Polakami przez tyle, tyle lat, aby w Europie uzyskać pozycję, która umożliwi nam bitwę o ten drugi cywilizacyjny skok” – oświadczył szef rządu.

Jak podkreślił, chodzi o kolejne siedem lat, gdzie albo PO będzie kończyła rozpoczęte inwestycje, albo „utkniemy w bagnie niemożności, konfliktu i sporu”.

„Nie stać nas na to, by znowu przyszli ludzie, którzy zamkną nas w kokonie nieufności” – mówił.

Przekonywał, że jeśli PiS wróci do władzy, to może „aresztować” rozpoczęte inwestycje i je zatrzymać.

„Wyobraźcie sobie, co będzie, jeśli to, co nazywam Polską w budowie, te tysiące kilometrów dróg w budowie, autostrad, nowoczesnych szpitali (…) – tych inwestycji jest w każdej dziedzinie bardzo, bardzo dużo – jeśli poprzednicy wrócą do władzy i zechcą +aresztować+ wszystkie te przedsięwzięcia, sprawdzać krok po kroku. Czy wyobraźnia podpowiada nam, co się stanie z tymi 300 mld zł minimum, o które walczymy w budżecie Unii Europejskiej?” – pytał zebranych premier.

„Zamkną ten kurek z pieniędzmi, bo nie będą chcieli ich wydawać, bo będą uważali, że wpierw trzeba znów wszystko wywrócić do góry nogami. Wszystko zamknąć, zamrozić, bo wtedy czują się najlepiej, najbezpieczniej, kiedy nic się nie dzieje” – mówił Tusk.

Specjalnie dla premiera – Kabaret Moralnego Niepokoju w skeczu pt. „Co się stanie, jak PiS dojdzie do władzy”.

I kto lepszy? Premier czy kabareciarze?

PAP, Pat

http://wpolityce.pl./wydarzenia/14474-premier-kontra-kabaret-co-sie-stanie-jak-pis-dojdzie-do-wladzy-zamkna-ten-kurek-z-pieniedzmi-bo-nie-beda-chcieli-ich-wydawac

Posted in Polityka i aktualności | Leave a Comment »

10.09.2011 – ZAPAL ŚWIATEŁKO PAMIĘCI !

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

Mija 17 miesięcy od tragedii smoleńskiej… Gdzie była Polska 10 kwietnia 2010, a gdzie jest dziś? Jaka była 10 kwietnia 2010 i przed, jaka jest dziś ?

Była podzielona ale dziś jest podzielona jeszcze bardziej i… przypomina rozrzucony na smoleńskich polach Tu-154M, wiozący w Ostatnią Podróż na uroczystości katyńskie Prezydenta RP i 95 uczestników polskiej delegacji.
Jacy byliśmy my przed 10 kwietnia 2010, jacy jesteśmy dziś, jacy będziemy jutro…
Kim i czym nie byliśmy przed 10 kwietnia 2010, kim i czym jesteśmy dziś, 17 miesięcy po tragedii…
Te pytania zadaję sobie codziennie – rano, wieczorem, w nocy gdy sen przerwie szorująca asfalt myjarka, gdy czytam polską prasę… Zadają je sobie tysiące Polaków, znajdują odpowiedzi, które dalekie są od zadawalających. Ja też je znajduję, podobne ale… gdy nadchodzi dzień miesięcznicy smutek straty odwiedza nadzieja, odradzająca się dzięki gromadzącym się przed pałacem na Krakowskim Przedmieściu, w kościołach i katedrach całej Polski, dzięki wspólnej prośbie do Boga „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”…

Padały na blogach uwagi, że I rocznica tragedii smoleńskiej to dobry moment na zakończenie comiesięcznych akcji – Lasu Smoleńskiego, marszów pamięci itd. bo… komu są one potrzebne i do czego… Pytam – teraz zaniechać choć jesteśmy prawie w tym samym miejscu w drodze do poznania prawdziwych przyczyn tragedii, w którym byliśmy 17 miesięcy temu ??? Przecież to by znaczyło, że domagająca się tej prawdy i zadośćuczynienia za śmierć 96 osób część polskiego społeczeństwa pomogłaby władzy, narzucającej wszelkimi sposobami zapomnienie o Smoleńsku, definitywnie wymazać Smoleńsk ze świadomości. To by znaczyło również akceptację raportu MAK i raportu komisji J.Millera, akceptację matactw prokuratorskich i zdrady polskiej racji stanu poprzez oddanie przez premiera D.Tuska śledztwa smoleńskiego Rosjanom. To by znaczyło to samo co szyderczy śmiech B.Komorowskiego w oczekiwaniu na trumny smoleńskie na warszawskim Okęciu.
Czy zaniechając obchodów miesięcznicowych przed dowiedzeniem się dlaczego zginął Prezydent RP i kto się do Jego śmierci przyczynił… bylibyśmy w stanie z czystym sumieniem spojrzeć sobie w oczy ?
Nie ! Nie ! Nie !

Za chwilę w różnych miejscach Polski polecą do nieba białoczerwone znaki pamięci, za kilka godzin zaśpiewamy „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. O zmroku w mym oknie zapłonie świeca specjalnie na ten wieczór przygotowana. Ten symbol pamięci właściwie płonie we mnie cały czas, od 17-tu miesięcy, dzień w dzień, noc w noc, a woskowe łzy parzą ciało i duszę bo moja Polska leży na płycie Siewiernego w Smoleńsku, wystawiona na urągowisko – swoich i obcych.
Jak ma nie boleć???

PRZYŁĄCZ SIĘ – ZAPAL O ZMROKU ŚWIATEŁKO PAMIĘCI !

http://contessabalcanese.nowyekran.pl/post/26337,10-09-2011-zapal-swiatelko-pamieci

Posted in Historia, Polityka i aktualności, SOLIDARNI 2010 | Leave a Comment »

ALICJA MAJEWSKA – To nie sztuka wybudować nowy dom

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

 Piosenka z mądrym, życiowym  tekstem…

„To nie sztuka wybudować nowy dom…
Sztuka sprawić, by miał w sobie duszę…
Fotków szczęścia nie wyrzuca się na złom…
Nie wynosi się na śmietnik snów i wzruszeń…
….To nie sztuka z cudzej studni wodę pić…
Zbierać cudze zasługi i winy…
Sztuka swoi własnym rytmem życie śnić..
Znaleźć źródło najsuchszej pustyni…

Nie sztuką jest… wybudować nowy dom.

Sztuką jest żeby ten dom byl azylam dla wszystkich”

Posted in Muzyka | Leave a Comment »

Córka Grabarza – Mariusz Gabrych 1973

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

Co tu opisywać, każdy wie… :) – kto nie zna, ten posłucha – ORYGINAŁ!!!

Trochę krótsza wersja

Dalszy ciąg Córki…Marek Markowski,Witek Żuk i ja-to miała być SMART GROUP.Niestety,Marek zmarł-jemu dedykuję ten kawałek….,może gdzieś tam kiedyś jeszcze razem zagramy…..,zostało tylko kilka nagrań z prób.

Posted in Muzyka | Leave a Comment »

Autobiografia prof. Witolda Kieżuna – z Archiwum Historii Mówionej

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

Nazywam się Witold Kieżun. Nazwisko się pisze przez „ż” i „n” na końcu, bardzo często jest zmieniane na „Kierzuń”. Urodziłem się bardzo dawno, w roku 1922, w Wilnie.

W czasie okupacji, jeśli chodzi o moją działalność konspiracyjną, byłem żołnierzem w „Baszcie”, Batalionie Sztabowym, w kompanii „Lucjan”, tak to się wtenczas nazywało. To była kompania łączności prowadzona przez znaną obecnie postać, mianowicie reżysera i pisarza Stawińskiego. Kompania została rozbita na początku 1944 roku. Były aresztowania: Dunin-Wąsowicz, Przywecki. Dowódca „Lucjan” uniknął, uciekł. Potem jeszcze Ross był aresztowany. Zostaliśmy uprzedzeni, bo archiwum kompanii wpadło w ręce niemieckie. Kompania się rozleciała zupełnie. Wtenczas nawiązałem kontakt z ówczesnym batalionem „Gustaw”, który tworzył oddział specjalny, dywersyjny, dobrze uzbrojony, którego zadanie miało polegać na zdobywaniu zaopatrzenia, na kradzieży samochodów niemieckich dla potrzeb partyzantki. Potem w ramach zgrupowania „Harnaś”, oddziału specjalnego, przeżyłem całe Powstanie. Oddział zmieniał miejsce postoju. Zaczęliśmy od walki o Pocztę Główną, potem byliśmy na Woli, biliśmy się na Woli, potem biliśmy się na Powiślu, potem w Pałacu Staszica, szczegółowiej to opowiem.

Jeśli chodzi o moje pochodzenie, pochodzę ze środowiska kresowego. Rodzina Gieysztor to są najbliżsi krewni. Profesor Aleksander Gieysztor, Oleś, który niedawno umarł, usiłował ustalić dokładnie chronologię zarówno rodziny Gieysztorów (bardzo dokładnie mu się udało), jak i rodziny Kieżunów (tu były dość duże trudności). Jest spis szlachty litewsko-ruskiej pochowanej na Rossie w Wilnie i tam są takie nazwiska jak Giedroyć, Gieysztor, Kieżun. Między innymi znalazł w dokumencie w języku ruskim w Mińsku, że w czasie bitwy pod Grunwaldem wybił się Vytautas Kieżunas ¬– prawdopodobnie to mój przodek. Już w XVI wieku odnalazł nazwisko Kieżun. Pochodzę ze środowiska szlachty litewsko-ruskiej, która na początku XVI wieku spolonizowała się. To jest to, co opisuje Sienkiewicz w „Potopie”. Kmicic też z tego typu rodziny pochodził. Z tym że polonizacja była wielowiekowa, niesłychanie głęboka, patriotyzm był bardzo daleko posunięty. Dowódcą powstania na Litwie w 1863 roku był Jakub Gieysztor. Brał udział w tym powstaniu mój dziadek, który został zesłany potem na Syberię. Ponieważ był bardzo młody, więc był zesłany na osiedlenie. Po dwudziestu pięciu latach pozwolono mu na osiedlenie się na Kaukazie i tam już umarł. Na Kaukazie urodził się mój ojciec, brat mojego ojca, siostry mojego ojca. Wszyscy wrócili potem do Polski. Pochodzę ze środowiska, którego historia była bardzo skomplikowana, ale które jednocześnie reprezentowało bardzo wysoki poziom patriotyzmu polskiego. Przy czym patriotyzm polski wyglądał tak jak u Mickiewicza, który pisał: „Litwo, ojczyzno moja” po polsku. Pojęcie Litwy u Mickiewicza to było tak, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli: jestem krakowianinem czy Mazowszaninem. To była część wielkiej Rzeczypospolitej Polskiej. Z Wilna przenieśliśmy się. W Wilnie umarł mój ojciec i mój brat. To była wielka tragedia, dlatego że brat umarł na zapalenie ślepej kiszki, dosłownie w ciągu jednego dnia. Mój ojciec praktycznie nie przeżył tego wypadku, wpadł w depresję i parę miesięcy później też umarł. Byliśmy szalenie związani z Wilnem, cała rodzina mieszkała w Wilnie, były tradycje. Ojciec był w Wilnie bardzo popularny, bo był filistrem korporacji „Polonia”. Był zresztą najwyższym mężczyzną w Wilnie, miał metr dziewięćdziesiąt pięć. Pomimo że tam było dużo osób wysokiego wzrostu, był bardzo wysoki. Był znany, był lekarzem.

Wtenczas matka zdecydowała się przenieść do Warszawy, gdzie znowu była duża część rodziny Gieysztorów.Cały okres wojenny, okres okupacji, Powstanie i pierwsze lata przed wojną przeżyłem w Warszawie, tak że jestem związany również bardzo blisko uczuciowo z Warszawą. Jak przyjechałem do Warszawy, to miałem pewne problemy. Mieszkaliśmy na Żoliborzu. Żoliborz to była bardzo ciekawa dzielnica. Z jednej strony była Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa, która została stworzona przez środowisko lewicowe, pepeesiackie, ale nie tylko, bo jednym z twórców Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej był Bolesław Bierut. Jego rodzina mieszkała koło mnie, jego żona, dzieci mieszkały w spółdzielni, [która] miała nachylenie pepeesiackie. To było środowisko zdecydowanie lewicowe i to duża część Żoliborza. Druga część Żoliborza to była oficerska spółdzielnia mieszkaniowa. Mianowicie, w latach dwudziestych był wybuch amunicji w Cytadeli. Ze zniszczonych budynków, z cegły, powstała spółdzielnia. Zbudowano na ulicach Czarnieckiego, Śmiałej małe skromne wille i parę wysokich, ładnych budynków na Placu Inwalidów – to była spółdzielnia. To było środowisko z jednej strony wojskowe, z drugiej kierownicze. Mieszkali tam kolejni premierzy: premier Kościałkowski, potem premier Jędrzejewicz, dowódca korpusu wojska warszawskiego generał Trojanowski, wojewoda warszawski Nakoniecznikow-Klukowski. To było środowisko elity politycznej, drugie środowisko. Trzecie środowisko było urzędnicze. Były olbrzymie gmachy ZUS-u, Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, zbudowane na ulicy Mickiewicza, gdzie średnia klasa urzędnicza mieszkała. To były trzy środowiska, których dzieci spotykały się. Tam było jedno jedyne państwowe gimnazjum Poniatowskiego. Moim kolegą był pasierb premiera, w tej samej klasie, i syn generała Trojanowskiego. Z drugiej strony Jacek Nowicki, syn jednego z twórców Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, Andrzej Wojnar, też z Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, i cała grupa kolegów ze środowiska urzędniczego. To była mieszanka, to było niesłychanie charakterystyczne.

To były ostatnie lata przed wojną. Szkoła była na bardzo wysokim poziomie. Dyrektor szkoły, doktor Lisowski, skończył studia filozoficzne we Lwowie u profesora Twardowskiego. To była jedna z najwyżej postawionych szkół filozoficznych, krakowsko-lwowska. Człowiek bardzo światły, kapitalnie prowadził zajęcia. Mieliśmy bardzo dobry zespół profesorów, większość po II wojnie światowej wylądowała na uczelni. Szkoła była na bardzo dobrym poziomie, ale jednocześnie była różnorodna politycznie – wpływy rodzicielskie. To było niesłychanie charakterystycznie, że jeśli chodzi o dzieci elity, ich sposób wychowania był bardzo typowy. Na przykład Andrzej, pasierb premiera, chodził zawsze piechotą, mowy nie było, żeby samochodem. To samo syn generała Trojanowskiego. Jeszcze gorzej – generał Trojanowski mieszkał na Placu Słonecznym w willi. Na drugim piętrze, na strychu, był pokój, w którym mieszkał Miecio Trojanowski. W pokoju w zimie nie palono. Chodziło o to, żeby syn przyzwyczajał się do twardych warunków życia. To było niesłychanie charakterystyczne, bo miałem możność obserwowania stylu życia poprzez kontakty z dziećmi elity.

Styl życia był naprawdę skromny, wille były bardzo skromne. Praktycznie rzecz biorąc, nie było takiego elementu, jak dziś, który określam mianem „luksusomanii”, że jak ktoś dochodzi do wysokiego stanowiska, to musi już żyć na wysokim poziomie luksusu. Pewna rozbieżność genetyczna stwarzała możliwość wymiany poglądów w dyskusji. Dyrektor był na wysokim poziomie, jeszcze dwa lata przed wojną powstał u nas uczelniany klub dyskusyjny, w którym brał udział zawsze dyrektor. Wygłaszano odczyty przygotowane na tematy ideologiczne, polityczne. To był okres narastania konfliktu, okres stopniowego zdobywania Europy przez Niemców. To świetnie pamiętam – przerwane zajęcia, głośniki, przemówienie Becka w Sejmie. To jest początek 1939 roku. Szalony entuzjazm, jak Beck oświadczył, że pojęcie honoru jest nie do sprzedania.

U nas jeszcze jedno środowisko w niektórych klasach było dość silnie reprezentowane, środowisko inteligencji żydowskiej. Dzielnica żydowska w Warszawie, Nalewki, była najbliżej, po drugiej stronie torów. W mojej klasie mieliśmy siedmiu Żydów. Zresztą bardzo były z nimi ciekawe stosunki, bo były stosunki dyskusyjne, a równocześnie przyjacielskie. One po tym się wyraziły tym, że jednak w okresie prześladowań żydowskich w czasie II wojny światowej, podczas rozpoczęcia Holokaustu, z naszej klasy tylko jeden zginął, reszta uratowała się. Część emigrowała na teren wschodni – to było dwóch barci Wajcenów, których zresztą władze sowieckie aresztowały, siedzieli w obozie. Jeden z nich z armią Andersa przeszedł cały szlak, brał udział w walkach o Monte Cassino, skończył karierę jako kapitan armii Andersa. Stosunki były bardzo przyjacielskie. Muszę powiedzieć, że jak teraz człowiek czyta o nasileniu antysemityzmu – w naszym środowisku szkolnym to w ogóle nie istniało, pomimo że były reprezentowane różne podziemne organizacje, również Obóz Narodowo-Radykalny. W naszej klasie mieliśmy przedstawicieli podziemnych organizacji: „Spartakus” komunistyczny, Związek Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, Obóz Narodowo-Radykalny, Legion Młodych, organizacja, do której był zakaz należenia. Były postaci, które zaznaczały się wyraźnie politycznie. Między innymi Sylwester Zawadzki, minister sprawiedliwości w czasie stanu wojennego, był naszym kolegą. Jego ojciec był bezrobotny, potem nawet był więziony za działalność komunistyczną. Wyrazem naszej solidarności, środowiska sanacyjnego, było to, że co dzień kto inny przynosił mu drugie śniadanie. Zawsze najlepsze śniadanie przynosił pasierb premiera.

To są w tej chwili rzeczy dość trudne do zrozumienia, ale jak sięgam pamięcią, muszę powiedzieć, że to był kapitalny przykład w naszej zbiorowości młodzieżowej współżycia. Jest powiedzenie profesora Kotarbińskiego, które propaguję: „mile się różniło”, mile się dyskutowało. Były dyskusje zasadnicze. Najlepszym dowodem łączności było to, że grubo po wojnie bardzo uroczyście zrobiliśmy spotkania w pięćdziesięciolecie, sześćdziesięciolecie matury. Ostatnie sześćdziesięciolecie było zorganizowane przeze mnie w szkole, w której pracuję, to jest Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania imienia Leona Koźmińskiego. W tej chwili z naszej klasy, koło trzydziestu osób, chyba tylko zostało pięć osób. Więzy przez cały czas były, to było niesłychanie charakterystyczne. Więzy przyjaźni z Sylwkiem Zawadzkim, który był na zupełnie odmiennych krańcach poglądów politycznych, utrzymały się do ostatniej chwili. Wiadomo było, że my się politycznie nie zgadzamy, ale to wcale nie przeszkadza temu, żeby być zaprzyjaźnionym, żeby pamiętać o wspólnocie szkolnej. Wydaje mi się, że to wspomnienie jest bardzo ważne. Tak wyglądał okres przedmaturalny.

