WIERZE UFAM MIŁUJĘ

„W KAŻDEJ CHWILI MEGO ŻYCIA WIERZĘ, UFAM, MIŁUJĘ” — ZOFIA KOSSAK-SZCZUCKA

  • Słowo Boże na dziś

  • NIC TAK NIE JEST POTRZEBNE CZŁOWIEKOWI JAK MIŁOSIERDZIE BOŻE – św. Jan Paweł II

  • Okaż mi Boże Miłosierdzie

  • JEZU UFAM TOBIE W RADOŚCI, JEZU UFAM TOBIE W SMUTKU, W OGÓLE JEZU UFAM TOBIE.

  • Jeśli umrzesz, zanim umrzesz, to nie umrzesz, kiedy umrzesz.

  • Wspólnota Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia

  • WIELKI POST

  • Rozważanie Drogi Krzyżowej

  • Historia obrazu Jezusa Miłosiernego

  • WIARA TO NIE NAUKA. WIARA TO DARMO DANA ŁASKA. KTO JEJ NIE MA, TEGO DUSZA WYJE Z BÓLU SZUKAJĄC NAUKOWEGO UZASADNIENIA; ZA LUB PRZECIW.

  • Nie wstydź się Jezusa

  • SŁOWO BOŻE

  • Tak mówi Amen

  • Książki (e-book)

  • TV TRWAM

  • NIEPOKALANÓW

  • BIBLIOTEKA W INTERNECIE

  • MODLITWA SERCA

  • DOBRE MEDIA

  • Biblioteki cyfrowe

  • Religia

  • Filmy religijne

  • Muzyka religijna

  • Portal DEON.PL

  • Polonia Christiana

  • Muzyka

  • Dobre uczynki w sieci

  • OJCIEC PIO

  • Św. FAUSTYNA

  • Jan Paweł II

  • Ks. Piotr Pawlukiewicz

  • Matka Boża Ostrobramska

  • Moje Wilno i Wileńszczyzna

  • Pielgrzymka Suwałki – Wilno

  • Zespół Turgielanka

  • Polacy na Syberii

  • SYLWETKI

  • ŚWIADECTWA

  • bEZ sLOGANU2‏

  • Teologia dla prostaczków

  • Wspomnienia

  • Moja mała Ojczyzna

  • Zofia Kossak

  • Edith Piaf

  • Podróże

  • Czasopisma

  • Zdrowie i kondyncja

  • Znalezione w sieci

  • Nieokrzesane myśli

  • W KAŻDEJ CHWILI MOJEGO ŻYCIA WIERZĘ, UFAM, MIŁUJĘ.

  • Prezydent Lech Kaczyński

  • PODRÓŻE

  • Pociąga mnie wiedza, ale tylko ta, która jest drogą. Wiedza jest czymś wspaniałym, ale nie jest najważniejsza. W życiu człowieka najważniejszym jest miłość – prof. Anna Świderkówna

  • Tagi wpisów

    A.Zybertowicz A.Świderkówna Anna German Bł.K. Emmerich Bł. KS. JERZY Bł.M.Sopoćko Dąbrowica Duża Edith Piaf Jan Pospieszalski Jarosław Marek Rymkiewicz kard.Stefan Wyszyński Kardynał H. Gulbinowicz Kijowiec Kodeń Koniuchy ks.A.Skwarczyński Ks.Tymoteusz M.Rymkiewiecz Prof.Kieżun tv media W.Cejrowski Z.Gilowska Z.Kossak Z.Krasnodębski Św.M. Kolbe Żołnierze wyklęci
  • Cytat na dziś

    Dostęp do internetu ujawnia niewyobrażalne pokłady ludzkiej głupoty.

Archive for Lipiec 2021

Oczyszcza organizm z toksyn, reguluje poziom cholesterolu. Wystarczy jeść raz w tygodniu

Posted by tadeo w dniu 30 lipca 2021

Żeby zadbać o zdrowie, należy regularnie oczyszczać organizm z toksyn. Niezbędne będzie również wprowadzenie odpowiednich nawyków żywieniowych. Warto spróbować także oczyszczającej zupy ogórkowej według przepisu znanego dietetyka dra Josha Axe.

Oczyszcza organizm z toksyn, reguluje poziom cholesterolu. Wystarczy jeść raz w tygodniu
(Archiwum prywatne)

Kusi pięknem i wyposażeniemInnowacyjna, niezawodna hybryda najnowszej generacji. Czysta moc i oszczędność!

Oczyszczająca zupa ogórkowa

Detoksykacja polega na pozbyciu się z organizmu zalegających produktów przemiany materii, które mają negatywny wpływ na nasz układ trawienny. Ten proces pomaga też zrzucić kilka kilogramów oraz poprawia nasze samopoczucie.

Jednym ze sposobów na oczyszczenie ciała jest zupa sporządzona według przepisu dra Josha Axe, specjalisty od medycyny niekonwencjonalnej i dietetyka. Od 2008 jest on założycielem jednej z największych klinik medycyny formalnej na świecie – Exodus Healt Center .

Zobacz takżeOczyszcza jelita z toksyn

Przepis na oczyszczającą zupę

Składniki:

  • 1 świeży ogórek obrany ze skórki,
  • 1 łyżka pokrojonej cebuli,
  • 1 łyżka oliwy,
  • 1 awokado,
  • 1 łyżka soku z cytryny,
  • 1 łyżka octu jabłkowego,
  • 1 szklanka wody,
  • ¼ łyżeczki soli morskiej,
  • ¼ łyżeczki chilli w proszku,
  • szczypta pieprzu cayenne.

Ogórek, cebulę, ocet oraz sok z cytryny wrzucamy do blendera, dolewamy wodę i miksujemy. Do tak przygotowanego kremu dodajemy sól i resztę przypraw. Zupę spożywamy na zimno tak jak chłodnik. Jedzona raz w tygodniu pomoże pozbyć się toksyn z organizmu.

Czytaj teżOcet jabłkowy jest zdrowy. Trzeba jednak spełnić kilka warunków

Ogórek na detoks

Ogórek głównie składa się z wody, jest niskokaloryczny i świetnie oczyszcza wątrobę. Swój zielony kolor zawdzięcza chlorofilom, które także wspomagają proces detoksykacji. Zawiera cenne witaminy A, C,E i K oraz składniki mineralne takie jak:

  • wapń,
  • żelazo,
  • fosfor,
  • cynk,
  • potas,
  • magnez.

Jest także bogatym źródłem antyoksydantów, które hamują powstawanie wolnych rodników. Poza tym zawiera kukurbitacynę, która chroni organizm przed nowotworami.

Zobacz takżeNiszczy tarczycę. Zwiększa ryzyko groźnego nowotworu

Chociaż awokado ma dużo kalorii, zawiera także składniki działające pozytywnie na nasz organizm. Do tych prozdrowotnych elementów należą: witamina A, C, E i witaminy z grupy B oraz potas, kwas foliowy i kwas oleinowy. Ten ostatni składnik reguluje poziom cholesterolu we krwi oraz neutralizuje komórki rakowe.

https://www.o2.pl/zdrowie/oczyszcza-organizm-z-toksyn-reguluje-poziom-cholesterolu-wystarczy-jesc-raz-w-tygodniu-6615573215557249a

Posted in Zdrowie jest najważniejsze | Leave a Comment »

Działają rakotwórczo. Zakazane w Skandynawii, w Polsce dozwolone

Posted by tadeo w dniu 30 lipca 2021

Można je znaleźć w bardzo licznych produktach spożywczych, dlatego ciężko ich uniknąć. Regularne spożywanie żywności zawierającej sztuczne ulepszacze barwniki, konserwanty i inne związki chemiczne, jest niebezpieczne dla zdrowia. Dowiedz się, na które dodatki należy szczególnie uważać.

Sztuczne barwniki i konserwanty mogą działać rakotwórczo
Sztuczne barwniki i konserwanty mogą działać rakotwórczo (Getty Images)

Azotyn sodu oznaczony na opakowaniu jako E 250 oraz azotan sodu o symbolu E 251, możemy spotkać głównie w parówkach, peklowanym mięsie, kiełbasie, wędlinach oraz niektórych rodzajach serów. Są to związki chemiczne, które mają silne właściwości utleniające. Same w sobie nie mają działania toksycznego, ale pod wpływem flory bakteryjnej, mogą w organizmie człowieka zmienić się w niebezpieczne związki. Ich nadmiar może uszkodzić wątrobę, podrażnić błony śluzowe układu pokarmowego oraz doprowadzić do owrzodzenia i krwawienia jelit. Im więcej tych toksycznych substancji, tym większe ryzyko rozwoju nowotworów.