Maturę zdałem w 1939 roku. Z tym że miałem problemy, dlatego że było ustawodawstwo, które dopuszczało do matury osoby, które miały osiemnaście lat. Miałem siedemnaście, trzeba było składać podanie do kuratora. Zgoda kuratora była na zdawanie. Dobrze się uczyłem, szczególnie w ostatniej klasie, dlatego że wiadomo było, że w 1939 roku będzie wprowadzony zwyczaj, że matury prymusów szkół warszawskich będzie wręczał prezydent Mościcki na Zamku. Oczywiście była silna konkurencja. Nie miałem szans w stosunku do Andrzeja Wojnara, który był bezkonkurencyjny. Nie miał ani jednej czwórki, same piątki. Miałem czwórkę między innymi z religii, pomimo że dobrze znałem, ale na lekcjach dogmatyki zadawałem pytania, które naszego księdza denerwowały: „Stale pytasz”. Potem było uroczyste wręczenie, Andrzej Wojnar dostał. Później historia jego była tragiczna. W Alei Szucha w podziemiu jest małe muzeum, bo tam była siedziba gestapo. Tam wisi duży afisz z osobami skazanymi na karę śmierci. W 1943 roku Andrzej Wojnar na czwartym miejscu jest.Jeśli chodzi o środowisko mojej szkoły, ono bardzo było aktywne w czasie wojny w działalności podziemnej, bo szkoła powstała ze szkoły dla byłych wojskowych. Po wojnie polsko-bolszewickiej powstała szkoła dla żołnierzy, którzy nie mieli matury, żeby zrobili. Z tego przekształciła się w gimnazjum Poniatowskiego.

W sali recepcyjnej na pierwszym piętrze był ładny pomnik z napisem: Dulce et decorum est pro patria mori– jak to słodko jest umrzeć za ojczyznę. Pamięć tradycji naszych starszych kolegów, którzy walczyli, była dość żywa. Jeśli chodzi o Batalion Sztabowy, on powstał ze środowiska Poniatowskiego bardzo wcześnie. Pierwsza organizacja to była organizacja żołnierzy „Bicz”, ona powstała w październiku 1939 roku. Adam Rzewuski, Bogdan Grycner. Wtenczas na zasadzie tradycji konspiracyjnej tworzyliśmy „piątki”. Mnie polecono do stworzenia „piątki”, tam byli bracia Jacynowie, którzy zginęli obaj w czasie Powstania, potem Justek Syrewicz. Pierwsze zadania wtenczas to było gromadzenie ukrytej broni. W Warszawie było dużo ukrytej broni. Kapitulacja, ale część broni zostało.

To była ostatnia niedziela października 1939 roku. Wiadomość. Na terenie Cytadeli były bunkry i w niektórych bunkrach zostały duże drewniane skrzynki z granatami. Na terenie Cytadeli już był oddział niemiecki, ale to był olbrzymi teren i tam Niemców było niedużo. Od ulicy Kaniowskiego można było przejść. Tam była fosa, murek, przez który można było przejść. Dostaliśmy z Justkiem Syrewiczem polecenie, żeby usiłować przenieść skrzynki, które były stosunkowo niedaleko nas. Na zboczu był bunkier przykryty namiotem. Bez trudu doszliśmy, wzięliśmy po jednej skrzynce, one były dość ciężkie. Jak wychodziliśmy, to na szczycie, bo to było na zboczu, pokazał się żołnierz niemiecki, który zaczął wołać do nas: Halt! Zorientowaliśmy się, że trzeba uciekać. Nie dało rady z ciężkimi skrzynkami, więc jedną zostawiliśmy. Jedną skrzynkę we dwójkę udało nam się wziąć. On z daleka krzyczał, potem zaczął strzelać. Była duża odległość, to nie groziło. Zakopaliśmy to w nocy na ulicy Czarnieckiego. Tam była Szkoła Rodziny Wojskowej. Był plac niezabudowany i na przekątnej placu pośrodku zakopaliśmy.

Potem kapitalna historia. W 1944 roku, przed Powstaniem, to chyba był czerwiec, usiłowaliśmy to odkopać. Dwie noce kopaliśmy, nie znaleźliśmy. Okazuje się – nie byłem na Żoliborzu – że w czasie Powstania jednak odkopano! To był klasyczny przykład.Szabla, która tu jest, to jest szabla mojego ojca. Ojciec do 1925 roku był w wojsku, w armii generała Żeligowskiego. Niemcy kazali oddać wszystko, szable, sztyleciki. Zakopałem szablę i marynarski – bardzo ładny, ozdobny – sztylecik ojca. Wykopałem to dopiero w latach siedemdziesiątych. Oddaliśmy to do Muzeum Wojska Polskiego. Pochwa… Podejrzewam, że jest to nowa pochwa. Sam sztylecik był bardzo podniszczony, ale ocalał. To była główna działalność w tym okresie.

Później były różne formy działalności. Między innymi była działalność, którą się moja matka zajmowała, mianowicie kolportaż prasy. W każdy czwartek do nas przychodziła podziemna prasa, bardzo dużo różnorodnej prasy. Zadanie nasze poległo na rozdzielaniu na różne punkty. To była jedna z form działalności podziemnej. Druga działalność podziemna, to była działalność wojskowa, studia, uczenie się sztuki wojennej. W „Baszcie” była szkoła niższych dowódców, szkoła podchorążych. Ambicją wszystkich było, żeby do podchorążówki się dostać.

Wrócę teraz do wojny. Sytuacja już jest bardzo groźna, to jest połowa sierpnia. Spędzaliśmy zawsze wakacje u swego wujka Władysława Gieysztora, który miał nieduży majątek czterdzieści kilometrów od granicy sowieckiej. Tam się wszyscy zjeżdżali. To była ciekawa historia. Gieysztorowie to była rodzina ziemiańska, z tym że po powstaniu styczniowym majątki Gieysztorów zostały skonfiskowane za udział Jakuba Gieysztora. W linii Mińska majątki zostały już po stronie sowieckiej, natomiast jeden nieduży folwark został po stronie polskiej. Mój wujek Władysław Gieysztor to objął. Tam było centrum, gdzie co roku spotykała się cała rodzina. W czerwcu trzydzieści, czterdzieści osób przyjeżdżało, bo były imieniny Leonii, Władysława. To był punkt zbioru całej rodziny, bliskiego kontaktu. Z tym że większość rodziny mojej matki usadowiła się w Warszawie, a duża część rodziny mojego ojca była w Wilnie i pod Wilnem, w powiecie oszmiańskim.Teraz jest taka sytuacja, że już nadchodzi niebezpieczeństwo, już są próbne alarmy co pewien okres czasu, już jest świadomość. Mąż siostry ciotecznej, Janiny, z domu Gieysztorówny, kapitan Oborski, przychodzi do nas. Mówi do mojej matki, że dostał rozkaz wyjazdu, mobilizacji, za dwa dni wyjeżdża. Matka posyła depeszę do jego żony ¬– ona jest w majątku, który nazywał się Magdulka – „Przyjedź koniecznie pożegnać Artura, bo Artur wyjeżdża”. Komunikacja była dobra. Mało kto o tym pamięta, ale koleje polskie przed wojną były bez zarzutu, wspaniale chodziły. Tam była trasa ekspresu Paryż – Berlin – Warszawa – Moskwa, który zatrzymywał się na minutę w Horodzieju. Majątek nazywał się Horodziej Dolny. Z Horodzieja było czternaście kilometrów do Nieświeża, a w Nieświeżu był ordynat Radziwiłł, który sobie załatwił, że na minutę pociąg się zatrzymywał. Moja kuzynka przyjechała. Odprowadziliśmy Artura na Dworzec Główny. Oczywiście nie wiadomo było, gdzie on jedzie. Jechał na zachód. Ona jeszcze u nas została, miała pierwszego wyjeżdżać.

Mieszkaliśmy na Żoliborzu na ulicy Krasińskiego, w spółdzielni dziennikarskiej, którą prowadził Melchior Wańkowicz, który był skuzynowacony z moją matką. Gdzieś godzina piąta, raptem alarm, ale przedtem już były próbne alarmy. Otwarte drzwi na balkon, wychodzę. Na rowerze jedzie policjant. Mówię: „Proszę pana, co to? Próbny alarm?” – „Nie, proszę pana, to już wojna!”. Pierwsze bomby spadły na Warszawę. Moja kuzynka tego dnia natychmiast – jeszcze normalnie chodziły pociągi – pojechała do Magdulki, bo tam zostawiła swego syna. Zdałem maturę, stanąłem przed komisją poborową. Wiadomo, że rok po szkole, po maturze, spędzało się na kursie podchorążych w szkołach podchorążych, potem wychodziło się ze stopniem kaprala podchorążego. Po paru latach szło się na ćwiczenia i dostawało się stopień podporucznika rezerwy, to było obowiązkowe. Zwalnianie – trzeba było być bardzo chorym. Stanąłem na komisji poborowej. Był problem, do jakiej podchorążówki.

Niesłychanie modna była podchorążówka łączności w Zegrzu pod Warszawą, tam właśnie Stawiński się dostał, ale wtenczas najmodniejsza była podchorążówka artylerii przeciwlotniczej w Trauguttowie pod Brześciem. To był pierwszy czy drugi rok, odkąd powstała. Rozwijała się broń przeciwlotnicza i kształcono kadry. Miecio Trojanowski, syn generała, z którym byłem, jak z większością kolegów, zaprzyjaźniony, mówi: „Słuchaj, Witek – ojciec mi to załatwił, jedź, bylibyśmy razem”. Oczywiście zgadzam się. Dostaję skierowanie. 15 września mam zgłosić się w szkole podchorążych w Trauguttowie pod Brześciem. Mam dokument. Tymczasem w Warszawie jeszcze 3 września przyjeżdża Rena, moja kuzynka z Gdyni, która mieszkała w Gdyni z matką. Uciekają z Gdyni. Spędzam z nią cały dzień. Ona nie widziała Zamku Królewskiego – idziemy zwiedzać Zamek Królewski 3 września. Co pewien okres czasu są alarmy. Teraz jest szósty czy siódmy – już wiadomo, że nie udaje nam się wstrzymać [Niemców]. Pułkownik Umiastowski przed radio: „Wszyscy od szesnastego do sześćdziesiątego roku życia warszawiacy, mężczyźni cywilni, opuszczajcie Warszawę na wschód, dlatego że Warszawa będzie broniona – chodzi o potencjał, będziecie wstępować do armii”. Jest problem, trzeba wyjeżdżać. Wiem, gdzie – do Trauguttowa, ewentualnie wcześniej.

Mieszkał już w Warszawie brat mojego ojca, który był lotnikiem, dowódcą Pomorskiego Pułku Lotniczego w Bydgoszczy, już na emeryturze. Miał samochód w Warszawie, ale był jeszcze w Bydgoszczy. Stryjenka mówi: „Jest samochód, bierz samochód”. Jeszcze nie prowadziłem samochodu. Znalazło się dwóch kolegów, jeden gimnazjalny, a drugi starszy, dwudziestoparoletni, który dobrze prowadził. Okazuje się, że w samochodzie jest bardzo mało benzyny. Wobec tego na samochód wkładamy rowery. Dojechaliśmy do Mińska Mazowieckiego. Wyjazd był tragiczny – tłumy ludzi uciekających z Warszawy, uciekinierzy z zachodu, rowerami, piechotą, dorożkami, oczywiście dużo samochodów, to wszystko kierunek prosto na wschód, na Siedlce, Brześć.

To są najtragiczniejsze chwile września. Dopiero teraz, w ostatnim filmie „Karol – człowiek, który został papieżem”, po raz pierwszy zostało bardzo przejmująco pokazane potworne okrucieństwo, mianowicie loty sztukasów nad cywilnymi uciekinierami na drogach i ostrzeliwanie. W ciągu dnia nie można było iść. W ciągu dnia w lesie się siedziało, w noc się szło, a raczej jechało się na rowerze. Tak dojechaliśmy ostatecznie do Trauguttowa na rowerach we trójkę. Koło Brześcia piękne budynki, nowe budynki podchorążówki, puste zupełnie, jeden samochód. Siedzi pani z dzieckiem, szofer, kapitan, który niesie dużą poduszkę. Staję na baczność, mówię: „Panie kapitanie, poborowy z cenzusem Witold Kieżun melduje swoje przybycie zgodnie z rozkazem”. On do mnie mówi jak najgorzej: „Nie widzisz, co tu jest? Jestem ostatni, ewakuacja. Niemcy są parę kilometrów stąd. Uciekaj!”.

Wieczorem słuchamy radia, znaleźliśmy w domu leśnika. Starzyński: „Był błąd, Warszawa się broni. Wracajcie do Warszawy, bijcie się – Warszawa się broni”. To był 13, 14 wrzesień. Wtenczas mówię: „Wracam”. Moi koledzy mówią: „Nie, my jedziemy na Rumunię, na południe”.Wracam. Na szosie ktoś jedzie na rowerze. Podjeżdżam: „Jadę do Warszawy”. Okazuje się, że student politechniki. Już jedziemy we dwójkę, jeszcze tramwajarz warszawski wzywa nas, to jedziemy. Dojechaliśmy na czterdzieści kilometrów, pod Kołbiel.

Nocowało się w lesie, albo do chaty wiejskiej pukaliśmy. Było bardzo charakterystyczne – zawsze jak się jechało i szukało noclegu, to brało się najbiedniejszą chatę. Tam na pewno człowieka przyjęli. W majątkach: „Nie ma miejsca, już pełno, tam proszę szukać”. To było kapitalne pierwsze moje doświadczenie, że najbiedniejsi są najbardziej solidarni. „Wiecie, nic nie możemy wam dać, może parę jajek zjecie?” Jedziemy rowerami drogą do Warszawy. Raptem z dwóch stron wychodzi patrol niemiecki: Halt! Szok straszny, człowiek po raz pierwszy zobaczył Niemców. Na bok prowadzą nas, a tam jest zbiorowisko cywilnych i wojskowych jeńców. Wszystkich do kościoła. W kościele jest tak: trzy czwarte jeńcy, ćwierć cywile. Muszę powiedzieć, że atmosfera była straszna, bo wszyscy ludzie byli wrogo nastawieni do sanacyjnego kierowania: „Do czego doprowadzili?!”. Rano nas ustawiają w szeregi przerywane co pewien czas samochodem z karabinem maszynowym; z boku motocykliści. Prowadzą nas prosto na północ, w kierunku Prus Wschodnich. Jestem z tramwajarzem i ze studentem politechniki, jeszcze koło nas jest z Kołbieli młody Żyd. Była wiadomość – było dużo propagandy – o obozach koncentracyjnych, jak to potwornie głodzono. Prowadzą nas do obozu koncentracyjnego – trzeba uciekać. Możliwości ucieczki są minimalne. Jakie są możliwości ucieczki? Co pewien okres czasu ktoś prosi na chwileczkę za potrzebą w las. Halt!Na bok wychodzi i się tam załatwia. Lasek. Żyd mówi, że potrzebuje. Wychodzi, kucnął, poderwał się i biegnie. Karabin maszynowy na samochodzie był dość daleko, ale poleciała kula. Mamy już przestrogę. Idziemy dalej, jestem prawoskrzydłowy. Wchodzimy do wsi i idziemy tuż przy płotach, przed chatami. Jest chata, nie ma płotu, ale są krzaczki. Widzę, że to jest kolosalna okazja – przeskoczyć tak, że ten z tyłu może nie zauważyć. Skoczyłem i za mną skoczył. Leżymy chwilę, cisza. Drzwi są – wpadamy do chaty, schodami biegniemy na górę. Stoją duże beczki. Otwieramy – pusta beczka. Włazimy do beczki i w tym momencie po schodach idzie właściciel, mówi: „Panowie, nie akceptuję absolutnie! Wychodźcie, bo spalą mi dom”. – „Panie, na miłość boską, schowamy się tu. Przecież nikt nie zauważył naszej ucieczki”. – „To was przykryję”. Przeszli, on otworzył: „Panowie, uciekajcie, nie narażajcie mnie”. – „Gdzie?” – „Prosto przez pole, przez las, to jest kierunek na Otwock”. Wychodzimy, ale co pewien czas pojazd niemiecki. Udajemy, że siejemy pole, niby siejemy.

Potem wąska rzeczka. Wchodzimy – okazuje się, że głęboka, wpadamy. Chałupa. Wchodzimy zmoczeni, tam samotna kobieta. „A wy co?” – „Uciekinierzy z Warszawy”. – „Tak… mój mąż jest w wojsku, nic innego nie mam, tylko jajka”. Przygotowała nam jajecznicę z trzydziestu jajek. Biła, biła jajka! Wysuszyliśmy się i idziemy. [Mój towarzysz] mówi: „W Otwocku mam znajomych”. Pożegnaliśmy się. Przypomniałem sobie, że w Józefowie aptekę ma ojciec mojego kolegi, Andrzeja Pechnera. Dotarłem do apteki, przyjęli mnie. Oni byli przygotowani – na strychu był szeroki balkon przykryty deskami, na górze deski można było odsunąć. Było miejsce schronienia, gdyby Niemcy weszli. Cały teren był opanowany przez Niemców; Warszawa się broni.Teraz Warszawa kapituluje i olbrzymi tłum idzie do Warszawy piechotą. Mieszkaliśmy wtenczas na Krasińskiego, a przedtem na Placu Inwalidów. Wchodzę – nie wiem, czy dom istnieje, czy matka żyje. Spotykam dozorcę. Mówi: „Widziałem pańską matkę wczoraj, żyje, wszystko w porządku, dom trochę jest uszkodzony”. Przychodzę. Okazuje się, że istotnie jest jeden pokój zniszczony – moja matka była lekarzem dentystą – gdzie były urządzenia dentystyczne, fotel dentystyczny. I oczywiście ani jednej szyby.

Pierwsza rzecz, trzeba to wyremontować, odbudować, oszklić. Szyb nie ma, ale wpadam na dobry pomysł. Nasz nauczyciel robót ręcznych, pan Baranowski, mówi: „Zrobimy kurs szklenia i robimy przedsiębiorstwo szklarskie”. – „Dobrze”. Nauczyłem się, jak się tnie. Zamówiłem ogłoszenia. Jak dzisiaj pamiętam: „Tanio, 8 zł/m2, fachowo”. Porozwieszałem na słupach. Od razu rozpocząłem szklić. To był okres – z jednej strony [organizacja] żołnierzy „Bicz”, a drugiej strony matka nie pracowała, gabinet był zniszczony, nie było żadnych zasobów. Szkleniem zupełnie dobrze sobie zarabiałem. Szkliłem, już byłem znany na Żoliborzu. Wszystkim generałom, którzy tam mieszkali, oszkliłem. Co potem się dzieje? Mianowicie 1940 rok, tragedia. Pada Francja, załamanie potworne. Już mamy wiadomości swoje, żołnierzy „Bicz”.

Potem zaczyna wypływać „Biuletyn Informacyjny”, nie drukowany, tylko odbijany. Nie ma radia. Mamy szczęście, że matka jednego z naszych kolegów była Niemką i wolno jej było mieć radio. To była propolska Niemka, do niej się chodziło na słuchanie radia. Mieliśmy informacje, przeżywaliśmy potwornie. Upadek Francji to była depresja, ludzie dosłownie płakali. Cały czas – „im słoneczko wyżej, tym Sikorski bliżej” – była nadzieja, że na wiosnę Francja nie podda się, zwycięży. Była szalona wiara, że Sikorski wróci. Zamknięte są szkoły, Poniatowski funkcjonuje podziemnie. Już skończyłem, ale młodsi koledzy jeszcze chodzą na tak zwane komplety w mieszkaniach. Godzina policyjna, początkowo od siódmej do szóstej, potem od ósmej, od dziewiątej, potem znowu od ósmej.

Całe pięć lat człowiek jest oderwany od życia. Wszystko trzeba było oddać – radia, wszelki sprzęt, broń, szable. Cały czas jest groza gestapo. Zaczęło się od Wawra – w Wawrze rozstrzelali kilkudziesięciu Polaków zupełnie niewinnych. Wtenczas już była świadomość. Teraz aresztują Adama Rzewuskiego, Bogdana Grycnera. Jest pierwszy strach, bo Adam Rzewuski był bezpośrednim moim szefem. Matka mówi: „Słuchaj, mogą przyjść po ciebie”. Gestapo przychodziło w nocy. Organizuję się. Jest duży budynek Krasińskiego 6, róg Dziennikarskiej. Klatki schodowe, wejście od Krasińskiego – wszystkie klatki są zamknięte, wejście jest tylko przez bramę od Dziennikarskiej. Brama jest żelazna, duża, do bramy jest dzwonek do dozorcy. Dzwonek zlikwidowany, tak że jak ktoś wieczorem chce przyjść, to musi walić, oczywiście głośno.

Nasz dozorca, Albinowski – umawiamy się z nim. Mówi: „Jeśli w nocy będzie dobijać się gestapo, to będę wychodzić i będę głośno krzyczeć”. On mieszkał w suterenie. Musiał przejść przez podwórko do bramy – „Idę! Idę!”. Wtenczas my na strych, ze strychu na dach, a dachem można było zejść na Dygasińskiego. Tam były niższe wille piętrowe. Tam się umawiamy, że drzwi na dach są otwarte i zawsze można wejść. Mamy drogę odwrotu. Już się wszyscy przygotowują.Potem przychodzi wiadomość, że Adam Rzewuski… Jeszcze to było tak, że on był w obozie i wydano [ciało], był pogrzeb uroczysty. Potem tylko przychodziły zawiadomienia. Grycner w Palmirach został rozstrzelany. Muszę powiedzieć szczerze – parę miesięcy było czujnego spania.

Przeniosłem się, bo odbudował się gabinet mojej matki, który był tuż przy wyjściu. Spałem w gabinecie, żeby być od razu – mieszkaliśmy na trzecim piętrze – na klatce, na strychu. Cały czas była świadomość.Co się dzieje w miedzyczasie z moją rodziną z Magdulki? Jest sytuacja taka, że 17 września – to jest czterdzieści kilometrów od granicy – wchodzi armia radziecka. Od razu paru enkawudzistów bierze całą ludność wsi, idą do pana na dwór.

Mój wujek miał majątek nieduży, który był bardzo dobrze wyposażony na ówczesny poziom w rozmaite maszyny, ale on sam tym się zajmował. Był z wykształcenia inżynierem rolnikiem. Zawsze we wrześniu sam rozbierał wszystkie maszyny, żniwiarkę i tak dalej, smarował. Nakładał spodnie z szelkami i sam to wszystko robił, bo tam nikt inny nie potrafił. Akurat był w tak zwanej odrynie. Tłum, paręset osób, z enkawudzistami przychodzi. Dwór był nieduży, przerobiony z dawniejszych budynków, bo stary dwór był zniszczony w 1920 roku. Wychodzi moja ciotka. Wołają: „Gdzie jest dziedzic? Wołajcie dziedzica, wołajcie pana. Niech prichodi pan” . Ciotka mówi: „Mąż jest w odrynie”. Co się dzieje? Z odryny wychodzi mój wujek, umorusane ręce, w spodniach kieszeń, z której wystaje chusta do wycierania rąk. Mówią: „Kto to?” – „To pan”. A ten na to: Kakoj to pan? Eto roboczyj! Wszyscy mówili bardzo dobrze po rosyjsku, to pokolenie, które chodziło do rosyjskiej szkoły. Wujek mówi: „Właśnie w tej chwili oprawiam…”. Enkawudziści: Poszli! – pogonili wszystkich. Ciotka ich zaprasza: „Zachodźcie tutaj na herbatę”. – „Ty roboczyj – to będzie państwowy majątek, ty będziesz tutaj kierował”. Wszyscy zostają. To już jest państwowy majątek, sowchoz. Wujek tam pracuje, jest jego syn, wszyscy, którzy na lato przyjechali, którzy jeszcze zostali, bo wyjechaliśmy wcześniej – syn jego, Edward Gieysztor, córka Janina Gieysztor z dziećmi. Przychodzi zima, powstaje od razu milicja sowiecka. To głównie młodzież z Horodzieja.

W Horodzieju na tysiąc mieszkańców było dziewięćset pięćdziesięciu Żydów. Komisarzem zostaje fryzjer, zresztą zawsze się u niego człowiek strzygł, ale on [moją rodzinę] toleruje, bo stosunki z Żydami, którzy mieszkali w Horodzieju – oni kupowali mleko i tak dalej – to były normalne stosunki. Jest luty, olbrzymie mrozy, śnieg. W nocy, koło godziny pierwszej, ktoś puka do okna sypialni – okna miały lufciki – budzi ciotkę. Ciotka otwiera, a tam jest komisarz, fryzjer. Mówi: „Uciekajcie, bo o piątej was wywożą! A tu macie zezwolenia na kupno biletów. Uciekajcie natychmiast!”. Nie wolno było jechać bez zezwolenia. Uciekli. Co mogli, to wzięli i na przełaj przez zamarzniętą rzekę Uszę na stację. Mieli propusk do Białegostoku. W Białymstoku już był mój wujek, który z Grajewa uciekł. Z Białegostoku piszą do nas, bo przychodziły listy: „Nie jesteśmy bardzo zdrowi, chętnie byśmy was odwiedzili”.

Wysyłamy do nich depeszę: „Jesteśmy zdrowi, ponieważ wy się niedobrze czujecie, lekarze na was czekają”. Żeby to wysłać, trzeba mieć zezwolenie z gestapo w Alei Szucha. O ile sobie przypominam, był chyba marzec czy kwiecień. Poszedłem na Aleję Szucha z pismem. Przybili pieczątkę. Oni wszyscy przez zieloną granicę. Z tym że to była tragedia, dlatego że na zielonej granicy wszyscy się rozbiegli. Dziunia z żoną i córką złapali Rosjanie, NKWD, i wsadzili go. On przed wojną mieszkał w Krakowie, tam przyjechał tylko na wakacje. Potem mówi, [gdy] go przesłuchują: „Uciekłem z Generalnej Guberni, bo chciałem do komunizmu”. Szczęśliwie w kieszeni marynarki, którą nosił, był artykuł z „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. „Widzicie, Kraków, nawet gazetę mam krakowską”. Oni wtenczas ich wydali Niemcom, a Niemcy puścili ich.

To samo było z Janką. Niemcy ją przytrzymali przez jeden dzień, potem puścili; wszyscy dotarli do nas. Rozpacz, że młodzież jest, a rodzice, Władysław Gieysztor i jego żona… On miał sześćdziesiąt parę lat. Teraz sześćdziesiąt lat, to nie jest człowiek stary. Raptem dzwonek – oni są. Okazuje się, że przemytnik, który ich prowadził, ostrzegł, że tutaj jest patrol. Janka uciekła, a oni wpadli w śnieg i zakopali się w śniegu. Potem dopiero przeszli granicę, w Łapach wsiedli do pociągu. To była ucieczka stamtąd. Natomiast brat mojej matki, który ukrywał się w Wilnie, usiłował przejść granicę na terenie Prus Wschodnich. Tam go złapali i wywieźli, umarł w obozie w Związku Radzieckim. Rodzina stamtąd, ci, co mogli uciekać – to był paradoks – uciekali do Generalnej Guberni.

To było wtenczas mniej groźne.17 września [1940] rano. Dowiadujemy się, dozorca Albinowski przybiega: „U nas nie, ale od Placu Wilsona cały teren obstawiony jest żandarmerią i lotnikami niemieckimi”. We wszystkich akcjach brał udział Wehrmacht, lotnicy; to wcale nie jest prawda, że tylko gestapo. Oni tam robią rewizje. Cała rodzina, która przyjechała, wynajęła mieszkanie na ulicy Mickiewicza. Potem okazuje się, że obstawili cały teren Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, lewicowy, ulicy Słowackiego, szczęśliwie tylko od strony Krasińskiego, od strony Wisły nie, tam gdzie mieszkaliśmy. Do każdego mieszkania wchodzili i zabierali każdego od szesnastego do sześćdziesiątego roku życia. Jaki ma dokument? Jeśli wykazał ktoś, że ma ausweis, że pracuje w firmie, która pracuje dla Niemców, to w porządku, a resztę wszystkich zabierali. To był transport do Oświęcimia. Zabrali mojego brata ciotecznego, Leona Gieysztora. Zabrali profesora Lisowskiego, mojego dyrektora. To były dwie największe straty. Potem dowiaduję się, że oni są wszyscy w Oświęcimiu. Rozpacz straszna. Wtenczas w łapance był aresztowany Bartoszewski też. Jeszcze był aresztowany dalszy mój kuzyn, Wysocki. Bartoszewskiemu – jego ojciec pracował w Banku Emisyjnym, więc starania – udało się wyjść. Wysockiemu się udało dlatego, że siostra jego matki wyszła za Niemca i mieszka w Berlinie. Niemiec napisał, że to jest jego kuzyn, jego puścili. Gieysztor, Lisowski zostali.

W grudniu przychodzi depesza: „Zawiadamiamy, że Leon Gieysztor umarł na zapalnie płuc w Auschwitz”. Taka sama depesza przychodzi do żony Lisowskiego. Już jest pierwsza świadomość grozy, już wiemy o Palmirach – to jest luty, marzec – przedtem był Wawer. Tymczasem się rozwija podziemna Polska. Już [są] szkoły średnie i uniwersytet, przy czym również Uniwersytet Zachodni z Poznania. 1940 rok, życie podziemne funkcjonuje. Teraz wiadomość, że Niemcy otwierają jedną dwuletnią wyższą szkołę po maturze na bazie dawnej szkoły Wawelberga i Rotwanda. To była Wyższa Szkoła Budowy Maszyn i Elektrotechniki imienia Wawelberga i Rotwanda, bardzo dobra trzyletnia szkoła, która szkoliła inżynierów, nie magistrów inżynierów, tylko inżynierów. Oni to otwierają jako dwuletnią szkołę. Jest trzysta kilkadziesiąt miejsc. Wszyscy do szkoły – wiadomo, że ausweis szkoły broni. Oczywiście przewidywania były jasne: wyszkolą na swoje potrzeby.

Mnie się szczęśliwie udało dostać. Profesorem był brat męża mojej ciotki. Tam było fantastyczne środowisko, dlatego że tam w gruncie rzeczy była główna baza podziemia. Przede wszystkim był Jasio Bytnar, „Rudy”. Była dywersja, „Baszta”. Dwa lata to był okres pewności, że w czasie łapanki – legitymacja. Tu mam wspomnienia. Nie współpracowałem w podziemiu, ale byłem zaprzyjaźniony w szkole z Jasiem na tej zasadzie, że byłem najwyższy, a on był najniższy. Od razu mówię: „Ale dryblas jesteś”. – „A ty malutki”. Tam była fantastyczna historia, wykładali najlepsi profesorowie, między innymi profesor Wolfke, który był współpracownikiem Einsteina.

Był incydent, który świetnie pamiętam. On wyprowadzał wzór, bardzo długo, to były olbrzymie tablice. Efekt był taki, że właściwe rozwiązanie: x musi być większe od zera. Jasio siedział koło mnie – zawsze miał kromkę chleba i coś zajadał – i mówi do mnie: „Witek, nic podobnego, może się również równać zero. Popatrz, wyprowadziłem to”. – „To powiedz”. – „Nie będę mówił”. Nie był człowiekiem lubiącym się chwalić, osobowość jego była bardzo charakterystyczna, bohaterska, pełna poświęcenia, a jednocześnie skromna. Wtenczas: „Panie profesorze, tutaj kolega Bytnar stwierdził…” – „Naprawdę, panie Bytnar, potrafi pan to udowodnić?” – „Tak”. – „To proszę bardzo, niech pan zetrze mój dowód i niech pan udowodni”. Cisza się robi, sensacja. „Przyjąłem założenie, czy mogę?” – „Oczywiście, może pan”. Zapisał na tablicy. „Wobec tego x równe albo większe. Quod erat demonstrandum, co było do udowodnienia”. Wolfke patrzy, mówi: „Zaraz, chwileczkę, spokojnie. Tu w porządku, tu tak. Panowie – chapeaux bas! Czapki zdjąć! Geniusz! Jak pańskie nazwisko?”. Wszyscy brawa.

Jak człowiek pomyśli, to wielka szkoda, że tacy ludzie właśnie zginęli. W gruncie rzeczy była smutna prawidłowość, że ginęli jednak najwybitniejsi, moi pierwsi dowódcy i Adam Rzewuski, który był rok starszy ode mnie, po podchorążówce. Był człowiekiem z szerokimi horyzontami, niesłychanie inteligentny, niesłychanie twórczy. Wybuch wojny Niemców ze Związkiem Radzieckim. Muszę powiedzieć, że wiedziałem o tym wcześniej, bo wiadomości o skoncentrowaniu wojsk niemieckich były powszechnie znane. To, że Związek Radziecki nie był przygotowany do obrony, to jest coś zupełnie niezwykłego, ale to jest inna historia. Teraz – ruszają. To jest coś pozytywnego dla nas, dlatego że Związek Radziecki jest potwornym zagrożeniem. Wszystko wiemy, wiemy, że wywieźli olbrzymią ilość [ludzi]. Moja rodzina – część uciekła, a część z nich – wujek Edzio, mój ojciec chrzestny – został wywieziony. Tam zginął najbliższy brat rodzony mojej matki. Dowiadujemy się, że stają się aliantem. Teraz pakt z Sikorskim. Tutaj jest problem do dyskusji, bardzo poważnej dyskusji. Zresztą brałem udział w zebraniach dyskusyjnych. [Były] ćwiczenia wojskowe, a potem się zawsze dyskutowało.

W międzyczasie skończyłem ostatecznie Wawelberga, zrobiłem dyplom, tak że jestem inżynierem budowy maszyn i elektrotechniki. Już na drugim roku uświadomiłem sobie, że to mi nie odpowiada. Jak trzeba było liczyć, ile nitów ma walec korbowy, doszedłem do wniosku, że [mam] inne zainteresowania.Wtenczas zdecydowałem się iść na podziemne prawo. Byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni z rodziną Natansonów. Z Natansonami była taka historia, że Wiktor Natanson, który był redaktorem pisma „Notariusz Polski”, nasz sąsiad, w myśl prawa norymberskiego był Żydem, bo jego babka była Żydówką, ale jego dzieci już nie. On zmienił nazwisko na Nowicki i zamieszkał w domu naprzeciwko, z tym że wszyscy go znali. Jego dzieci, Anetka i Lusia Natansonówny, mieszkały w osiedlu dziennikarskim, tuż obok, w willi. Też była paradoksalna historia, że na Żoliborzu jednak cały szereg ludzi żydowskiego pochodzenia znało się. Najlepszy przykład był z Natansonem – przeżył. Lusia Natansonówa była razem ze mną w jednym oddziale, powiem jeszcze później o niej. Tu jest dyskusja, czy słusznie postąpił Sikorski. Ostatecznie jesteśmy zdania, że on jednak w taki sposób uratował, tylko powinien od razu zastrzec sobie likwidację porozumienia Ribbentrop–Mołotow. Sądziliśmy, że sprawa jest jasna – Wielka Brytania, Stany Zjednoczone będą tego pilnować. Teraz już mamy informacje o działalności wschodniej.

Z Wilna przyjeżdża nasz kolega, syn dawniejszego premiera Kościałkowskiego, z AK wileńskiego. Wiemy, że rozpoczyna się akcja „Wachlarz”, opowiada nam o AK wileńskim bardzo rozwiniętym. On zresztą był łącznikiem, parę razy przyjeżdżał z Wilna do Warszawy. Ale jednocześnie jest zaniepokojenie. Katyń – nie ma żadnej wątpliwości, że to zrobili enkawudziści. Tutaj jest oczywiście propaganda niemiecka. Niemiecki „Nowy Dziennik Warszawski”, szmata niemiecka. Na liście wszystkich odnajduję ciotecznego brata mojego ojca, też lotnika, Wojewódzkiego, który był w armii Hallera. Z armią Hallera wrócił do Polski, był już na emeryturze – jest jego nazwisko na liście. Cały szereg nazwisk ojców moich kolegów z Żoliborza. To jest duży cios psychiczny, ale jest pełna świadomość, że to oni zrobili, że w tej chwili jest wszystko pod znakiem zapytania, jak będzie wyglądała nasza przyszłość.

Tymczasem studiuję prawo. Studiowałem z Olgierdem Budrewiczem, który był bardzo aktywny. On potem był w „Wachlarzu”, żoliborskim batalionie. Poziom jest bardzo wysoki, a jednocześnie też humorystyczne historie. Mianowicie, na Czackiego 14 mamy spotkanie, profesor Rafacz ma mieć wykład. Dzwonię, hasło: „Mam dwa kilo jabłek do sprzedania”. Wtenczas się wpuszcza od razu. To było na parterze, dzwonię, mężczyzna młody otwiera: „Mam…” – „A, proszę”. Wchodzę, tam siedzą sami mężczyźni. To był pierwszy wykład Rafacza, jeszcze nie było naszego zespołu, nie znałem zespołu. Wszyscy ze sobą rozmawiają, niektórzy widać, że się znają, niektórzy się nie bardzo znają. W pewnym momencie ktoś wchodzi: „Na moją komendę całość baczność, całość powstań! W szeregu zbiórka!”. Staję pierwszy, jako najwyższy, myślę sobie – Uniwersytet Warszawski rozpoczyna wykłady. Profesor Rafacz, wiem, że jest prawie w wieku emerytalnym. – „Melduję kurs podchorążych”. Mówię: „Bardzo przepraszam…” – „Wystąp! Jakie hasło?”. Mówię. Okazuje się, że nie dosłyszał. Było hasło: „Masło do sprzedania”. Od razu sprawa, że to jest pewnie agent. Zamknęli mnie w łazience. Słyszę, jak dyskutują, co zrobić. „Trzeba się go pozbyć, zdekonspirował”. – „Panowie, na miłość boską, nazywam się tak i tak”. – Wymieniam nazwiska moich kolegów. – „Może ktoś z was zna?” – „A, Janka Podkańskiego to znam”. – „Podam wam numer telefonu, dzwońcie do niego”. – Zadzwonili: „Janek, słuchaj, tu jest Witold Kieżun, czy ty go znasz?” – „Znam, to mój kolega stary”.

Wypuścili mnie, idę naprzeciwko. Okazuje się, że tam już się rozpoczęło. Profesor Rafacz – przychodzę, kłaniam się – mówi: „Proszę pana, nas obowiązuje jednak dyscyplina, rozpoczynam punktualnie”. – „Panie profesorze, to całe szczęście, że w ogóle tu jestem”. Stale się coś działo. Był cały szereg kawałów, że wchodziło się na parterze, człowiek nie wiedział gdzie, i dozorca: „Proszę pana, to zależy – «Baszta» jest na drugim piętrze, a ten jest na trzecim”.

Na Żoliborzu doszło do tego, że się grywało w siatkówkę. W WSM-ie był RPPS, Robotnicza Partia Polskich Socjalistów, którą Osóbka-Morawski prowadził. Osóbkę się znało, on był świetnym siatkarzem. Graliśmy w siatkę – AK i RPPS. To samo było na przyjęciach imieninowych, wiadomo było: ci są z tego, ci są z tego. Poza tym, idiotyzm – trzeba było mieć długie buty kawaleryjskie u Niedzielskiego. Za pierwsze zarobki kupiłem. I trzeba było mieć zielone bryczesy. Kobiety też, moja żona też w tym chodziła. To był styl wojskowy. To był nonsens, wiadomo było, że jak jest patrol niemiecki, to takiego od razu: Halt! Człowiek zawsze się przygotowywał, każdy starał się mieć ausweis. Powoli zbliża się armia radziecka. Jest jeszcze październik 1943. To jest straszna historia, pierwsze publiczne egzekucje.