Zobacz także: Oczyszcza organizm z toksyn, reguluje poziom cholesterolu. Wystarczy jeść raz w tygodniu

Fosforan sodu pojawiający się na etykiecie jako E 339, znajdziemy m.in. w serach, wędlinach, pierogach, napojach typu cola, konserwach lub lodach. Pełni on rolę przeciwutleniacza, regulatora i stabilizatora kwasowości oraz emulgulatora. Zbyt duża ilość fosforanów działa niekorzystnie na nerki, pracę serca oraz budowę kości i zębów.

Symbol E 102 oznacza tartrazynę, a E 100 na etykiecie to żółcień pomarańczowa. Są to
sztuczne barwniki dodawane m.in. do cukierków, lizaków, żelek, kolorowych napojów, gum do żucia, płatków zbożowych czy dekoracji do ciast. Tego rodzaju ulepszacze żywności mogą prowadzić do nadczynności psychoruchowej i impulsywności. Nadmiar tych substancji w organizmie zaburza koncentracje i powoduje trudności w nauce.

Wpływają one szczególnie na układ nerwowy dzieci i niestety często występują w suplementach diety przeznaczonych dla najmłodszych. W krajach skandynawskich, stosowanie sztucznych barwników jest zakazane. W naszym kraju wciąż uważa się je za w miarę bezpieczny dodatek do produktów spożywczych.

Karmel czyli E 150 również zawiera toksyczne substancje. Ten rodzaj barwnika występuje głównie w napojach typu cola. Barwniki na bazie karmelu mogą silnie podrażniać wątrobę, jelita i żołądek. Wyniki jednych z badań przeprowadzonych na zwierzętach udowodniły, że jedna z substancji występująca w chemicznie przetworzonym karmelu, posiada właściwości kancerogenne.

Zobacz także: Niszczy tarczycę, zwiększa ryzyko groźnego nowotworu. Szokujące wyniki badańhttps://imasdk.googleapis.com/js/core/bridge3.473.0_pl.html#goog_1133030308Reklama 13s

https://www.o2.pl/zdrowie/zakazane-w-skandynawii-w-polsce-dozwolone-dzialaja-rakotworczo-6666152283682433a

Posted in Zdrowie jest najważniejsze | Leave a Comment »

Po jego śmierci przez kilka tygodni nad grobem świeciła jasna łuna

Posted by tadeo w dniu 28 lipca 2021

Św. Szarbel. Prostota życia czyni cuda

Św. Szarbel. Prostota życia czyni cuda

Za życia zadziwiał umiłowaniem pustelniczego życia, uwielbiał modlić się w ciszy i w samotności, a ponad wszystko kochał Eucharystię. Po jego śmierci przez kilka tygodni nad jego grobem świeciła jasna łuna, a dwukrotna ekshumacja potwierdziła, że jego ciało zachowuje się w doskonałym stanie i ma temperaturę żywej osoby. Do dziś jego cudowne wstawiennictwo widoczne jest w licznych świadectwach uzdrowienia. W kalendarzu ogólnopolskim 28 lipca wspominamy o. Szarbela Makhloufa, niezwykłego libańskiego zakonnika.REDAKCJA PORTALUŚWIĘCI REKLAMAhttps://934b6ac13d53cd6c7e008ba93f84d0f8.safeframe.googlesyndication.com/safeframe/1-0-38/html/container.html


Jusuf Antun Machluf urodził się 8 maja 1828 roku w ubogiej rodzinie chrześcijańskiej. Gdy był jeszcze dzieckiem, wyróżniał się wielką pobożnością, lubił się modlić, zwłaszcza w ciszy i samotności. Duży wpływ na rozwój jego wiary mieli wujowie, którzy byli zakonnikami – podziwiał ich ascetyczny styl życia. Mając 23 lata został zakonnikiem maronickim i przyjął imię Szarbel. Odbył studia teologiczne i został wyświęcony na kapłana.