Zamach na Kutscherę. Pogrzeb Kutschery – przez Krasińskiego idzie, okna muszą być zamknięte, nie wolno w ogóle wychylać się przez okna. Mój sąsiad się pokazał w oknie, stała grupa karabinów maszynowych, zaczęła strzelać. Teraz rozpoczynają się, w 1943, pierwsze egzekucje i cała seria obstawiania dzielnicy i dokładnych rewizji. Tu mam dwie sytuacje zupełnie niezwykłe. Mianowicie, pierwsza to jeszcze za czasów, jak byłem u Wawelberga. Wykładów nie było. Andrzej Wojnar, Jurek Łapicki i Tadek Wróbel, trzech, i ja czwarty. Mówię: „Chodźcie do mnie, dzisiaj u mnie jest «Biuletyn Informacyjny», poczytacie sobie”. Przyszliśmy. Matki mojej nie było, bo matka poszła roznosić, ale parę numerów „Biuletynu” zostawiła. Siadamy, dwa czy trzy egzemplarze na kanapie czytamy. W pewnym momencie mówi Tadek: „Jakby tutaj gestapo przyszło, leżymy”. – „Tak, ale po co ma przyjść?”

Czytamy. „Biuletyn” rozdzierało się, był złożony, trzy po sześć kartek. W pewnym momencie bardzo intensywny dzwonek i bicie w drzwi. „Słuchajcie, gestapo! Chowajcie!” Wychodzę korytarzem, otwieram drzwi. – Haende hoch! Dwóch po cywilnemu z pistoletami. Ręce do góry i cofam się. Koledzy moi widzą przez otwarte drzwi, że cofam się z rękoma do góry. Wchodzą. Haende hoch! Podnoszą ręce do góry. Patrzę, czy są „Biuletyny”, widzę, że nigdzie nie ma. Od razu trzymają nas: „Co wy tu robicie? Ausweis”. Podajemy swoje karty. „To wy jesteście w szkole Maschinenbau und Elektrotechnik? Dlaczego nie jesteście w szkole, jest godzina jedenasta?” – „Byliśmy na pierwszym wykładzie, pan profesor zachorował, to przyszliśmy”. – „Co wy tu robicie?” – „Mamy zamiar grać w karty, bo jesteśmy brydżyści”. – „Gdzie karty?” – „Karty są w drugim pokoju, dopiero przyszliśmy”. Jeden zostaje, drugi idzie, obchodzi, do siebie mówią: „To co? Bierzemy ich”. W tym momencie jeden z moich kolegów, potem bardzo dzielnie zginął, mówi: Eine moment bitte, ich habe Ausweis. Wyjmuje, pokazuje. „Ach, to ty jesteś członkiem Patriotycznego Związku Białorusinów?” Była organizacja Rosjan białych i Białorusinów, która była traktowana… Jesteśmy szalenie zaskoczeni, bo to jest nasz kolega, nie wiedzieliśmy. „Dobrze, wobec tego sprawdzę”. Telefon miałem na ścianie, dzwoni. „Słuchaj, numer taki a taki, imię i nazwisko, sprawdź – Białorusin? Tak, w porządku”. Zwraca, wychodzą. Mówimy: „Jurek, uratowałeś nas, ale…” – „Tak”. Ojciec jego był kapitanem w oflagu. Matka i siostra zapisały się, to ratowało.

W czasie Powstania został ranny w kolano i umarł. Dla nas to był szok, ale z drugiej strony, z perspektywy… Przyszedł do mnie, że on by chciał jednak walczyć. Skierowałem go do Zygmunta Kaweckiego, przy mnie złożył przysięgę. Był żołnierzem Armii Krajowej. Mówi: „Uratowałem was”. Okazuje się potem, że oni pomylili adres. Na sąsiedniej klatce schodowej był „Wojtek”, którego nie było wtenczas w domu. Też na tym samym piętrze.Drugi raz, to już jest 1944 rok. Przychodzę do domu z wykładu nauki o broni. Mam karabin z uciętą lufą i z uciętą kolbą, sam zamek do nauki, i mam skrypt minerski, materiały wybuchowe. Oczywiście nie powinienem był zabierać tego do domu.

Mieszkałem na Krasińskiego. Ulica szła tuż pod domem. Słychać było zawsze, jak samochody jechały, potem zwalniały, skręcały na prawo i w dół ¬– już był kawałek Wisłostrady. Budzę się, godzina tak przed piątą, i słyszę, że samochód jedzie, zatrzymuje się, jedzie, zatrzymuje się. Okna były zasłonięte czarnym papierem. Zerknąłem. Patrzę, a po drugiej stronie ulicy, przy parku, już stanowiska karabinów maszynowych, lotnicy, obstawa. Nie nosiłem piżamy, tylko długą koszulę. Chwytam karabin i skrypt. Wyskakuję na klatkę schodową, otwierają się drzwi. Pani Słomczyńska, która po drugiej stronie mieszkała ¬– u niej mieszkał Nowicki-Natanson – mówi: „Niemcy!”. – „Proszę pani, strych czy piwnica?” – Ona mówi: „Chyba piwnica”. Miałem klucze od piwnicy, zbiegam z trzeciego piętra. Piwnica jest pełna węgla i jest łopata. Tam się ładowało [węgiel], paliło się, centralne ogrzewanie było nieczynne. Był jeden pokój opalany żelaznym piecykiem z rurą. Czym prędzej odgarnąłem, przysypałem węglem, wyskoczyłem na klatkę, szybko biegnę. Jak byłem na trzecim piętrze, już oni na parter wchodzili. Czym prędzej się umyłem, leżę w łóżku. Matka otwiera, oni wchodzą, leżę. Od razu: Haende hoch! Wychodzę w koszuli z rękoma do góry, stoję. Popatrzyli. „Ubieraj się!”. Czym prędzej się ubieram. Z matką obchodzą całe mieszkanie. Jest oficer, żandarm. W moim pokoju była duża biblioteka, było dużo książek, bo mój ojciec prenumerował „Bibliotekę Dzieł Wyborowych”, wspaniałą bibliotekę. On otwiera drzwi, bierze sobie krzesło, książkę bierze i przerzuca, szuka. Bardzo często „Biuletyny”, gazetki były w tym chowane.

Odniosłem wrażenie, że on znał polski. Siedzi, ma kaburę z pistoletem. Ich było trzech, potem wracają z matką, mówią: Alles in Ordnung, a on wtenczas mówi: „A piwnicę macie?”. Mama mówi: „Tak”. – „Idź im pokaż piwnicę”. Matka wychodzi z nimi z kluczem do piwnicy, myślę sobie: „Koniec”. Odnalezienie broni, to matka i ja… To jest natychmiastowe nawet już nie zesłanie do obozu, tylko rozstrzelanie na miejscu, koniec. On siedzi ode mnie dwa kroki i ma pistolet. Myślę sobie: „Jeden ruch – on trzyma książkę – wyciągnę waltera, strzelę mu w głowę i mam wyjście na dach. Ucieknę na Krasińskiego, mam szansę… Wtenczas aresztują wszystkich w domu”. Biję się z myślami, mam świadomość, że koniec. Moja matka znała niemiecki, studiowała w Szwajcarii, w Lozannie i w Zurychu. Raptem słyszę – otwarte drzwi na klatkę schodową – bardzo głośny głos po niemiecku mojej matki, wesoły, tak jakby się śmiała. Matka daje mi znać, że nie znaleźli nic. Wracają i mówią: Alles in Ordnung. Wstali, wyszli. „Mamo, jak to?” Przyszli dozorcy węgiel przesypać na drugą stronę. Jak on zaczął przesypywać, tak rzucał, że pył się unosił. „To już dosyć, nic nie ma”. Poszli.

W sąsiedniej klatce w kanapie znaleźli „Biuletyn”. Całą rodzinę wzięli, zginęli wszyscy. Jak to się skończyło, nałożyłem buty, bryczesy i poszedłem do Janka Podkańskiego. Mówię: „Widzisz, nam tu nikt nic nie zrobi”. To była groźna sytuacja, co rusz kawałki miasta otaczali, przy czym wszędzie lotnicy byli obstawą. Nikt nie wie! Stale się mówi, że nazi, nazi. Niemcy! Ilu było nazi w wojsku?

W dalszym ciągu stale studiuję, stale działam. Jest godzina wpół do dziewiątej, dzwonek i starszy strzelec „Mucha” mówi: „Słuchaj, rozkaz natychmiast do ucieczki. Jesteśmy zdekonspirowani. Siedzi Przywecki, kompania cała jest zdekonspirowana, natychmiast uciekaj, ty i twoja matka”. Dziewiąta – godzina policyjna, więc matka mówi: „Idę do sąsiadów, ale ty nie możesz być w domu”. Na Pradze Jurek Kłosowski, nasz kuzyn, mieszkał. Mam tylko pół godziny. Jedzie dorożka. Matka mówi: „Niech pan poczeka”. To był dobry system, dlatego że dorożki w pierwsze pół godziny po dziewiątej nie zatrzymywali. On mnie dowiózł, tam zostałem. Co dalej robić? Jestem spalony. Moim bezpośrednim dowódcą był „Ślaz”, Janek Podkański. Nie ma go, mieszkanie puste, żadnego kontaktu. Muszę się gdzieś umieścić, nie mogę mieszkać w mieszkaniu. Matka się też wyprowadziła. Wpadamy na pomysł, żeby matka mogła wrócić. Brat matki jest inżynier geodeta i prowadzi roboty geodezyjne w Maleszowej, to jest w województwie kieleckim. Z Maleszowej będą moje listy do matki. Jak gestapo przyjdzie po mnie – nie ma. „A gdzie jest?” Matka powie: „Proszę bardzo, listy”. Wtenczas matki nie aresztują. Szczęśliwie jest puste mieszkanie mojego stryja na Mickiewicza. Mój stryj mieszka w Aninie, mówi: „Słuchaj, nie ma żadnego problemu, daje ci się klucze i mieszkaj tam”. Teraz jest problem: dokumenty. Tutaj Leszka Krajewskiego spotykam, mówi: „Jest okazja, bo w tej chwili tworzy się oddział specjalny”. Przez niego dostaję się do oddziału specjalnego. Tam okazuje się, że jest dwóch moich kolegów z „Poniatówki”. Dostaję fałszywą kenkartę – miałem dwie kenkarty, jedna mi się zachowała – nazywam się Jerzy Jezierza. Przyjechał stryj, mówi: „Słuchaj, tu będzie mieszkał również inżynier, który ukrywa się przed gestapo, bo w jego w mieszkaniu na Placu Trzech Krzyży było gestapo, jego nie było”. Inżynier przyjeżdża: „Proszę pana, zainstaluję tu obrabiarkę, toczę z drzewa talerze”. Potem okazuje się, że to jest świetny lokal, dlatego że trzecie piętro. Instalują mi dwa haki tak, że z balkonu mogę wejść na dach, jest droga odwrotu. Świetne miejsce na magazyn broni – magazynuję. Miałem ponad dwadzieścia sztuk, dwa pistolety maszynowe, pistolety, granaty w kredensie… Któregoś wieczoru wracam, mówię: „Panie inżynierze, czy pan chce przeczytać «Biuletyn»?”. – „Pan ma «Biuletyn Informacyjny», naprawdę?” Przeczytał. „Proszę pana, teraz trzeba go spalić, czy spuścić z wodą”. – „Nie, bo jutro muszę to dalej”. – „Ale proszę pana, jak to z «Biuletynem»? Jak znajdą, to my leżymy. Musi pan schować. Mam pomysł – są kwiaty na balkonie, w skrzynce zakopać”. Myślę sobie: „Boże kochany, co za tchórz, jak on się boi”. Prawdopodobnie to nie po niego przyszli. Nad wejściem, nad drzwiami do stołowego, wisiała maska, w środku pusta. Wtenczas już wychodziłem – pistolet i granat dymny w kieszeni, bardzo ostrożnie.

Każdy kontakt na zewnątrz był bardzo niebezpieczny. Jak przychodziłem do domu, to odchylałem maskę i wkładałem pistolet. Któregoś dnia wszedł, był przeciąg, maska spadła, jeden pistolet wyleciał. „Proszę pana, wyprowadzam się, uciekam!” Wyprowadził się. Najweselszy jest koniec. Po Powstaniu jestem w Krakowie, u Michalika w kawiarni. Raptem inżynier podbiega do mnie, mówi: „Zbawco, pana nigdy nie zapomnę, dzięki panu uciekłem do Krakowa i dzięki temu ocalałem. Pan uratował mi życie”. Charakterystyka postaw ludzi, z jednej strony byli odważni…Jak wygląda sytuacja i dlaczego osobiście uważam, że Powstanie było nieuniknione? Jest już 23, 24, 25 lipiec. Ucieczka Niemców, niesamowita historia. Niemcy uciekają jeden za drugim, samochody, kobiety, dzieci, niemieckie oddziały, mało tego, pojedynczy żołnierze. Któregoś dnia mnie wzywają. Przychodzę na Chmielną do lokalu konspiracyjnego. Cała podłoga pełna pięćsetek, pieniędzy. „Bierz pieniądze, Niemcy sprzedają broń, można kupić. Tam są Niemcy, jest trochę Węgrów. Pojedynczy idzie z bronią, to dasz mu”.

Mnie się nie udało. „Kowboj”, mój kolega, na Krasińskiego ulicy kupił za parę tysięcy szmajsera. Niemiec mu oddał, pieniądze mu się przydały, bo szedł w dalszym ciągu na terenie Polski. Mieliśmy świadomość i był żal: „Cholera, ciężko, oni uciekają, a my tyle lat przygotowywaliśmy się, jesteśmy uzbrojeni”. Teraz wiadomość, radio „Kościuszko” po polsku: „Polacy! Armia Czerwona się zbliża do Warszawy! Stawajcie do broni, pomożemy wam”. Rosjanie pomogą, co to jest? Jest rozkaz mobilizacji. Mam punkt mobilizacji na ulicy Sienkiewicza róg Marszałkowskiej, na drugim piętrze. To był zakład produkcji bielizny dla wojska niemieckiego, gdzie personel był polski. Kierownictwo niemieckie już uciekło. Zbiórka wieczorem. Z Jurkiem Niezgodą mamy transportować – zresztą bardzo pięknie to opisał – broń. Jak to załadować? Walizki, pistolety, marynarka duża.

To było parę dni przed Powstaniem, w piątek. Powstanie było we wtorek. Wobec tego stajemy na Placu Wilsona, czekamy na tramwaj, ale wyglądamy bardzo podejrzanie. Raptem widzimy – idzie oddział niemiecki, byle jak, ale jednak w szeregu. Jedzie dorożka. Mamy dwie walizki, mam ze trzy pistolety za pasem, Jurek też. Jedziemy dorożką lewą stroną Mickiewicza, z prawej strony idą Niemcy, żołnierze Wehrmachtu. Widać, że w niedobrym stanie. Raptem podoficer wskakuje nam do dorożki (dorożki miały stopnie z boku). My przerażeni. On mówi: „Szybciej, szybciej, bo muszę być na przedzie kolumny”. Jurek mówi: „A chcesz papierosa?”. – „Tak, już dawno nie miałem papierosa. Danke sehr”. – Bitte. Dorożkarz popędza konia.Vielen Dank! Dowiózł nas do Krakowskiego Przedmieścia, mówi, że teraz jedzie na Pragę. Z Krakowskiego Przedmieścia idziemy, ale nie tylko my; już była zbiórka. Tam przesiedzieliśmy całą noc, z tym że pierwsza wiadomość była taka, że w nocy będzie nalot radziecki.

W nocy dostajemy rozkaz. Mieliśmy zdobywać komendę miasta naprzeciwko Hotelu Europejskiego. Do rana przesiedzieliśmy. Przychodzi rozkaz demobilizacji, wracać z powrotem. Z tym że część broni już inni pozabierali. To była zupełnie niezrozumiała historia, do tej chwili niewyjaśniona. Była mobilizacja i to była słuszna koncepcja, dlatego że Powstanie trzeba było rozpoczynać wczesnym rankiem, tak jak później w czasie Powstania akcję na Komendę Policji zaczęliśmy o czwartej rano. To jest czas, kiedy żołnierz jest zmęczony, śpi jeszcze, jeszcze nie jest rozbudzony. Jest możliwość zaskoczenia, tak sądziliśmy. To był dla nas duży szok. Teraz sytuacja jest jasna, do Powstania musi dojść. Ukazuje się też ogłoszenie, że sto tysięcy młodzieży między szesnastym a sześćdziesiątym rokiem życia ma się zgłosić. Dla nas to jest jasne – jeśli się zgłosimy, to już nie wrócimy. To jest zabezpieczenie się przed Powstaniem, a nie wykonanie rozkazu. To masakra. Przy czym już nie widać uciekających Niemów, zaczyna się robić pełen ład.

Tok rozumowania jest taki: po pierwsze cholernie czekaliśmy na wybuch Powstania, pięć lat się do tego przygotowywaliśmy. Nastawienie psychiczne było jednolite, była tak upowszechniona nienawiść… To, co Niemcy robili – nie było praktycznie jednej osoby w Warszawie, która bezpośrednio czy pośrednio nie odczuła. Chęć zemszczenia się, jednocześnie świadomość, że armia polska pod dowództwem radzieckim idzie, że oni obiecują, że nam pomogą. Jak to? Przez radio nas wzywali. Wobec tego czym prędzej! Dlaczego tak późno? Trzeba byłoby już! Wszystko na to wskazuje.Wreszcie 1 sierpnia jestem na Chmielnej 28 u braci Skrobików, moich kolegów. Tam był lokal konspiracyjny. O dziewiątej mam się tam zgłosić. Przyjeżdżam i o dziewiątej dokładnie wchodzi Lusia Natansonówna – teraz ciężko mi to powiedzieć – staje na baczność i mówi: „Godzina «W» siedemnasta”. Dobrze, jest godzina dziewiąta, jeszcze na rowerze skoczę do domu pożegnać się z matką. Miałem przygotowane długie buty i miałem mundur wojskowy mego kuzyna Leona Gieysztora, który zginął w Oświęcimiu. Mundur był przygotowany na Powstanie. Przyjeżdżam, matce mówię. Matka już wie, też dostała zawiadomienie, ale mówi: „Słuchaj, zabrudzisz mundur, buty, to jest dwa dni, weźmiesz na defiladę po Powstaniu. Ubierz się w byle co, buty weź do chodzenia”. – „Mam tylko te”. – „Masz buty z łyżwami, odkręć łyżwy, koniec”. Nałożyłem buty byle jakie, sweter na wszelki wypadek. Pożegnałem się, rowerem pojechałem. Rozpoczyna się Powstanie.

Jeszcze raz powtarzam tezę, gdyby Powstanie nie było zorganizowane, to Powstanie wybuchłoby samoistnie. Mówię to uczciwie. Ono się rozpoczęło samoistnie – pierwsze walki na ulicy Suzina, gdzie żołnierzy idących na zbiórkę Niemcy chcieli zatrzymać. Rozpoczęli walkę. W mieście rozpoczęło się na Mazowieckiej też już o czwartej. Już ludzie szli, patrole chciały zatrzymać. Gdyby bez rozkazu się rozpoczęło na Żoliborzu – mam u siebie skład broni, mam kolegów. Nie trzeba rozkazu. Od razu, z miejsca, wszyscy obok mieszkają na Żoliborzu – oni wiedzieli, wszyscy przybiegliby do mnie, rozdzielilibyśmy broń. To byłaby zupełna tragedia, bo wtenczas cała Warszawa byłaby jak Wola, wymordowaliby wszystkich. W gruncie rzeczy Powstanie było grecką tragedią – tak właśnie Aleksander Gieysztor napisał w pięćdziesiątą rocznicę Powstania artykuł: „Grecka tragedia”. To było nie do uniknięcia. Jak biorę udział w rozmaitych dyskusjach, że nonsensowna decyzja – to wszystko mówią ludzie, którzy nie żyli w tym okresie i nie byli w tym okresie z nami razem w Armii Krajowej.

  • Może pan w kilku słowach podsumować Powstanie.

Mój pogląd jest jednoznaczny. Uważam, że Powstanie było tragedią grecką, było nie do uniknięcia, ale oczywiście to była potworna tragedia. Moim zdaniem trzeba rozwijać kult Powstania. To był jednak najwspanialszy w naszym życiu okres. Okres, w którym olbrzymia masa ludzi zjednoczyła się w jednej postawie reprezentującej interes ponadosobowy – to jest coś niezwykłego. Był okres, w którym masa, milion ludzi myślało kategoriami nie swojego interesu, myślało kategoriami zdobycia wartości wyższego rzędu. To jest coś wspaniałego, że człowiek przeżył taki okres, że brał w tym udział, to jest kolosalna satysfakcja. Moim zdaniem te idee trzeba rozwijać, a nie dyskutować: było, nie było. Nie było możliwości, ale najważniejsze jest, że to był okres fantastycznego, jednolitego zrywu. On udowodnił, że społeczeństwo, które jest podzielone, skłócone, bardzo zróżnicowane, może się złączyć wtenczas, jeśli chodzi o ideały wyższego stopnia w strukturze wartości – wolność, o którą walczyliśmy, zniszczenie okupanta, zlikwidowanie totalitaryzmu niemieckiego. A potem totalitaryzmu również radzieckiego. To jest wielka wartość i to musi w naszej świadomości zostać. Następne pokolenie musi być w taki sposób wychowywane, żeby miało świadomość. Istnieje skala pewnych wartości, są wartości, za które trzeba – to daje kolosalną satysfakcję osobistą – poświęcić swój indywidualny i dogłębny interes, łącznie nawet ze swoim życiem. Na tym polega kwintesencja całego procesu Powstania, pamięci Powstania, historii Powstania.

Warszawa , 27 lipca 2005 roku
Rozmowę prowadził Leszek Włochyńsk

Przeczytaj także:

PROFESOR WITOLD KIEŻUN

Posted in SYLWETKI, Wspomnienia | Otagowane: | 1 Comment »

PROFESOR WITOLD KIEŻUN

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

Witold J. Kieżun urodził się w Wilnie dnia 6 lutego 1922 jako syn ojca lekarza internisty i matki lekarza dentysty. W 1931 roku przeniósł się do Warszawy, gdzie w 1939 roku zdał maturę w Gimnazjum i Liceum Humanistycznym im Księcia Józefa Poniatowskiego. W roku 1942 ukończył studia w Szkole Budowy Maszyn i Elektrotechniki (dawniejszej Wawelberga i Rotwanda) uzyskując dyplom technika – inżyniera budowy maszyn. Począwszy od 1942 roku studiował na Wydziale Prawa tajnego Uniwersytecie Warszawskiego.

Od października 1939 roku brał udział w wojskowej działalności podziemnej.W czasie Powstania Warszawskiego walczył w Oddziale Specjalnym Harnaś, odznaczony w sierpniu 1944 Krzyżem Walecznym, a w dniu 23 września 1944 roku dekorowany osobiście przez dowódcę AK generała Bora-Komorowskiego wojennym orderem Virtuti Militari i awansowany do stopnia podporucznika. Po kapitulacji uciekł z niewoli niemieckiej pod Ożarowem.

W marcu 1945 roku aresztowany w Krakowie przez NKWD. Po ciężkim śledztwie (z pozorowanym rozstrzelaniem ) w więzieniu na Montelupich, wywieziony do Gułagu Krasnowodsk na Pustyni Kara Kum nad granicą Iranu (Turkmenia). Ciężko chory na tropikalną beri-beri, z częściowym paraliżem nóg przewieziony do szpitala w Kaganie, (Uzbekistan), a następnie przetransportowany do Brześcia nad Bugiem. Wydany polskim władzom bezpieczeństwa został osadzony w Obozie Pracy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego w Złotowie. W lipcu 1946 zwolniony z obozu. [Zobacz: wspomnienia]. W 1948 roku prewencyjnie aresztowany na 48 godzin.

Po uzyskaniu stopnia magistra prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim przenosi się do Warszawy, pracując w Narodowym Banku Polskim.W roku akademickim 1951-1952 pracuje jako asystent w SGPiS. Od roku 1961 uczestniczy w seminarium doktoranckim profesora Jana Zieleniewskiego w Zakładzie Prakseologii PAN. Uzyskuje w roku 1964 w SGPiS (obecnie SGH) stopień doktora nauk ekonomicznych ze specjalizacją organizacja i zarządzanie za pracę „Zarządzanie Oddziałem Narodowego Banku Polskiego”, a w roku 1969 stopień doktora habilitowanego za pracę: „Autonomizacja jednostek organizacyjnych. Z Patologii Organizacji.”

Po przejściu prof. Jana Zieleniewskiego na emeryturę obejmuje po nim w roku 1971 kierownictwo Zakładu Prakseologii PAN i nawiązuje kontakt z USA Information Agency opracowując program polsko–amerykańskich badań organizacyjnych. W roku 1973 został usunięty ze stanowiska kierownika Zakładu Prakseologii z inicjatywy organizacji partyjnej. Następnie pełni funkcję kierownika Zakładu Teorii Organizacji Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego i Zakładu Administracji Publicznej Instytutu Organizacji Zarządzania i Doskonalenia Kadr. Tytuł naukowy profesora uzyskał w 1975 roku. Wypromował 12 doktorów i 72 magistrów. W roku 1980 wyjechał z kraju na kontrakt w School of Business and Administration Temple University w Filadelfii.

Od 1980 był kolejno profesorem School of Bussines Administration Temple University w Filadelfii, Duquesne University w Pittsburgu, kierownikiem projektu (chief technical advisor) Organizacji Narodów Zjednoczonych w Centralnej Afryce (Burundi i Rwanda), ekspertem rządu w Burkina Faso, profesorem EHC Universite de Montreal i Universite du Quebec a Montreal, Kierownikiem Rady Programowej Polish Institute of Arts and Sciences McGill University w Montrealu, Profesorem Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie.

W okresie od 1993 do 1998 roku spędzał w Polsce 1-2 miesiące rocznie wykładając w Międzynarodowej Szkole Zarządzania, Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania (obecnie im. Leona Koźmińskiego) i w Wyższej Szkole Humanistycznej w Pułtusku (obecnie im. Aleksandra Gieysztora).

W latach 70., 80., 90-tych wygłaszał odczyty i krótkie serie wykładów w licznych uniwersytetach w: Wielkiej Brytanii, USA , Kanadzie, Francji , Holandii, Finlandii, Czechosłowacji, Burundi, Rwandzie, m/innymi w Universite Paris – Dauphine Sorbonne IX i Sorbonne II, School of Business Administration Harvard University, Faculty of Administrative Studies York University Toronto, Michigan State University Ann Arbor, School of Business Administration Catholic University Seton Hall, School of Management Bradford University (Yorkshire, Anglia), Fordham Catholic University New York, Universite de Bujumbura.

W latach 1980 – 1981 wygłosił serię publicznych odczytów na temat: ”Spirit of Solidarity” w 14 uniwersytetach amerykańskich i kanadyjskich. utrzymując kontakt z Centrum Spraw Polskich przy Michigan State University w Ann Arbor, kierowanym przez prof. Andrzeja Ehrenkreutza.

Profesor Kieżun jest autorem ponad 70 zwartych pozycji wydawniczych (książek i skryptów naukowych) i około 300 artykułów, referatów i rozdziałów w zbiorowych monografiach w języku polskim, angielskim, francuskim, hiszpańskim, rosyjskim i czeskim, oraz dwóch pozycji literackich i szeregu utworów muzyki fortepianowej. Zobacz:Publikacje.

Przeczytaj także: 

Autobiografia prof. Witolda Kieżuna – z Archiwum Historii Mówionej

Zdjęcie: W. Radomski

……………….

Posłuchaj także:

Prof. Kieżun: Mamy strukturę państwa kolonialnego

Polska gospodarka jak w Burundi – Prof. Witold Kieżun – Radio Wnet

…………………………………………………………………………………………………..

Przesłanki polityczne do prowadzenia walk i początki powstania

Witold Kieżun, pseudonim Wypad — żołnierz Powstania Warszawskiego. We wrześniu 1944 r. odznaczony przez gen. Bora-Komorowskiego krzyżem Virtuti Militari. Po powstaniu trafił do Krakowa, gdzie aresztowało go NKWD i zesłało do obozu zagłady na pustyni KaraKum. Poznaj przejmujące losy powstańca.

.

Więcej:

Jest sierpniowe popołudnie, kilka minut po godzinie 17. Około 23 tys. powstańców, z których tylko część jest uzbrojona, rozpoczyna walkę pod dowództwem gen. Antoniego Chruściela ps. „Monter”. Pierwsze dni powstania przynoszą sukcesy, zdobyto wiele ważnych obiektów, a liczba walczących zwiększyła się do 34 tysięcy. Po raz pierwszy od prawie 5 lat Warszawa posmakowała wolności, władzę sprawowała polska administracja, ukazywały się polskie gazety i działało powstańcze radio, które podobnie jak przed pięcioma laty prezydent Starzyński zagrzewało do ofiarnej walki.

Powstanie było częścią akcji „Burza”, w ramach której Polacy mieli rozbrajać Niemców i występować przed armią radziecką jako gospodarze, by Zachód widział, że Polska istnieje i walczy… Niestety, Rosjanie nie traktowali Armii Krajowej jako sojuszników, lecz gorzej niż wrogów, dokonując egzekucji na żołnierzach AK.

Warszawa nie była przewidziana jako miejsce akcji, z uwagi na dużą liczbę ludności cywilnej i dużą wartość kulturalną miasta, które mogłoby ucierpieć w wyniku krwawych walk. Ale Rząd w Londynie widząc, że polskie wpływy słabną i to Związek Radziecki jest najważniejszym sojusznikiem, potrzebował takiej akcji, by uświadomić światu, że Polska jeszcze istnieje i jest w stanie sama odbić swoją stolicę. Wzięto pod uwagę również zdanie samych AK-owców, którzy chcieli podjąć walkę.

Pomimo sukcesów, nie udało się wyprzeć Niemców z centrum i zdobyć głównych arterii i mostów. 5 sierpnia do walk w Warszawie Niemcy skierowali inne jednostki, m. in. te przeznaczone do walki z partyzantami, tak iż 16- tysięczny garnizon warszawski został poważnie wzmocniony.

Zdrada sowietów…

Wszyscy przewidywali, że walki potrwają kilka dni. Armia radziecka docierała już do przedpoli Warszawy. Tymczasem Stalin na początku sierpnia wydaje rozkaz o spowolnieniu marszu na Warszawę, pomimo gorączkowych protestów rządu polskiego. Nie ma mowy o jakiejkolwiek pomocy wojskowej dla walczących. Nawet lotniska radzieckie wykorzystywane przez RAF i USAF do nalotów na III Rzeszę zostały zamknięte dla aliantów, tak by nie mogli dokonywać zrzutów dla Warszawy.
Zrzuty były możliwe dopiero w połowie września, gdy powstanie dogorywało a zrzuty mogły dozbroić jedynie armię niemiecką…

Stopniowe dogorywanie powstania

Pozbawieni pomocy powstańcy pomimo ofiarnej walki nie byli w stanie przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Wzmocnione wojska nieprzyjaciela rozbiły powstanie na kilka mniejszych, dzielnicowych obszarów, z którymi stopniowo się rozprawiali, przy okazji dokonując rzezi mieszkańców dzielnic. Akt kapitulacji został podpisany 3 października.

Bilans strat jest porażający…

Powiedzieć, że Warszawa została zrównana z ziemią, to nie dramatyczny frazes, lecz wierne przedstawienie sytuacji. Czego nie udało się zniszczyć w trakcie walk, było później systematycznie wyburzane. Zginęło 10 tys. walczących, 7 tysięcy uznano za zaginionych. Całkowity bilans ofiar jest trudny do oszacowania, obecnie przyjmuje się 150 tys., podczas gdy dawniej liczbę tą szacowano na 200 tys. Widzimy tu, w jaki sposób walczyli w Polsce Niemcy, poddając niespotykanemu terrorowi ludność cywilną, która wedle wszelkich konwencji nie powinna być obiektem działań wojennych. Z miasta wypędzono 520 tys. mieszkańców, a do niewoli wzięto 17 tys. powstańców. Warszawa została wymarłym miastem…

Stalin toruje sobie drogę

Niemcy zwyciężając w walkach tylko odwlekli moment swojej kapitulacji. W sierpniu 1944 roku było wiadome, że wojnę przegrali, pętla już się zaciskała. Zabijając kwiat polskiego patriotyzmu, ułatwili tylko ulokowanie we władzach przyszłej Polski marionetek Stalina, bo z pewnością aktywni działacze nie byliby masowymi przyszłymi członkami PZPR (oczywiście zdarzali się byli AK-owcy w PZPR, ale często po to, by zamaskować swoją działalność w trakcie wojny, a także próbując cokolwiek zdziałać z tym systemem, w którym zmuszono ich by żyli, a wyjątki wstępujące tam z przyczyn ideologicznych to marginalne przypadki). Dlatego przyzwolenie Stalina, by powstanie zostało krwawo stłumione, było częścią jego planu podporządkowania sobie Polski.

Krytyka powstania w PRL

Celowo zawyżano liczbę poległych, a także robiono z dowódców ludzi nieodpowiedzialnych i niekompetentnych, którzy rozpętali bitwę nie mającą większego sensu nie licząc się z kosztami. Przecież Armia Czerwona już nadchodziła i wyzwoliłaby Warszawę. Szkoda, że nie wolno było mówić, że Rosjanie czekali, aż Niemcy dorżną powstańców…

Patrioci wypad ze stadionów!

W sierpniu ubiegłego roku piłkarze Legii i Polonii chcieli na derby Warszawy wyjść w koszulkach upamiętniających rocznicę powstania. Niestety, władze ligowej piłki nie pozwoliły na to, bo według wytycznych światowych federacji na stadionach nie ma miejsca na demonstracje ideologiczne i polityczne. Czy to jednak nie była sprawa wyższej wagi, by odejść od wytycznych? Czy władze te zdawały sobie sprawę, że gdyby nie poświęcenie powstańców i milionów innych obrońców Ojczyzny prawdopodobnie nie byłoby dziś PZPN-u i Ekstraklasy SA?

Czy było warto walczyć?

Krytycy powstania zarzucają, że było ono źle przygotowane, że nie osiągnięto w pierwszym dniu żadnych celów strategicznych i że pociągnęło za sobą wiele zbędnych ofiar, jak również nie wzmocniło sytuacji Rządu w Londynie i Mikołajczyka w negocjacjach z władzami ZSRR.

Czy aby na pewno? Polacy to nie Francuzi, którzy natychmiast poddali się najeżdżającym na nich Niemcom i czekali na wyzwolenie. Polacy chcieli sami wywalczyć sobie wolność, nie szczędząc własnej krwi, walcząc po stronie aliantów w bitwach lądowych, powietrznych i morskich. Szkoda, że zostało nam tak odpłacone…

Powstanie zostało symbolem walki o wolną Polskę, walki bohaterskiej, w obliczu przeważających sił wroga i braku nadziei na pomoc z zewnątrz. Mitem u patriotycznej młodzieży, która z zapartym tchem słucha opowieści uczestników i która śmieje się z tych, którzy nic by nie robili tylko czekali z założonymi rękami i czekali na cud w postaci sowieckiego wyzwolenia.

Mam nadzieję, że moje pokolenie dwudziestolatków dzięki takim rocznicom obudzi się z letargu. Że są w życiu sprawy ważniejsze niż zakupy, laptopy czy telefony nowej generacji. Że są wartości, takie jak Bóg, Honor, Ojczyzna i Niepodległość. Że bycie Polakiem to nie jest obciach, a nasz kraj może się dumnie i wspaniale rozwijać. Wystarczy chcieć. Wystarczy myśleć. Samodzielnie, nie tak jak nam każą w telewizji. Wystarczy obudzić instynkt samozachowawczy, uśpiony przez konsumpcjonizm i lewackie negowanie wszystkich wartości.

To był bój o cywilizację łacińską

http://cala-prawda-o-historii.blog.onet.pl/Powstanie-Warszawskie-prof-Wit,2,ID432372570,n

Przeczytaj także:

Fragment wspomnień z pobytu w sowieckim łagrze z żołnierzami japońskimi w 1945 r.

Autobiografia prof. Witolda Kieżuna – z Archiwum Historii Mówionej

Stracone szanse Polski

POLSKA NEOKOLONIĄ

Gubi nas korupcja

 

Posted in Moje Ukochane Wilno i Wileńszczyzna, SYLWETKI, ZASŁUŻENI WILNIANIE | Otagowane: | 7 Komentarzy »

PROF. WITOLD KIEŻUN: POLSKA NEOKOLONIĄ

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

Wywiad z prof. Kieżunem !! Czytajcie !!!

 znalazłem bardzo ciekawy wywiad z p. prof. Kieżunem


  1. Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neokolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu – z profesorem Witoldem Kieżunem rozmawia Krzysztof Świątek.

    Posłuchaj także w radiu WNET: 

    – Głosi Pan pogląd, że Polska podlega rekolonizacji. Na czym to polega, kto realizuje tę koncepcję i jakie będą jej skutki?

    – Problem rekolonizacji znam o tyle dobrze, że przez 10 lat prowadziłem jeden z największych programów ONZ modernizacji krajów Afryki Centralnej. I miałem możliwość zorientowania się, jak wygląda polityka wielkiego kapitału w stosunku do dawnych krajów kolonialnych. Kiedy stawały się wolne, z reguły odzyskiwały dostęp do źródeł surowców, a także przedsiębiorstw znajdujących się wcześniej w rękach kolonizatorów. W II połowie lat 80. rozpoczęła się olbrzymia rekolonizacja. Kapitał międzynarodowy „oświadczył” mieszkańcom Afryki: macie niepodległość, swoje państwa, natomiast my wykupimy wasze przedsiębiorstwa, głównie zajmujące się eksploatacją złóż minerałów, ale także uprawą kawy, herbaty czy egzotycznych owoców. Wy będziecie prowadzić małe i średnie firmy, pracować na roli i oczywiście kupować nasze towary, bo sami, niewiele produkując, zostaniecie zmuszeni do importu.Na przełomie lat 70. i 80. rozpoczyna się rewolucja informatyczna. Pojawia się możliwość tworzenia potężnych imperiów gospodarczych, które zyskują szansę oddziaływania na cały świat. To stworzyło kapitalną okazję do rekolonizacji. Jedna grupa kapitałowa mogła przejąć np. kopalnie w Kongo, Rwandzie i Ugandzie. Przerażająca korupcja w Afryce ułatwiała niezwykle tani zakup. Ta akcja, akceptowana przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy, niesłychanie się rozwinęła.

    – Skutki polityki wielkiego kapitału widział Pan w Rwandzie.