Najlepszy sposób, by zmienić świat, to zmienić najpierw siebie

Jako młody ksiądz był świadkiem okrutnego wydarzenia – około 20 tys. chrześcijan zostało wymordowanych przez miejscowych muzułmanów i druzów. Szarbel pomagał uciekinierom oraz bardzo dużo modlił się i pościł, chcąc oddać te praktyki jako pokutę i wynagrodzenie za popełnione zbrodnie. Prosił Boga o wybaczenie i miłosierdzie dla morderców. Był przekonany, że najlepszy sposób, by zmienić świat, to zmienić najpierw siebie – uświęcić siebie przez zjednoczenie z Bogiem.

Mieszkał przez kilkanaście lat w klasztorze, a potem przeniósł się do niedalekiej pustelni i tam spędził 23 lata swojego życia. Gdy jakiś zakonnik chciał oddać się życiu pustelniczemu, przełożeni bardzo wnikliwie musieli rozeznać, czy to właściwe dla niego powołanie, ponieważ była to decyzja na całe życie. Szarbel prowadził niezwykle ascetyczny i wymagający tryb życia.REKLAMA

Odkrył, że Bóg jest dla Niego wszystkim

Większość czasu spędzał na modlitwie i praktykach religijnych, poszcząc i umartwiając się. Nosił pod habitem włosiennicę, spał kilka godzin na dobę, jadł jeden skromny posiłek w ciągu dnia. Każdy jego dzień skupiał się wokół Eucharystii, którą odprawiał w kaplicy pustelni. Przygotowywał się do niej bardzo długo, a po jej zakończeniu jeszcze 2 godziny trwał na modlitwie dziękczynnej. Bardzo lubił też adorować Najświętszy Sakrament i czytać Pismo święte. Odkrył, że Bóg dla Niego jest wszystkim, a potem konsekwentnie wprowadzał to w życie. Nie przemawiał, nie nauczał, nie pisał. Ukrył siebie w całkowitym milczeniu, by nie przysłaniać dzieła Bożego – mówi o św. Szarbelu o. Mariusz Wójtowicz, karmelita bosy

Szarbel mieszkał na osobności z dwoma innymi pustelnikami. Wychodził tylko do klasztoru po posiłki dla siebie i dla nich – klasztor był oddalony od pustelni o ok. 20 minut drogi.  Był to niezwykle inteligentny i mądry zakonnik, doskonale przestrzegał reguły zakonnej, odmawiał zaszczytnych funkcji. Wspominany był jako opanowany, cierpliwy, spokojny, nigdy nie narzekał i nie był smutny czy znudzony. Wybierał zawsze to, co trudniejsze – mówi o Szarbelu o. Mariusz Wójtowicz OCD. Jak wyjaśnia karmelita, o. Szarbel uwielbiał ciszę, ale nie był aspołeczny. Nie mówił, tylko odpowiadał na pytania, jeśli było to konieczne, w myśl zasady „Mów tylko wtedy, gdy Twoje słowa są mądrzejsze od Twojego milczenia”.

Jasna łuna

Szarbel zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia 1898 roku, tydzień po tym, jak doznał udaru mózgu w czasie odprawiania mszy świętej. Miał wtedy 70 lat. Jego ciało, ubrane w habit, zgodnie z tradycją zakonu pochowano niezabalsamowane, w grobie bez trumny na klasztornym cmentarzu.REKLAMAhttps://934b6ac13d53cd6c7e008ba93f84d0f8.safeframe.googlesyndication.com/safeframe/1-0-38/html/container.html

Po pogrzebie nad grobem Szarbela ukazała się jasna łuna, która utrzymywała się przez kilka tygodni. Z tego powodu szybko do tego miejsca zaczęli przybywać wierni z różnych miejsc. Co ciekawe okazało się też, że ciało zakonnika mimo upływu czasu wciąż jest w doskonałym stanie, zachowuje elastyczność a nawet temperaturę ciała żywej osoby. Było ono też pokryte wydzieliną, którą określano jako mieszaninę potu i krwi. Po umyciu i przebraniu ciało Szarbela przełożono do drewnianej trumny i pochowano w kaplicy klasztornej.

Zdjęcie z Szarbelem

Kult Szarbela rozwijał się bardzo szybko. Niespełna 30 lat po jego śmierci Kościół maronicki zaczął starania o uznanie go błogosławionym. Kościelna komisja dokładnie badała ciało zakonnika w roku 1927 i później w roku 1950.