    – Znam podłoże konfliktu rwandyjskiego. W moim projekcie pracowało 56 osób, w tym 45 Murzynów, z których tylko dwóch przeżyło. Resztę zamordowano. Cały konflikt był olbrzymią akcją kapitału amerykańskiego. Kiedy na początku lat 60. Rwanda i Burundi odzyskały niepodległość, władzę opanowali Tutsi. Później w Rwandzie doszło do rewolucji i władzę przejęli Hutu, a większość Tutsi uciekła do Ugandy. Reprezentowali wyższy poziom niż ludność miejscowa, opanowali więc władzę w wojsku. I wtedy doszło do porozumienia z amerykańskim kapitałem zbrojeniowym – dacie nam na kredyt broń, a my uderzymy na Rwandę, potem przez Burundi dojdziemy do Zairu, który jest najbogatszym krajem zasobnym w minerały, diamenty i uran. Zair był wtedy opanowany przez kapitał belgijski i francuski, a chciał tam wejść kapitał amerykański. Wszystko rozgrywało się na moich oczach. Amerykanie przekazali sprzęt do Ugandy i ta rozpoczęła wojnę. Rwanda miała gorsze uzbrojenie, radzieckie. Ewakuowano mnie w momencie, kiedy mój zastępca został zamordowany, a armia ugandyjska była 20 km od stolicy Rwandy. Hutu, w odwecie zaczęli mordować miejscowych Tutsi. Tutsi z Ugandy zdobyli Rwandę, przeszli pokojowo przez Burundi – cały czas opanowane przez Tutsi – i ruszyli na Zair. W tym kraju wymordowano 500–600 tys. ludzi i region został opanowany przez kapitał amerykański i brytyjski. Dziś kontroluje on całą Afrykę centralną.

    – W jaki sposób przeniesiono pomysł na rekolonizację Afryki tak, by objęła naszą część Europy?

    – Sytuacja Afryki była interesująca ze względu na surowce, ale przedstawiciele kapitału światowego zdawali sobie sprawę, że tam robotnik, a nawet inżynier jest słabo wykwalifikowany. Kocham Murzynów, są sympatyczni, mili, ale mają jedną wadę – brakuje im zmysłu do systematycznej pracy. Kultura afrykańska zrodziła się nie z pracy, a z zabawy. W Burundi są np. lasy bananów, z których można zrobić zupę, piwo czy chleb. Jeszcze w latach 30. po ulicach Bużumbury biegały daniele, wystarczyło z łuku strzelić, nie trzeba było pracować. Mieszkańcy wyżywali się w zabawie i to zostało do dziś. Uroczystości zaręczyn i ślubu trwają wiele dni.Tymczasem Polska dysponowała kadrą wykwalifikowanych inżynierów i robotników. Wedle źródeł amerykańskich, w 1980 roku znajdowała się na 12. miejscu, jeśli chodzi o wielkość produkcji. Pojawia się więc kolejna fantastyczna okazja dla światowego kapitału zdobycia atrakcyjnego rynku. I rusza George Soros. To jeden z 10 najbogatszych ludzi na świecie, dorobił się na spekulacjach giełdowych.Polska jest otwartym krajem, w którym znaczna część młodszej kadry przywódczej przebywała w USA na stypendiach. Jest wielu Cimoszewiczów, Kwaśniewskich, Rosatich, Balcerowiczów. Leszek Balcerowicz uzyskał tytuł MBA na Saint John’s University. Decyzja – zaczynamy w Polsce. Wielki reprezentant światowego kapitału George Soros przyjeżdża w maju ’88. Spotyka się z Rakowskim i Jaruzelskim. Natychmiast tworzy za miliony Fundację Batorego, stawiając jako cele: otwarte społeczeństwo i otwarty rynek. Niedługo później NBP tworzy 9 banków komercyjnych z partyjnym kierownictwem. Zaczyna się I etap tworzenia tzw. przedsiębiorstw nomenklaturowych. Soros opracowuje program w oparciu o tzw. konsensus waszyngtoński. Zakłada on otwarcie granic, możliwość dużego importu i jak najdalej idącą prywatyzację. Bazuje na koncepcji neoliberalizmu Miltona Friedmana, absolutyzującą wolny rynek, w której państwo nie ma nic do gadania. Soros sprowadza Sachsa, który jest finansowany przez Fundację Batorego.

    – Sachs spotyka się ze strategami Solidarności.

    – W maju ’89 roku idzie do Geremka. Potem wspólnie z Liptonem, który pracuje w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, a jednocześnie w redakcji „Gazety Wyborczej” jadą do Kuronia. Kuroń mówi: „W porządku, zrozumiałem. Zrobimy to. Napiszcie plan”. Sachs obiecuje przesłać zapisy pomysłów w ciągu dwóch tygodni. Kuroń oponuje: „Nie! Potrzebujemy planu teraz”. Jadą do „Gazety Wyborczej”, gdzie jest komputer i do rana Lipton z Sachsem opracowują program. Biegną do Michnika, który wyznaje: „Nie jestem ekonomistą. Nie rozumiem tych rzeczy”. Ale decyduje się napisać artykuł: „Wasz prezydent, nasz premier” i zobowiązać rząd do realizacji programu. Nie odkrywam przed czytelnikami niczego nowego, wszystko znajdą w książce Jeffreya Sachsa „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia”. Wracając do tematu: wtedy Sachs spotyka się z OKP w sejmie…

    – Większość posłów też nie ma wiedzy ekonomicznej…

    – Aleksander Małachowski przyznał później – byliśmy jak barany. Powstaje pytanie: kto ma realizować tę koncepcję? Jako pierwszy brany jest pod uwagę Trzeciakowski, który odmawia. Nie zgadzają się także Jóźwiak i Szymański. Wtedy Stefan Bratkowski stawia moją kandydaturę. Ja jestem w Burundi, gdzie nie ma ambasady, dlatego dzwoni ambasador z Kenii, ale nie umie sprecyzować, o jaką propozycję chodzi. Brakowało mi roku do zakończenia 10-letniego programu, stąd odmawiam. Wtedy Kuczyński ni stąd, ni zowąd łapie Balcerowicza. Co ciekawe, Balcerowicz robi doktorat w ’75 roku, a w ’89 nie ma jeszcze habilitacji. Kiedy pracowałem w Wydziale Zarządzania UW to nasi adiunkci musieli w ciągu pięciu lat zrobić habilitację. W przeciwnym razie byli zwalniani. Sprawa druga – Balcerowicz nie brał udziału w pracach „okrągłego stołu”. Po trzecie – nigdy w życiu niczym nie kierował. Dobór więc bardzo dyskusyjny. W tym czasie OKP tworzy komisję do stworzenia programu gospodarczego pod przewodnictwem prof. Janusza Beksiaka. I wtedy Mazowiecki stawia sprawę na ostrzu noża – albo oni, albo my. Zostaje Balcerowicz.

    – Dlaczego inni nie chcieli jej realizować?

    – Bo poza zdławieniem inflacji, skutkowała zniszczeniem państwowych przedsiębiorstw, likwidacją pegeerów, masowym bezrobociem, a jednocześnie zalewem importu – importowaliśmy wówczas nawet spinki do włosów i makulaturę. Przyjeżdżam wtedy do Polski i widzę mleko francuskie na półkach. Kuzynka mówi mi, że jest propaganda, by nie kupować polskiego mleka, bo rzekomo butelki myje się proszkiem IXI. Pytam o „Mazowszankę”, którą zawsze lubiłem. Okazuje się, że nie ma. Można za to nabyć niemieckie wody mineralne. Chcę kupić krem do golenia Polleny. A trzeba pamiętać, że Szwedzi specjalnie przyjeżdżali do Polski po wódkę i polskie kosmetyki. Polleny też nie ma, jest Colgate. W końcu ekspedientka znajduje Pollenę w magazynie. Widzę, że jest trzy razy tańsza. Kobieta tłumaczy, że bardziej opłaca jej się sprzedawać droższy towar, więc polskiego nie wystawia. Krótko mówiąc, rozpoczyna się świadoma likwidacja konkurencji. Siemens kupuje polski ZWUT, który dysponuje wówczas monopolem na telefony w Związku Radzieckim. Niemcy dają pracownikom dziewięciomiesięczną odprawę. Wszyscy są zadowoleni. Po czym burzą budynek, całą aparaturę przenoszą do Niemiec i przejmują wszystkie relacje z Rosją. Likwiduje się „Kasprzaka”, produkcję układów scalonych, diod, tranzystorów, a nawet naszego wynalazku, niebieskiego lasera. Wykupuje się polskie cementownie, cukrownie, zakłady przemysłu bawełnianego, świetną wytwórnię papieru w Kwidzyniu. A my uzyskane pieniądze przejadamy.

    – Największy skandal to jednak sprawa Narodowych Funduszy Inwestycyjnych.

    – Kupiłem wtedy świadectwo NFI za 20 zł, wychodzę z banku i zatrzymuje mnie mężczyzna, oferując za nie 140 zł. Okazało się, że posiadacz 35 proc. akcji miał prawo do podejmowania decyzji sprzedaży. NFI tworzyło ponad 500 najlepszych przedsiębiorstw. Wszystkie upadły albo zostały za grosze sprzedane. I potem te świadectwa były po 5 zł. Toczyły się procesy, m.in. Janusza Lewandowskiego, zakończony w zeszłym roku uniewinnieniem. Wszyscy porobili kariery, a Balcerowicz dostał Order Orła Białego i był kandydatem do Nagrody Nobla. To nie do wiary!

    – Polska oddała banki, a sektor energetyczny przejmują firmy narodowe innych państw, np. szwedzki Vatenfall.

    – Wcześniej TP SA przejął państwowy France Telecom. Podobnie działo się w Afryce. Wszystkie towary eksportowane z Europy albo Ameryki były bez porównania droższe. Kupiłem w Afryce volkswagena za 15 tys. dolarów, przyjechałem do Berlina, patrzę – kosztuje tylko 8 tys. Teraz także ceny artykułów przemysłowych są w Polsce dużo wyższe, zaś płace nieporównywalnie niższe. Na tym polega interes firm zagranicznych. Gdyby płace, żądaniem związków zawodowych, doprowadzono do poziomu wynagrodzeń za granicą, to koncerny przeniosłyby się do Rumunii, Bułgarii, na Białoruś, do Chin, a nawet do Afryki. Przecież Ford zlikwidował fabrykę pod Warszawą i otworzył ją w St. Petersburgu.

    – Czy podobnie rekolonizowano inne kraje, które wychodziły z komunizmu?

    – Tak, tę koncepcję zrealizowano w całej Europie Środkowej.

    – Jak ocenia Pan aktualną sytuację Polski?

    – Jest tragiczna. Suma długu państwa i długu prywatnego przekracza poziom dochodu narodowego. A dług rośnie, bo całe te 20 lat mamy ujemny bilans w handlu zagranicznym. Żyjemy wedle filozofii sformułowanej przez premiera Tuska – „tu i teraz”. Nie ma żadnego planu strategicznego.

    – Czy limity emisji CO2 to pomysł na doprowadzenie do upadku polskiego przemysłu?

    – Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neokolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu. To są ostatnie lata polskiego handlu. Tylko w tym roku Carrefour i Biedronka zamierzają otworzyć paręset nowych placówek.

    – Czyli Polacy nie mają być właścicielami dużych firm?

    – Taki jest cel. Polsce grozi poważny kryzys finansowy. Zagrożony jest system ubezpieczeń społecznych. Jak można było stworzyć OFE – kilkanaście zagranicznych firm, które biorą po 7,5 proc. prowizji? Należało powołać jedno polskie towarzystwo emerytalne, które tworzy fundusz inwestujący tylko w budowę wieżowców, duże przedsiębiorstwa i na tym zarabia. Tak jak ONZ, którego fundusz emerytalny jest właścicielem wieżowców w Nowym Jorku, których wartość idzie co roku w górę. Ale zagranicznym firmom ubezpieczeniowym dawać takie zarobki?!

    – Dlaczego Niemcy zdecydowali się otworzyć swój rynek pracy?

    – Jest zapotrzebowanie na konkretne zawody, m.in. informatyków, lekarzy oraz osoby do opieki nad ludźmi starszymi. Zarazem Niemcy prowadzą konsekwentną politykę. W latach 70. wyemigrowało paręset tysięcy Polaków, którzy mieli rodziny w Niemczech. Oni się zgermanizowali. Także część mieszkańców Dolnego Śląska ma już obywatelstwo niemieckie i praktycznie tylko wakacje spędza w Polsce, a pracuje w Niemczech. Zakładamy, że po 1 maja wyjedzie kolejne 400 tys. Polaków.

    – Za granicą pracuje już 1,5 mln Polaków. Jakie będą konsekwencje masowej emigracji zarobkowej?

    – Tragiczne. Zabraknie nam specjalistów i robotników wykwalifikowanych, a to ograniczy możliwości rozwoju. Najzdolniejsi wyjeżdżają i tylko niewielki procent z nich wróci. W tej chwili przysyłają jeszcze pieniądze do Polski, ale to się skończy, kiedy ściągną rodziny. A przecież wymieramy jako naród, bo statystyczna Polka rodzi 1,23 dziecka. W rekordowym tempie rośnie mocarstwowość i rola Niemiec, które już są 4. potęgą świata i ściągają najlepszych specjalistów, również z Polski.Program Solidarności sformułowany na I zjeździe w Oliwie to była koncepcja samorządności – tworzenia samorządów przedsiębiorstw i samorządów zawodowych. Po ’89 roku udało się utworzyć 1500 spółek pracowniczych, które dziś świetnie prosperują. Ale na poziomie państwa projekt „S” odrzucono.

    http://fronda.pl/blogowisko/wpis/nazwa/prof_witold_kiezun_polska_neokolonia  (Skopiowane z „Tygodnika Solidarność” nr 12 (1170) 18 marca 2011.)

    Przeczytaj także:

    Prof. Kieżun: Mamy strukturę państwa kolonialnego

    Stracone szanse Polski – Rozmowa z prof. Witoldem Kieżunem

    Gubi nas korupcja

    Polska postkolonialna? Nie, to neokolonia. „Prof. Witold Kieżun o początkach założycielskich III RP”

Posted in Gospodarka i Ekonomia, SYLWETKI, Wywiady | Otagowane: | 10 Komentarzy »

Stracone szanse Polski – Rozmowa z prof. Witoldem Kieżunem

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

Rozmowa z prof. Witoldem Kieżunem – Profesorem Akademii im L. Koźmińskiego w Warszawie

Dekada Gierka

Wyższą Szkoła Ekonomiczno – Informatyczna w Warszawie zorganizowała w styczniu debatę dotyczącą debaty Gierka. Przysłuchując się tej dyskusji można było odnieść wrażenie, iż była to bardzo dobra dekada dla Polski – rosły nakłady na inwestycje, zwłaszcza infrastrukturalne, kupowano nowoczesne technologie, stworzono miliony nowych miejsc pracy, zbudowano szczodry system opieki socjalnej, społeczeństwo korzystało z wolności sumienia, słowa, artystycznej, a szef partii komunistycznej Gierek był – jak to powiedział K. Morawski – zwolennikiem podzielenia się władzą planując powołanie partii chrześcijańsko – demokratycznej. Nie można zatem uciec od pytania – skoro było tak dobrze, to dlaczego skończyło się, i dla Polski i dla Gierka, tak źle?

Jeśli chodzi o rozwój nauki, którą się zajmuję – tj. polską teorię organizacji i zarządzania to tamte lata oceniam jako złoty okres, głównie zresztą dzięki osobistemu zainteresowaniu Edwarda Gierka. Koncepcja generalna była kapitalna, tj. zarządzanie państwem przy wykorzystaniu wiedzy, wsparte kredytami zagranicznymi, skutkujące bardzo silnym rozwojem inwestycyjnym, wzrostem eksportu i w konsekwencji – spłatą zaciągniętych kredytów. Problem polegał na tym, że otrzymane kredyty były za drogie – były przynajmniej 10 procentowe, podczas kiedy w działalności produkcyjnej kredyt powyżej 6 – 7 procent jest już bardzo trudno spłacalny; niestety, nie było tej świadomości strategicznej. Po drugie, jakość naszej produkcji przemysłowej nie była na tyle wysoka żeby można było ją szybko sprzedać poza krajem.

Polska była częścią obozu socjalistycznego, który realizował podstawowy cel bloku radzieckiego komunizmu, tj. podbój świata, przewidziany zresztą w konstytucji ZSRR. W związku z tym do tej pory nie wiemy jaki procent naszych kredytów poszedł na cele zupełnie nie związane z naszą strategią rozwojową, tj. na cele zbrojeniowe. Według niesprawdzonych informacji Polska była np. największym producentem części czołgów, które były montowane w ZSRR i znane były z najwyższej jakości.

Sama idea była więc kapitalna, ale jej realizacja nie przyniosła satysfakcjonujących rezultatów ponieważ stale zwiększał się dług, którego nie byliśmy w stanie w pełni spłacać, a ponadto mimo dynamicznego rozwoju polskiej teorii organizacji i zarządzania nie udało się dokonać racjonalnej zmiany niezwykle niesprawnego, wewnętrznie sprzecznego i skostniałego systemu formalno-prawnego paraliżującego działalność przedsiębiorstw. Trzeba jednak podkreślić, że transformację ustroju w PRL zapoczątkował właśnie Edward Gierek w poważnym stopniu otwierając granice świata kapitalistycznego społeczeństwu polskiemu. Do krajów socjalistycznych jeździło się już bez paszportu, do kapitalistycznej Finlandii, Szwecji i Austrii – bez wizy, dużo łatwiej można było też dostać paszport do innych krajów. Studenci posiadający członkostwo Światowego Związku Studentów, które można było łatwo uzyskać (Centrala tego Związku mieściła się Pradze ) mogli np. oficjalnie dostać w okresie letnich wakacji dorywczą pracę i zakwaterowanie w pustych w tym okresie akademikach, np. w Szwecji. W wyniku takich wyjazdów student mógł zaoszczędzić sumę wystarczającą na zakup „malucha,” tj. polskiego Fiata. Stąd też i pytania na seminariach moich studentów, jak to jest możliwe, że wykonując nisko kwalifikowaną pracę latem zagranicą mogę kupić samochód, a po studiach, mając dyplom magistra w Polsce, muszę jakieś 10 lat oszczędzać na jego zakup.

Wielu naszych rodaków wyjeżdżało z wizytami do rodzin do Stanów Zjednoczonych, największego skupiska polskich emigrantów i tam nielegalnie pracowało przez parę miesięcy, również niezwykle rozwinęła działalność Polska Kasa Opieki, PKO z systemem przekazów pieniężnych i paczek żywnościowych z zagranicy dla rodzin polskich. Jakieś 200 – 300 tysięcy Polaków wyjeżdżało w okresie wakacji – na Węgry, do Rumunii, czy Bułgarii, gdzie spotykali się i nieraz zaprzyjaźniali z turystami z krajów kapitalistycznych. W związku z tym prysł mit, że my, budując socjalizm idziemy do dobrobytu, a tam mamy do czynienia z niesłychanym wyzyskiem klasy robotniczej przez kapitalistyczną burżuazję, a dodatku „ w USA biją murzynów”. Umożliwiono też kadrze naukowej kontakty naukowe ze Stanami Zjednoczonymi via zaproszenia organizowane przez US Information Agency, Fundacje: Fulbrighta, Forda, Eisenhowera, czy St. Johns University, gdzie np. Leszek Balcerowicz zrobił magisterium. Ci stypendyści wracali ze świadomością, że planowa gospodarka socjalistyczna nie może konkurować z wolnym rynkiem i bogatszym i swobodnym stylem życia. Przy rozpowszechnianiu się świadomości fikcji propagandy socjalistycznej coraz silniejsza stawała się tęsknota za wyższym poziomem życia. W polskim społeczeństwie dojrzewała świadomość konieczności zmian.