Drugie badanie było podyktowane niezwykłym zjawiskiem – z kamiennego grobowca, w którym był pochowany Szarbel, zaczęła wydobywać się lepka ciecz – podobna do tej, jaką zauważono niedługo po pogrzebie zakonnika. Kiedy otworzono trumnę, ponownie okazało się, że ciało Szarbela jest zachowane w doskonałym stanie, ma temperaturę i elastyczność żywej osoby. Dobrze zachował się także humerał, którym była okryta twarz świętego i na którym odbił się jego wizerunek. Grób w Annaya stał się miejscem jeszcze liczniejszych pielgrzymek.

Na to miejsce przybyli także maroniccy zakonnicy, prosząc Szarbela o wstawiennictwo i opiekę. Na zakończenie tej pielgrzymki postanowili zrobić sobie wspólne zdjęcie. Po wywołaniu okazało się, że na fotografii widać jeszcze jednego zakonnika – współbracia mieszkający w Annaya rozpoznali w nim o. Szarbela. Zdjęcie to obiegło świat, a eksperci ocenili, że nie ma tu możliwości fotomontażu czy oszustwa. Dzięki fotografii możliwe było przygotowanie wizerunku kanonizacyjnego Szarbela.

https://www.facebook.com/v11.0/plugins/post.php?app_id=&channel=https%3A%2F%2Fstaticxx.facebook.com%2Fx%2Fconnect%2Fxd_arbiter%2F%3Fversion%3D46%23cb%3Df2097816418272c%26domain%3Dstacja7.pl%26origin%3Dhttps%253A%252F%252Fstacja7.pl%252Ff2f5dfe0d03204%26relation%3Dparent.parent&container_width=750&href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2FSw.Charbel%2Fphotos%2Fa.767351229951926%2F1171189766234735%2F%3Ftype%3D3%26theater&locale=pl_PL&sdk=joey&width=750

Pielgrzymki do grobu

Nie było to jedyne niezwykłe wydarzenie związane z Szarbelem. Do dziś pojawiają się świadectwa uzdrowienia za wstawiennictwem tego libańskiego świętego. 15 lat niesamowitym wydarzeniu, które doprowadziło do kolejnej ekshumacji, papież Paweł VI ogłosił libańskiego zakonnika świętym. Uczynił to na zakończenie Soboru Watykańskiego II, w 1965 roku. 12 lat później Szarbel został kanonizowany.

Dziś do grobu Szarbela przybywają licznie pielgrzymi z całego świata. W Polsce można spotkać jego relikwie w dwóch miejscach w Krakowie: w kościele pw. Św. Krzyża i w Sanktuarium św. Jana Pawła II na Białych Morzach. W kościele pw. Św. Krzyża w Krakowie 30. dnia każdego miesiąca po Eucharystii odbywa się błogosławieństwo olejem św. Szarbela.


Święty Ojcze Szarbelu, który wyrzekłeś się przyjemności światowych i żyłeś w pokorze i ukryciu w samotności eremu, a teraz przebywasz w chwale nieba, wstawiaj się za nami.
Rozjaśnij nasze umysły i serca, utwierdź wiarę i wzmocnij wolę. Rozpal w nas miłość Boga i bliźniego. Pomagaj w wyborze dobra i unikania zła. Broń nas przed wrogami widzialnymi i niewidzialnymi i wspomagaj w naszej codzienności.
Za Twoim wstawiennictwem wielu ludzi otrzymało od Boga dar uzdrowienia duszy i ciała, rozwiązania problemów w sytuacjach po ludzku beznadziejnych. Wejrzyj na nas z miłością, a jeżeli będzie to zgodne z wolą Bożą, uproś nam u Boga łaskę, o którą pokornie prosimy, a przede wszystkim pomagaj nam iść codziennie drogą świętości do życia wiecznego.
Amen.


os, KAI, dumanie.pl/Stacja7https://stacja7.pl/modlitwa/modlitwa-o-uzdrowienie-do-sw-charbela/embed/#?secret=YmxLF2Usro

Posted in Religia, Święci obok nas | Leave a Comment »