Swobody obywatelskie były jednak w dalszym ciągu ograniczane. Ograniczane z powodów, o których się zapomina. Trzeba bowiem wiedzieć, że Gierek cały czas nie był w najlepszych stosunkach ze Służbą Bezpieczeństwa. On doszedł do władzy dzięki bezpiece, dzięki machinacjom generała Moczara. Historia krajów socjalistycznych to w dużej mierze historia stałej konkurencji i walki toczonej pomiędzy bezpieką a partią komunistyczną. Np. w Związku Radzieckim wszyscy kolejni szefowie NKWD, a potem KGB, ostatnim był Beria, kończyli w więzieniu, a nawet gorzej. U nas było podobnie, choć nie tak okrutnie. Pierwszy etap, współpraca: Gomułki, Bieruta, Bermana, zakończyła się w 1949 roku dyktaturą bezpieki i uwięzieniem Gomułki, Spychalskiego i Żymierskiego, Potem sytuacja się odwróciła – zwyciężyła partia, wrócił Gomułka, który sekretarzował PZPR przez kilkanaście lat. Później aparat bezpieczeństwa, oczywiście Moczar, doprowadził do jego usunięcia metodą organizowania strajków, w wyniku których upadł Gomułka, a do władzy doszedł Gierek. Zamiast jednak uhonorować Moczara stanowiskiem szefa bezpieki ofiarował mu kierownictwo NIKu. Przy okazji przeprowadził też czystkę w organach bezpieczeństwa, m. in ujawniając afery korupcyjne, w wyniku czego ten aparat nastawił się do niego wrogo. Konsekwencją tego stanu rzeczy było zwiększenie aktywności tzw. opiekunów wszystkich instytucji państwowych i daleko posunięta aktywność całego aparatu bezpieczeństwa w wyniku czego powstało, podobno, parę milionów „teczek” zawierających dokumentację różnego rodzaju kontaktów obywateli PRL z SB.

Mimo tej inwigilacji ze strony policji politycznej pierwsza połowa dekady Gierka cieszyła się poparciem społeczeństwa..

Tak, ale już w latach 1976, 77, 78 narastał problem spłaty długów, a jednocześnie prowadzono ryzykowną politykę gospodarczą. W roku 1970 na spożycie planowano 74% dochodu narodowego, podczas gdy w roku 1978 już tylko 62.4%, jednocześnie inwestycje nieprodukcyjne działu B (dóbr konsumpcyjnych ), zmalały w roku 1977 do 22 % .– Huta Katowice w ogóle nie była przewidziana planem. Po prostu Gierek któregoś dnia powiedział – zbudujemy taką hutę i wszystkie środki poszły na nią. Poza tym rozciągnięto olbrzymi front inwestycyjny, w sumie powstało wówczas kilkaset przedsiębiorstw i inwestycji ze sztandarowa trasą Warszawa – Katowice, de facto naszą pierwszą powojenną autostradą, nie mówiąc o Trasie Łazienkowskiej w Warszawie i olbrzymim szpitalu na Bródnie, rozbudowie floty morskiej, czy przemysłu stoczniowego.

Gierek przeinwestował?

Zdecydowanie, i doprowadził do tragicznej sytuacji, w wyniku której w istocie w 1979 roku właściwie niczego nie było – pociągi spóźniały się po kilkanaście godzin, brakowało chleba, masła, sera, kawy, papieru higienicznego, dziennik „Życie Warszawy można było w kiosku kupić tylko rano, a tygodniki – wyłącznie po znajomości. Krótko mówiąc – krańcowa polityka niedoboru….

Ale zarazem w mediach nieustanna propaganda sukcesu – Polska kwitła…

…tak, tym zajmował się szef telewizji Maciej Szczepański, ale Gierek miał świadomość, że nie jest najlepiej i ku memu zdziwieniu (nie byłem członkiem PZPR ) zwrócił się do mnie w czerwcu 1979 za pośrednictwem tegoż Szczepańskiego z prośbą o szczery opis istniejącej sytuacji i wnioski: co zrobić z zapewnieniem, że nie grozi żadna reakcja nawet na bardzo ostrą krytykę. Dowiedziałem się później, że taką prośbę otrzymało dalszych paru niepartyjnych profesorów. Wziąłem wówczas dwa tygodnie urlopu i przy wykorzystaniu m. in. materiałów konserwatorium „Doświadczenie i Przyszłość,” oraz różnych nielegalnych opracowań przedstawiłem tragiczny opis codziennej sytuacji nieustannego niedoboru. Tekst odnosił się jednak przede wszystkim do filozofii zarządzania – ogromnych kredytów, niemożności ich spłaty, dużego zmarnowania zaopatrzenia technicznego – (np. liczne przedsiębiorstwa zakupiły nowoczesny sprzęt, którego nie potrafiono wykorzystać,), wysokiego wskaźnika nakładów inwestycyjnych na wytworzenie jednostki wartości, nastawienia na gigantomanię, budownictwa wielkich zakładów, daleko posuniętej koncentracji, problemu wysokiej materiałochłonności i wagowej oceny produktów, a jednocześnie słabej efektywności państwowej gospodarki rolnej, itp. Zakończyłem przedstawieniem wielu propozycji, m. in. radykalnej zmiany proporcji podziału dochodu narodowego na korzyść spożycia wskazując na konieczność rozwoju inicjatywy prywatnej, rozwoju partnerstwa publiczno – prywatnego, radykalnej zmiany struktury inwestycji, obniżenie materiałochłonności i likwidacji wagowego oceniania wartości produktów, rozwijania prywatnej gospodarki rolnej i produkcji konsumpcyjnej. Proponowałem też dynamiczny rozwój produkcji z własnych surowców, silnego rozwoju karbochemii, zabezpieczenia się przed kryzysem energetycznym produkcją benzyny z węgla. Nie ośmieliłem się jednak zaproponować radykalnej zmiany doboru kadrowego w celu pozbycia się olbrzymiej kadry bezideowej i zdemoralizowanej, podatnej na wszelkiego typu korupcję nomenklatury. Tekst mego referatu publikuję obecnie już prawie gotowej mojej książce: „Drogi i bezdroża polskich przemian.”

Co na to Gierek?

Po paru tygodniach otrzymałem telefon z KC PZPR z pytaniem czy honorarium mają przesłać na adres domowy czy Instytutu Organizacji Zarządzania i Doskonaleni Kadr? Byłem zainteresowany reakcją Gierka – powiedziano mi, że dowiem się za tydzień. Po tygodniu powiedziano mi, że wg. tow. Gierka ocena bieżącej sytuacji jest zbyt ostra, ale opracowanie jest uczciwe, i na tym się skończyła moja rola. .

Moje podstawowe zainteresowanie dotyczyło jednak reformy administracyjnej kraju. Zorganizowałem zespół kilkudziesięciu wybitnych fachowców, który opracował program przedstawiony w 1972 roku Komisji Partyjno-Rządowej do spraw modernizacji gospodarki kierowanej przez ministra Tadeusza Wrzaszczyka. Pierwsza sprawa, która postulowaliśmy to radykalna reforma struktury administracyjnej państwa, a więc likwidacja ministerstw branżowych, tylko jedno ministerstwo – przemysłu, dalej – likwidacja zjednoczeń, a w związku z tym dużo większa samodzielność przedsiębiorstw. Wszystkie ministerstwa zredukowane do grona 200 – 300 dobrze profesjonalnie przygotowanych specjalistów zajmujących się tylko strategią. Kolejna sprawa –to radykalna reforma terenowego aparatu zarządzania, w tym likwidacja powiatów, po to, aby skrócić obieg informacji. Proponowaliśmy też wprowadzenie wolnego rynku dla państwowych przedsiębiorstw drobnej wytwórczości i przemysłu terenowego, kredytowanych przez Narodowy Bank Polski i poddanych rygorystycznej kontroli tegoż banku. W wyniku naszych badań doszliśmy też do przekonania iż niezbędne jest także zezwolenie na 100 tys. bezrobocie, taką „rezerwową armię pracy,” która ograniczy częste przypadki lekceważenia pracy przy świadomości istnienia idei pełnego zatrudnienia .

I to był błąd

I to był błąd, ponieważ wystąpiliśmy przeciwko podstawowej zasadzie socjalizmu. Wyprodukowaliśmy 470 tomów wyników badań i analiz, które ostatecznie trafiły jednak na półki ( stając się de facto pierwszymi tzw. pułkownikami) ponieważ wbrew postawy Gierka część centralnej nomenklatury PZPR nie chciała znać prawdy o sytuacji w Polsce.

Niemniej początek transformacji w PRL to Gierek. Gdyby nie było Gierka, a Gomułka, to być może w dalszym ciągu bylibyśmy zamknięci w PRLu.

Zielona wyspa w UE

Podobne przekonanie o Polsce miodem i mlekiem płynącej musiał mieć każdy statystyczny Kowalski kilka dekad później kiedy oglądał premiera Tuska reklamującego z dumą rodakom zieloną wyspę III RP jaśniejącą na tle zaznaczonych na czerwono nieudaczników, tj. pozostałych członków UE, pogrążonych w głębokim kryzysie. Powtórzę zatem pytanie – skoro jeszcze wczoraj było tak dobrze, to dlaczego dzisiaj jest tak źle i trzeba gwałtownie szukać pieniędzy, by państwo mogło załatać ogromną dziurę budżetową?

Moim zdaniem w obecnej chwili sytuacja w Polsce jest podobna do końcowego etapu rządów Gierka. Dowcip polega na tym, że całą koncepcję transformacji ustrojowej metodą „szokowej terapii” uważam za błędną. Leszek Balcerowicz nie rozumiał całości struktury ekonomicznej. Akceptował liberalizm w ujęciu George’a Sorosa i Jefrry Sachsa, tj. program wielkiego światowego kapitału rekolonizacji na podstawie tzw, Konsensusu Waszyngtońskiego. Tę sprawę znam bardzo dobrze, ponieważ przez 10 lat prowadziłem wielki projekt modernizacji krajów Afryki Centralnej i widziałem praktyczną realizację tego Konsensusu. Na czym on polegał? Jego twórcy mówili teraz już niepodległym byłym koloniom – proszę bardzo, jesteście samodzielnym państwem, ale my kupujemy wszystkie większe przedsiębiorstwa, banki, komunikację, telekomunikację. To wszystko będzie teraz nasze, oczywiście przewidujemy wysoką „prowizję” dla państwowych decydentów. Dla was pozostają mniejsze przedsiębiorstwa, możecie pracować w rzemiośle, na roli i oczywiście wyżywać się aktywnością w administracji publicznej .

Podstawową sprawą jest więc prywatyzacja. Podam przykład jak to funkcjonuje. W Afryce była fabryka państwowa, która produkowała sandały, ponieważ wszyscy chodzili boso. Powstała ona w myśl politycznego hasła: „Koniec z chodzeniem boso”. Para kosztowała 1 dolara, tj. dzienną płacę. Miejscowych mieszkańców było więc na nie stać i coraz więcej z nich chodziło w sandałach. Zgodnie jednak z doktryną rekolonizacji rozpoczęła się dynamiczna akcja prywatyzacji. Fabrykę sandałów sprzedano, kupił ją wielki koncern amerykański obuwniczy z założeniem, że zwolni pewną liczbę pracowników, którzy będą mieli uprawnienia do państwowego zasiłku dla bezrobotnych. Nowy właściciel podniósł płace z 30 do 50 $ miesięcznie, unowocześnił produkcję, zmienił model sandałów, które kosztowały już 5 dolarów za parę. Ponieważ cena dla miejscowej ludności była zbyt wygórowana, po zaspokojeniu nikłego miejscowego zapotrzebowania fabryka rozwinęła eksport do Ameryki Południowej. Tymczasem ci, którzy przestali pracować w tej fabryce nie mogąc znaleźć pracy, pobierali zasiłek, czyli praktycznie byli na utrzymaniu państwa, starsi dostali wcześniejsze emerytury. Jak się dowiedziałem cena sprzedaży fabryki była bardzo niska, a „prowizja” jaką otrzymali ministerialni decydenci była równowartością budowy eleganckiego domu jednorodzinnego.

Pracując w Centralnej Afryce miałem liczne kontakty ze światowymi biznesmenami przeprowadzającymi handlowe transakcje dla globalnych decydentów. Dowiedziawszy się, że jestem Polakiem parę razy radzili mi: „niech pan jedzie do Polski, tam to dopiero dobrze się zarabia. To jest współczesne Eldorado. W Polsce w najlepszym hotelu można zjeść obiad za 1,5 dolara. Jeśli ma pan 100 tys dolarów to dostanie pan przedsiębiorstwo z kilkudziesięcioosobową załogą. „Prowizja” jest dużo niższa niż tutaj w Afryce Centralnej. Załatwimy to panu, zysk podzielimy po równo. Gwarancja, że po dwóch latach zostanie pan milionerem..

Czyli według Pana cały proces prywatyzacji zainaugurowany przez reformy Balcerowicza oparty był na błędnym założeniu.

W istocie była to realizacja procesu opracowanego przez światowego spekulanta giełdowego, miliardera George’a Sorosa, któremu prawdopodobnie chodziło zresztą o coś zupełnie innego. Soros chciał koniecznie zdobyć rynek rosyjski. Szczerze pisze o tym nawet Kuczyńki w swojej książce [ Waldemar Kuczyński, Zausznik premiera]: w trakcie rozmowy z Soroszem odniósł on wrażenie iż Soros postępuje tak, jak kiedyś Egipcjanie budowali piramidy – zanim wybudowali ogromną tworzyli małą, by zobaczyć jak ona wygląda. Polska była dla Sorosa jedynie polem eksperymentalnym, w związku z czym ściągnął tutaj Jeffreya Sachsa. Sachs w swojej deklaracji zamieszczonej w „Gazecie Wyborczej” gwarantował nam np., iż wciągu 6-ciu miesięcy nie będzie u nas inflacji, a w ciągu roku będzie widoczny już wyraźny postęp. Była to w istocie błędna polityka polegająca na doprowadzenia do bankructwa przedsiębiorstw państwowych poprzez popiwek, wysokie kredyty i pozbawienie wszelkiego typu dawniej przewidywanych ułatwień. I jednocześnie niemal natychmiast zapoczątkowano tworzenie nomenklaturowych przedsiębiorstw. Wg publikowanych danych 62,5 proc. firm zatrudniających od 50 do 250 pracowników to obecnie prywatna własność byłych dyrektorów zakładów państwowych. Robiło się to w ten sposób, że na swoje imię, albo kogoś bliskiego, otwierało się prywatne przedsiębiorstwo o takim samym profilu produkcyjnym. Ponieważ w prywatnych przedsiębiorstwach nie było popiwku, tj. limitu wynagrodzeń, w związku z tym przechodzili tam ludzie z przedsiębiorstw państwowych, które z czasem padały. Albo inny przykład – wydzielenie z państwowego sektora bankowego 9 banków komercyjnych, które były kierowane przez kadrę nomenklaturową, umożliwiała ona otrzymanie korzystnego kredytu inwestycyjnego, a zatem świetny interes, ale dla swoich.

Inną korzystną manipulacją, tym razem dla zagranicznego kapitału, były wrogie przejęcia, np. w sektorze firm o wysokiej technice. Np. ZWUT miały de facto monopol na dostawę telefonów do ZSRR. Siemens go kupił i … zlikwidował – w Węgorzewie 4 tys. pracowników dostało dziewiuęciomiesięczne odszkodowania, budynek został zburzony, kontakty z rynkiem wschodnim przejęte, a cała aparatura została przeniesiona na Zachód. Praktycznie była to polityka doprowadzania do struktury gospodarczej takiej, jaką widziałem w Afryce. A jednocześnie natychmiastowe otwarcie granic doprowadziło do potwornej nadwyżki importowej nad naszym eksportem. I to jakim importem – płaciliśmy np. miliony za makulaturę, za szpilki do włosów, za gwoździe, kosmetyki , niemiecką wodę mineralną, francuskie mleko itp., w sytuacji kiedy wszystko to sami produkowaliśmy na miejscu. Prof. Kabaj na zjeździe ekonomistów przedstawił taką listę.

Inaczej mówiąc cały proces transformacji obracał się przeciw naszym żywotnym interesom?

Trudno było tego nie widzieć, nie zdawać sobie z tego sprawy. W tej sytuacji dr Balcerowicz, który nigdy w życiu niczym nie kierował, zgodził się przyjąć tę ofertę, choć zdaje się, że pierwotnie faktycznym szefem miał być późniejszy podsekretarz stanu w Urzędzie Rady Ministrów Waldemar Kuczyński. Tymczasem Balcerowicz okazał się być człowiekim apodyktycznym z góry zapowiadając nawet sejmowej Komisji Finansów, iż nawet najmniejsza zmiana tego, co on proponuje nie będzie przez niego tolerowana.

Jego obsesyjną ideą była szybka likwidacja inflacji, która, jak wiadomo została całkowicie zlikwidowana dopiero po … 10 latach. 10 lat w Polce była olbrzymia inflacja, ale walcząc z nią Balcerowicz doprowadził do tego, iż straciliśmy cały przemysł wyższej techniki. To był błędny sposób likwidowania inflacji poprzez zmniejszenie produkcji i doprowadzenie np. do upadku najbardziej istotnej produkcji w czasie inflacji, tj. produkcji rolnej. Przecież ludzie przede wszystkim muszą kupować żywność, a zatem muszą na nią wydawać pieniądze. A likwiduje się PGR-y, które rozlatują się i znika cały ich dobytek. W ten sposób Balcerowicz w istocie wygenerował olbrzymie bezrobocie. W latach 30-tych, w okresie największej depresji w USA średnie bezrobocie wynosiło 17 proc., a u nas doszło do 20 proc. Dla mnie Balcerowicz jest człowiekiem uczciwym, ale doktrynerem, który postępował zgodnie z neoliberalistyczną Friedmanowską doktryną, wiarą w wolny rynek i likwidacje inflacji poprze radykalne ograniczenie podaży pieniądza, otwarcie granic, przy zaniedbaniu lokalnego rozwoju. Np.w USA Clinton rozpoczął swoją prezydenturę w 1993 r przy olbrzymiej inflacji, ale zwalczał ją poprzez zwiększenie produkcji, a nie odwrotnie.

Nawiasem mówiąc Sachs proponował Balcerowiczowi także słuszne rozwiązania, m.in. przeprowadzenie reprywatyzacji, tzn. np. nie sprzedawanie Amerykanom takiej świetnej firmy, jaką był Wedel, ale jej zwrot legalnym właścicielom, czy oparcie się w pierwszym etapie przemian na przedsiębiorstwach państwowych. Trzeba było i można było zmienić polską gospodarkę zupełnie inaczej. jednak w niezgodzie z modelem neoliberalizmu Friedmana, trzeba było zamknąć granice i nie dopuścić do zgubnego zalewu importowego – tj. sprowadzać tylko to, co czego sami nie możemy wyprodukować. Po drugie – niezbędne było położenie olbrzymiego nacisku na rozwój prywatnych, małych firm i rolnictwa i ustalenie jakie strategiczne przedsiębiorstwa powinny zostać w rękach państwa. Dla realizacji jego funkcji opiekuńczych nie są wystarczające wpłaty podatkowe, państwo musi też mieć swoje zyskowne przedsiębiorstwa i procenty akcji w wielkich zyskownych koncernach . Tak np. prowincja Quebec w Kanadzie ma jedno wielkie przedsiębiorstwo Hydro Quebec, produkcja energii elektrycznej z wodnych spiętrzeń, dające tej prowincji czysty zysk ca 30 mld dol. rocznie . Idzie on w całości do budżetu na społeczną służbę zdrowia, na szkolnictwo, itd. Dlatego też państwowe przedsiębiorstwa francuskie, niemieckie i szwedzkie kupiły w Polsce: telekomunikację, ciepłownie dystrybucję energii elektrycznej, żeby zyskami z Polski wspomagać budżet Francji, Niemiec i Szwecji. Po trzecie – okresowe wsparcie rozwoju przedsiębiorstw państwowych, tak, żeby nie bankrutowały, aż do procesu prywatyzacji. Prywatyzacja w pierwszeństwie poprzez tworzenie spółek pracowniczych i sprzedaż polskim i polonijnym akcjonariuszom. Natomiast namawiać kapitał zagraniczny na inwestycje typu „green field” i do budowy przedsiębiorstw od zera a ewentualnie sprzedawane przedsiębiorstwa wyższej techniki inwestorom zagranicznym obwarować umową o zakazie likwidacji produkcji, to znaczy kupowania dla pozbycie się ewentualnej polskiej konkurencji. Tych przypadków akurat w Polsce było dość dużo

Po rządach Balcerowicza mieliśmy kolejne – m. in. Suchockiej, Pawlaka, Oleksego, Buzka, ale polityka zainaugurowana przez Balcerowicza była i jest nadal kontynuowana….