Rowerem przez II RP – Barnard Newman

Posted by tadeo w dniu 28 lipca 2021

Może być zdjęciem przedstawiającym mapa i tekst

Z mojej biblioteczki Książka nie tuzinkowa. Wyjątkowa. Warta przeczytania. Gorąco polecam! Taka podróż byłaby dziś niemożliwa… bez paszportu. Niezwykła wyprawa rowerowa angielskiego dżentelmena do egzotycznego kraju, który powstał niedawno, ale ma spore ambicje. Jego mieszkańcy stawiają się temu wariatowi Hitlerowi i chyba mają prawo. Ich państwo jest niemal trzy razy większe niż wyspa, z której przybył Newman! Naszego podróżnika i jego dwukołowego towarzysza imieniem George czekają miejsca i ludzie, które wprawią go w osłupienie, zachwyt, czasem wzbudzą śmiech lub litość. Ten zaskakujący wielki kraj nazywa się Polska. Ta Polska już nie istnieje, ale po niemal 90 latach możemy ją znowu oglądać oczami angielskiego pisarza, podróżnika i… szpiega.

W każdej z tych ról Bernard Newman sprawdza się znakomicie! Newman kilka razy odwiedził Polskę. Jego unikatowy reportaż Rowerem przez II RP odsłania przed nami Polskę, jakiej nie znaliśmy i jakiej już nigdy nie będziemy mogli zobaczyć. Po raz pierwszy po niemal 90 latach możemy o niej na szczęście przeczytać. Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Tak na zachętę. Obszerny fragment: „KRESY WSCHODNIE I WSCHODNIE BAGNA”.

Okrężną drogą wróciłem do Lwowa, przejeżdżając przy tej okazji przez wiele ukraińskich wsi, o których już wspominałem – przed pięcioma laty miejsc gwałtów i zbrodni. Dobrze było znowu znaleźć się na równinie, chociaż nieustanny deszcz i nieuniknione błoto utrudniały jazdę. Wątpię, czy jakakolwiek część Europy jest tak ujednolicona jak wschodnia Polska – każdy dom stanowi odbicie domu sąsiada, a każda wieś wzorzec dla następnej. Uniformizm jest o wiele starszy od masowej produkcji, odziedziczone idee są często niezmienne.

Zawinąłem do Lwowa tylko po to, by zabrać pocztę, i skręciłem na północny wschód w stronę Równego. Jazda zajęła mi dwa dni, chociaż nie widziałem niczego szczególnego po drodze, ta zaś była o wiele lepsza, niż się spodziewałem. Wjechałem już na dobre na teren przedwojennej Rosji – nie tylko dawnej Polski pod rosyjską władzą, lecz Rosji właściwej. Cały ten przygraniczny region nadal jest nasycony mniejszościami narodowymi, tak więc bez trudu można sobie dość precyzyjnie odtworzyć obraz niegdysiejszej Rosji. To ważna rzecz.

Nie byłem jeszcze w Rosji sowieckiej, ale mam nadzieję niedługo tam zawitać. Tak wiele osób, które tam były, osądza kraj według brytyjskich standardów, a to zupełnie nie fair. Będę mógł ocenić sowieckie osiągnięcia, jeśli takowe napotkam, wiedząc dość dokładnie, z jakiego punktu zaczynali. Pod względem krajobrazowym podróż była nieciekawa – rzadko rozsiane miasta i wioski, widać było, że znowu zaczynają się nieskończone równiny. Na pierwszy nocleg zatrzymałem się w Brodach, które kiedyś odgrywały o wiele istotniejszą rolę niż dzisiaj.

Równe okazało się o wiele bardziej interesujące. Nie ma wprawdzie znaczenia politycznego, ale od dawna jest jednym z głównych rolniczych ośrodków na Wołyniu; sławne są rówieńskie targi – można tam zobaczyć w szczytowej formie bydło i konie z całego regionu, jedne z najlepszych we wschodniej Europie. Nie ma tam wspaniałych budynków czy urokliwych zaułków; na terenie miasta zachował się jeden tylko romantyczny ślad historii – szlak wiodący z zachodu na wschód aż do Kijowa. Maszerowali nim tatarscy najeźdźcy i rosyjscy zaborcy. Wiele lat później zdeptały go z gorączkowym zapałem wojska nowej Polski, o włos unikając pogromu.