….tragedia polega na tym, że całość naszego długu to jest dług państwowy i dług indywidualny. A trzeba pamiętać, że za Gierka nie było długu indywidualnego, a w tej chwili suma długu państwowego i indywidualnego jest prawie tej samej wysokości, co PKB, a lada dzień go przekroczy. Czyli obecnie, po ich dodaniu, mamy w sumie ca 100 proc. zadłużenia w stosunku do PKB. Dlaczego byliśmy tą zieloną wyspa, którą chwalił się premier? Dlatego, że w ciągu 4 lat naszego członkostwa w UE pracujący tam rodacy przesłali do kraju przeszło 70 mld. złotych. Wg badań tylko 8 proc. wyjeżdżających na Zachód nie pracuje przy myciu, sprzątaniu, usługach hotelowych i kelnerskich, tj, w tych zawodach, którymi nie są zainteresowani miejscowi mieszkańcy. A drugi powód tej zielonej wyspy, to szczęście, że nie mamy euro. Np. Słowacy i Niemcy masowo kupowali towary w Polsce, ponieważ euro u nas było na tyle drogie, że towary w Polsce były dla nich znacznie tańsze. Rosła więc w Polsce sprzedaż i to było głównym źródłem tego sukcesu.

Co robić?

Czy nie pokusiłby się Pan profesor, wykorzystując swoje doświadczenia, o wymienienie kilku elementów przyszłej strategii niezbędnej dla prawdziwej sanacji Polski?

Na wstępie niezbędne byłoby stworzenie silnego zespołu fachowców, ale nie urzędników, złożonego z organizatorów, ekonomistów informatyków, socjologów, psychologów, i prawników spoza aparatu administracyjnego i partyjnego dla opracowania naukowej strategii rozwoju Polski .

Doraźne najważniejszy problem to zmniejszenie długu poprzez ograniczenie wydatków państwa. W związku z tym trzeba by przeprowadzić program, który został zrealizowany w Kanadzie celem obniżenia olbrzymiego długu publicznego. Byłem jednym z opiniujących taki program. W Polsce już w 1957 r powstała w koncepcja zmniejszenia zatrudnienia kadry kierowniczej i kredytowania prywatnej, drobnej inicjatywy. Gomułka na to poszedł i NBP dawał każdemu zwolnionemu z pracy kierownikowi kredyt na rozpoczęcie własnej działalności, np. na założenie sklepu, produkcje owoców, itp. W ten sposób powstało ok. 3 tys. zakładów, które jednak z powodów zmiany nastawienia politycznego w 3 lata później, pozbawione kredytów i obciążone olbrzymimi domiarami podatkowymi, zbankrutowały.

Bardzo szczegółowa analiza aparatu centralnego państwa wykazałaby, iż można by go poważnie zmniejszyć.. Tak, jak w Kanadzie zwolniono 45 tys. urzędników, to w Polsce można by było zwolnić nawet więcej również przy likwidacji powiatów Ale, tak jak w Kanadzie, winno się dać zwolnionym tani kredyt. Tam daliśmy każdemu 1 mln dolarów o 3.5 oprocentowaniu przy normalnej 6 procentowej stopie kredytowej. W związku z tym firmy poszukiwały tych zwolnionych jako partnerów biznesowych, w wyniku czego wszyscy się dobrze urządzili. Ale tam tego kredytu udzielał bank państwowy, a my w tej chwili nie mamy żadnego banku ze 100 procentami kapitału państwowego. Może można by przegłosować jednak taką decyzję, np. w PKO.BP.

Kolejna sprawa to dokładna analiza importu i stworzenia specjalnych kredytów na produkcję antyimportową, oczywiście w zgodnie z regulacjami UE. Chodzi przecież o to by nie importować szpilek do włosów, czy gwoździ. Mamy też dwa miliony gospodarstw rolnych, które są coraz mniej opłacalne, ponieważ cały czas trwa inwazja wielkich farm z kapitałem zagranicznym. Powinno się zatem zorganizować na całym świecie olbrzymią akcję reklamową, np. z hasłem – „Chcesz żyć sto lat, jedz polską żywność”. Przecież te 2 miliony gospodarstw może produkować 100 procentowo czystą, ekologiczną, żywność. Jeszcze nie jest za późno na ten program. Tymczasem my niebawem obejmujemy tzw. prezydencję w UE, a w naszym programie nie ma tematu wyrównania dopłat rolniczych dla naszych gospodarstw. Przecież rolnik francuzki czy niemiecki dostaje dużą większą dotację niż polski .

Przy okazji trzeba powiedzieć, że wejście do UE na tych warunkach, na które się zgodziliśmy, nie było dla nas korzystne. Przecież Europa Zachodnia na transformacji w Polsce zyskała ca 1,5 mln miejsc pracy i ileś tam miliardów dolarów. Dla Zachodu to był znakomity biznes. A my do tej chwili mamy przecież jeszcze 350 mln dolarów starego długu wobec Klubu Londyńskiego z epoki Gierka, który będziemy spłacali do 2024 roku.

Kolejna kwestia to zdecydowany proces polonizacji banków. Co jakiś czas pojawia się na rynku oferta sprzedaży banku, które trzeba starać się kupować. Zadaję podstawowe pytanie – w jaki sposób w warunkach demokracji wolnego rynku oddziałuje się na gospodarkę – właśnie przez cło, kredyt i podatki, a my sprzedaliśmy cudzoziemcom ponad 70 % naszych banków, a i w pozostałych wysokie procenty akcji.

Zasadniczej zmiany wymagają też systemy zarządzania. Trzeba wprowadzić we wszystkich wyborach większościową ordynację wyborczą z niesłychanie ostrą selekcją kandydatów. Fakty, iż oskarżany o korupcję prezydent Sopotu zostaje ponownie wybrany na ten urząd, czy senatorem zostaje niedawno poszukiwany listem gończym w całej Europie i podejrzany o wielkiej skali przestępstwa korupcyjne biznesmen, są absolutnie niedopuszczalne. Niezbędne jest także wprowadzenie obowiązku głosowania, dla wszystkich obywateli tak, jak to jest w 29 krajach – np. w Belgii, Grecji, Australii, Nowej Zelandii, Brazyli, itd. Tam jest ponad 90 procentowa frekwencja wyborcza. Obecnie stale mamy rządy mniejszości, nawet przy 50 procentowej frekwencji zwyciężająca koalicja mająca np. w sumie 60 procent głosów reprezentuje raptem 30 procent ludności uprawnionej do głosowania. W istocie rządzi więc nami stale mniejszość.

W grę również wchodzi problem marki Polski i Polaka w świecie, jest ona systematycznie obniżana. Upowszechnia się wręcz opinię, że holokaust był także dziełem Polaków, slogan „polskie obozy koncentracyjne” stale pojawia się w wielu mediach, jest formułowany w wielu językach . Zapytani moi studenci w Kanadzie jakiej narodowości są ci mityczni „nazi, o których stale się mówi omawiając zbrodnie wojenne, odpowiedzieli w większości że to są Polacy, wyjaśniając, że stale przecież czytają o „Polish concentration camps”, a wiadomo, że obozy koncentracyjne były budowane prze nazistów .

To oczywiście tylko niektóre przykłady niezbędnych działań, których podjęcie jest konieczne dla rozpoczęcia procesu naprawy państwa.

Tak naprawy, bo obecna sytuacja Polski jest podbramkowa – 1.5 milionowa emigracja , 1.9 mln bezrobotnych, z dniem 1 maja 2011 perspektywa dalszych kilkuset tysięcy emigrantów do Niemiec , Polka rodzi 1, 23 dziecka, a gdzie program zwiększenia polskiej populacji: system podatkowy z realnymi dodatkami rodzinnymi, plan budowy żłobków i przedszkoli, opieki nad brzemienną kobietą, budzenie szacunku dla rodziny, dla matki wielu dzieci, dla trwałego małżeństwa, itd. itd. ?

Dług państwowy i prywatny prawie dochodzi do dochodu narodowego, mamy dalekie miejsce na świecie w rankingu poziomu szkolnictwa, fatalna jest infrastruktura: koleje i drogi. Nie mówiąc o służbie zdrowia. Polska jest też na końcu światowej tabeli jeśli chodzi o nowe patenty. Jesteśmy świadkami ekonomicznego ratowanie się społeczeństwa nisko usługową pracą emigracyjną na Zachodzie Europy.

To tylko są wybrane istotne wyznaczniki sytuacji Polski w 2011 roku wymagające usprawnienia. Pozostaje jednak pytanie tylko czy w Polsce jest wystarczająco silna grupa polityczna tak naprawdę zainteresowana tym procesem sanacji Rzeczpospolitej?

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał R. Bobrowski

http://przegladse.pl/stracone-szanse-polski/

Przeczytaj także:

POLSKA NEOKOLONIĄ

Gubi nas korupcja

PROFESOR WITOLD KIEŻUN

Więcej: https://tadeuszczernik.wordpress.com/tag/prof-kiezun/

Posted in Gospodarka i Ekonomia, POLECAM, Wywiady | Otagowane: | 4 Komentarze »

Malgorzata Gosiewska pod namiotem Solidarnych 2010

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

Przesłane przez  dnia 9 wrz 2011

Posted in Polityka - video, Polityka i aktualności, SOLIDARNI 2010 | Leave a Comment »

Najlepsza pora na Bieszczady!

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

 Na wędrówkę po Bieszczadach, najdzikszych polskich górach, można wybrać się o dowolnej porze roku, najlepsza jednak wydaje się wczesna jesień. Wówczas jest największa szansa trafienia na słoneczne dni, a płonące czerwienią lasy bukowe i spłowiałe połoniny stanowią niezapomniany widok. Zima, mimo oczywistych utrudnień, także bywa wykorzystywana na wędrówki. Należy wtedy jednak bardzo wystrzegać się zabłądzenia. Lata, choć ciepłe, są na ogół deszczowe.

Bieszczadzka jesień, fot. Paweł Klimek

Kińczyk Bukowski – jeden z najpiękniejszych szczytów w Bieszczadach, fot. Paweł Klimek
Skały na szczycie Dwernika-Kamienia w Bieszczadach, fot. Paweł Klimek
Widok na gniazdo Tarnicy, fot. Paweł Klimek
Bieszczadzka skorusa (jarzębina) na Połoninie Wetlińskiej, fot. Paweł Klimek
Bieszczadzka ciuchcia w dolinie Solinki, fot. Paweł Klimek
Granica polsko-ukraińskana połoninach w Bieszczadach, fot. Paweł Klimek
Pomnik poświęcony Jerzemy Harasymowiczowi pod Połoninę Wetlińską, fot. Paweł Klimek
Jesienny poranek na Połoninie Caryńskiej , fot. Paweł Klimek
Oszronione drzewa pod Połoniną Caryńską, fot. Paweł Klimek
Szlak przez Połoninę Wetlińską, fot. Paweł Klimek
Hnatowe Berdo – jeden ze szczytów Połoniny Wetlińskiej widziany z Wetliny, fot. Paweł Klimek
Wschodni kraniec Połoniny Caryńskiej w Bieszczadach, fot. Paweł Klimek
Głównym grzbietem Połoniny Caryńskiej, fot. Paweł Klimek
Smerek – jeden z najładniejszych szczytów w Bieszczadach, fot. Paweł Klimek
Tarnica w całej okazałości, fot. Paweł Klimek
Zachód słońca nad Tarnicą, fot. Paweł Klimek

Posted in Podróże | Leave a Comment »

10 NAJLEPSZYCH DARMOWYCH PROGRAMÓW ANTYWIRUSOWYCH

Posted by tadeo w dniu 10 września 2011

Program antywirusowy w dzisiejszych czasach jest tak samo ważnym elementem komputera co na przykład system operacyjny. W dobie internetu, nasze dane są narażane na coraz to wymyślniejsze zagrożenia. Poza zabezpieczeniem systemu plików oraz samego komputera, programy te pomagają chronić nasze dane personalne, czy też dane kont bankowych, które coraz częściej wykorzystujemy w sieci. 

Na rynku dostępnych jest wiele programów antywirusowych, wśród których każdy charakteryzuje się swoimi unikalnymi cechami. Niektóre są bardziej nastawione na ochronę systemu plików, inne na ochronę poczty elektronicznej, a jeszcze inne zabezpieczają przeglądanie przez nas stron internetowych. Spośród darmowych programów antywirusowych wybraliśmy te, które zasługują według nas na największą uwagę ze względu na swoją wszechstronność, funkcjonalność, czy też skuteczność. 

avast! Free Antivirus 6.0.1203

Najlepsze darmowe programy antywirusowe

avast! Free Antivirus jest darmowym programem antywirusowym działającym w czasie rzeczywistym. Daje on użytkownikom ochronę przed zagrożeniami pochodzącymi z wielu źródeł jednocześnie.

Moduły programu pracują w obszarach takich jak:
• Osłona systemu plików
• Osłona poczta elektroniczna
• Osłona www
• Osłona P2P / IM
• Osłona sieciowa
• Osłona przed skryptami
• Osłona w czasie rzeczywistym

Użytkownik ma możliwość personalizacji działania oprogramowania poprzez włączanie i wyłączanie danych modułów oraz regulację ich „czułości”. Avast! na bieżąco aktualizuje swoją bazę wirusów oraz umożliwia wcześniejsze zaplanowanie skanowania komputera.

Pobierz ze strony producenta

Avira AntiVir Personal – Free Antivirus 10.0.0.652

Najlepsze darmowe programy antywirusowe

Avira AntiVir Personal – Free Antivirus, podobnie jak opisywany poprzednik, jest oprogramowaniem działającym w czasie rzeczywistym. Chroni ono komputer przed zagrożeniami w postaci wirusów, robaków, Trojamów, oprogramowania adware i spyware.

Poza bieżącą ochroną umożliwia wymuszone skanowanie plików, które mogą być według nas zainfekowane. Oprogramowanie oferuje funkcję planowania skanowania oraz pobierania aktualizacji.

Pobierz ze strony producenta

 AVG Anti-Virus Free Edition 2012.0.1796

Najlepsze darmowe programy antywirusowe

AVG Anti-Virus Free Edition to oprogramowanie antywirusowe, które kierowane jest do osób wykorzystujących komputer głównie do przeglądania internetu. Zapewnia on ochronę przed zagrożeniami w czasie rzeczywistym.

Oprogramowanie wyposażone jest w składniki takie jak:
• AVG LinkScanner – zapewniający ochronę podczas przeglądania stron www
• Ochrona sieci społecznościowych AVG
• Inteligentne skanowanie AVG uruchamiające się, gdy użytkownik nie korzysta z komputera
• AVG Protective Cloud aktualizującą bazę zagrożeń

Pobierz ze strony producenta

 BitDefender Free Edition 2011

Najlepsze darmowe programy antywirusowe

BitDefender Free Edition zapewniaużytkownikom podstawową ochronę antywirusową. Oprogramowanie działa jako system antywirusowy „na żądanie”. Po uruchomieniu skanuje ono pliki, które wskaże użytkownik.

Niestety nie zapewnia ono ochrony komputera w czasie rzeczywistym.

Wśród jego możliwości producent wymienia:
• Skanowanie komputera oraz usuwanie ewentualnych wirusów
• Planowane skanowania
• Sprawdzanie wskazanych plików
• Kwarantanna dla plików zainfekowanych
• Raporty ze skanów

Pobierz ze strony producenta

Panda Cloud Antivirus 1.5.1Najlepsze darmowe programy antywirusowe

Panda Cloud Antivirus jest oprogramowaniem działającym w czasie rzeczywistym. Zapewnia ono użytkownikom ochronę przed wszelkiego typu wirusami. Dzięki przejrzystemu interfejsowi oprogramowanie jest bardzo proste w obsłudze. Nie obciąża ono komputera, a dzięki aktualizacjom bazy wirusów na bieżąco – jest zawsze aktualne.

Pobierz ze strony producenta

Microsoft Security Essentials 2.1.116

Najlepsze darmowe programy antywirusowe

Microsoft Security Essentials jest oprogramowaniem chroniącym komputer w czasie rzeczywistym przed wirusami, programami szpiegującymi oraz innymi zagrożeniami. Dzięki przejrzystemu interfejsowi jest ono bardzo proste w obsłudze.

Oprogramowanie działa w tle, w trakcie pracy komputera nie obniża znacząco na jego wydajność. Może być wykorzystywane zarówno w w domu, jak i w małych firmach, maksymalnie na 10 komputerach.

Pobierz ze strony producenta

PC Tools AntiVirus Free 2011

Najlepsze darmowe programy antywirusowe

PC Tools AntiVirus jest oprogramowaniemdziałającym w czasie rzeczywistym, które chroni komputer przed zagrożeniami takimi jak: wirusy, robaki, czy Trojany. Jego interfejs nie powinien nikomu sprawić trudności. Obsługa oprogramowania jest intuicyjna, a jego działanie nie obciąża komputera.

Wśród cech oprogramowania producent wymienia:
• IntelliGuard, czyli ochronę przed zagrożeniami w czasie rzeczywistym oraz na żądanie
• Smart Updates na bieżąco aktualizowaną bazę wirusów
• Możliwość wyboru spośród różnych trybów skanowania
• Możliwość kwarantanny oraz przywracania zainfekowanych plików

Pobierz ze strony producenta

Comodo AntiVirus 10.0.2Najlepsze darmowe programy antywirusowe

Comodo AntiVirus chroni komputer przed zagrożeniami wykorzystując technologię Defense+, która jest połączeniem technologii Default Deny Protection oraz technologii Auto Sandbox. Kombinacja ta umożliwia automatycznie izolowanie plików pochodzących z niezaufanych źródeł, które mogą być zainfekowane. Dzięki temu pliki te nie mają możliwości czynienia szkód w systemie plików.

Oprogramowania posiada czytelny interfejs użytkownika oraz nie obciąża komputera. Poza działaniem w czasie rzeczywistym umożliwia ono skanowanie na żądanie oraz skanowanie zaplanowane na inny termin.

Pobierz ze strony producenta

ClamWin Free Antivirus 0.97.2Najlepsze darmowe programy antywirusowe

ClamWin Free Antivirus jest oprogramowaniem działającym na żądanie użytkownika. Nie umożliwia ono ochrony w czasie rzeczywistym. Oparte jest na licencji GNU. Poza wysoką czułością skanera oraz możliwością planowania jego uruchomienia, pozwala na usuwanie zainfekowanych załączników z poczty elektronicznej.

Pobierz ze strony producenta

ZenOK 2012

Najlepsze darmowe programy antywirusowe

ZenOK jest oprogramowaniem działającym w czasie rzeczywistym. Chroni ono komputer przed zagrożeniami takimi jak: wirusy, oprogramowanie szpiegujące, trojany, robaki, boty oraz rootkity. Podobnie jak poprzednie – oprogramowanie to posiada bardzo czytelny interfejs użytkownika oraz nie obciąża komputera.

TK/SW/SW

Pobierz ze strony producenta

http://tech.wp.pl/gid,13741627,kat,1009621,galeriazdjecie.html?T[page]=2l

Posted in Porady różne | Leave a Comment »