W Równem musiałem się wreszcie zabrać do ciężkiej pracy. Do tej pory przejechałem około 2000 kilometrów, drogi rzadko były dobre, ale generalnie dało się jechać. Nowoczesny rower dojedzie niemal wszędzie, pastwisko czy błotnista ścieżka nie są dla niego poważną przeszkodą. Jedna tylko rzecz natychmiast go zatrzyma – piach. Teraz zaś znalazłem się na powrót w dawnej Rosji, gdzie drogi były po prostu piaszczystą koleiną. Niewielu Anglików wie, co to znaczy jazda w piachu. No to wam powiem. Najpierw próbujecie wsiąść na rower – przyzwyczajeni do tego, że rusza błyskawicznie, stawiacie stopę na pedale od swojej strony i wskakujecie na siodełko.

Ale rower nawet nie drgnie, więc opierając się na jednej nodze, zapadacie się smętnie w piach. Usiłujecie znowu się rozpędzić w innym miejscu, wsiadacie i dzielnie pedałujecie przez 5 jardów. To potwornie ciężka praca, która robi się coraz cięższa, aż wreszcie piach was pokona. Nawet wami nie zarzuca, tylko po prostu koła odmawiają obracania się. Chcecie więc zsiąść, źle wyliczacie ułamek czasu, jaki macie do dyspozycji, i siadacie na ziemi, a rower zwala się na was, zwykle starannie wybierając drażliwe miejsce, w które was uderzy. Dostrzegacie na skraju drogi wąską ścieżkę, gdzie piach najwyraźniej ubiły bose stopy.

Omal ciągniecie tam rower i ku swemu zachwytowi odkrywacie, iż możecie jechać. Ścieżyna jest szeroka ledwie na parę cali, a każdy wstrząs dosłownie pogrąża was w piachu. Po 20 jardach ścieżka nagle się kończy – z niewiadomej przyczyny bez ostrzeżenia przeniosła się na drugą stronę drogi. No to suniecie nią wesoło przez parę jardów, póki w ogóle nie zniknie. Próbujecie zatem na tym piachu ponownie wsiąść na rower i wami zarzuca. Potem znowu widzicie kawałek jakiejś ścieżki i tak dalej. Generalnie kończy się to pchaniem roweru.

Jestem dość twardym człowiekiem i – ufam – z normalną dozą determinacji, ale muszę szczerze przyznać, że drogi w pobliżu rosyjskiej granicy niemal mnie złamały. Niektóre trasy w Bułgarii czy w Rumunii wydawały mi się okropne, ale tam było po prostu błoto, tu zaś był piach – drobniutki srebrny piasek, głęboki na jakieś 8 czy 10 cali. Nawet przepychanie przez niego George’a to była ciężka harówka, miejscami musiałem nieść rower. A gdy dotarłem do Kostopola i przestudiowałem mapę, serce mi stanęło. Przez czternaście godzin najcięższej orki w życiu przejechałem co najwyżej 20 mil.

Dwadzieścia mil, a przecież ja, naprawdę zwyczajny cyklista, byłem w stanie bez drgnienia zrobić setkę dziennie – ale na drogach. I po dniu w trasie zawsze miałem jeszcze dostatecznie dużo energii na chłopską potańcówkę lub gadanie przez pół nocy o polityce. Jednak po dniu na piachu byłem skrajnie wyczerpany i na chwiejnych nogach udałem się od razu do łóżka. W mojej sypialni pojawił się policjant. Najwyraźniej właściciel zajazdu zameldował o moim przyjeździe i niezbyt pewnych ruchach. Policjant był bardzo inteligentnym człowiekiem, przyszedł sprawdzić, czy nie potrzebuję pomocy. Opowiedziałem mu o swoich problemach, ale nie miał dla mnie dobrych wiadomości.

– Na terenach, przez które będzie pan jechał, czyli dwieście mil na północ, są najgorsze drogi w Europie – powiedział. – Nie może nas pan za to winić, w takim stanie przejęliśmy je od Rosjan i do tej pory nie mamy pieniędzy, by coś z tym zrobić. To trudna sprawa. Na przestrzeni setek mil nie znajdzie pan ani jednego kamienia, wszędzie ta pylista ziemia, która rozpada się w ten cholerny piach, gdy na nią stąpnąć. Piach, żyję na piachu! Jest w moim jedzeniu i w moim łóżku, równie dobrze mógłbym mieszkać na Saharze. Jeśli chce pan dotrzeć do Pińska, musi pan przejechać około stu pięćdziesięciu mil po piachu.

Jęknąłem. Siedem czy osiem dni takich jak dziś i będę trupem.– Czy mógłbym coś zasugerować? – mówił dalej. Upewniłem go, że czekam na wszelkie porady.– Cóż, wiem, że chce pan poznać Polskę, ale nie może pan zobaczyć każdego jej skrawka. Nie zauważył pan jeszcze, że w tych stronach każdy dom i każda wioska są dokładnie takie same? (Zauważyłem!) – No właśnie, to po co ma pan je wszystkie oglądać? Dlaczego nie miałby pan zobaczyć kilku typowych rozwiązań tu i tam?

To była trzeźwa koncepcja. Ale jak miałem się dostać tu i tam?– Pociągiem – skonstatował. – Mamy tu stację kolejową. Przejedzie pan pociągiem pięćdziesiąt mil, a potem przesiądzie się na jeden dzień na rower. I tak na zmianę. Niech pan mi wierzy, że aż do Pińska krajobraz nie zmieni się ani na jotę. Jedyne rzeczy, jakie mogą pana zainteresować, to życie chłopów i sytuacja polityczna mniejszości narodowych. Jeżeli jeszcze czuje pan niedosyt w tych sprawach, to przyjmując moją propozycję, będzie pan mógł zapoznać się z nimi, ile dusza zapragnie.

Odpowiadała mi jego logika, lecz sam pomysł nieco mnie uwierał. Po wszystkich swoich wyprawach z George’em mam kupować bilet na pociąg! To była prawdziwa przyczyna mojej niechęci i nie spodziewałem się, że oficer mnie zrozumie. A jednak.– No tak. Cóż, to niech pan jedzie drogą.– Drogą? Ale jak? Przecież nie znajdę tu samochodu. Autobusów ani ciężarówek pewnie też nie ma?– Nie ma – zgodził się ze mną policjant. – Pożegnał się pan z pojazdami silnikowymi na tydzień lub dwa. Ale mógłby pan jechać furmanką, szybkie to nie jest, ale o wiele lepsze niż pchanie roweru. A wie pan, jutro wysyłam konnym wozem dostawy do Złotolina, czemu nie miałby się pan z nimi zabrać? Zadzwonię od razu do swojego człowieka, by zorganizował dodatkową furę, żeby pana zabrała. Załatwić to?

Był jednym z tych ludzi, którym można spokojnie powierzyć swoje sprawy. Czułem gorzki smak hańby, podobnie jak George. Po raz pierwszy usłyszałem, jak posuwa się do wulgaryzmów.– Dość tego, szefie! – sarknął, gdy zleciałem z niego po raz pięćdziesiąty. – Tobie nie potrzeba roweru, tobie trzeba p… wielbłąda! Nie porzucaliśmy jednak otwartych przestrzeni, nadal mogliśmy się zatrzymać, gdzieśmy tylko zechcieli. W końcu nie podróżowaliśmy po Polsce dla zakładu, lecz chcieliśmy ją zwiedzić. Podejrzewałem też, że uwagi mojego przyjaciela co do monotonii oglądanej krainy były eufemistyczne. Naprawdę jest ona przerażająco monotonna.” — w mieście: Lubliniec.

25253 udostępnieniaLubię to!KomentarzUdostępnij

Posted in Historia, Książki (e-book), Polskie Kresy | Leave a Comment »

Anna Maria Taigi

Posted by tadeo w dniu 28 lipca 2021

Przeczytaj także:

W historii Kościoła, mistyczkami były kobiety różnych stanów: samotne, zakonnice, żony i matki. Do tej ostatniej grupy należy Włoszka, Anna Maria Taigi, jedna z największych mistyczek chrześcijaństwa, żyjąca na przełomie XVIII i XIX wieku i ogłoszona błogosławioną w roku 1920.

Marino Parodi

ANNA MARIA TAIGI – MISTYCZKA, ŻONA, MATKA

Z DOMU GIANETTI, PO MĘŻU – TAIGI

Anna Maria Gianetti urodziła się w Sienie, rodzinnym mieście wielkiej Katarzyny Sieneńskiej, położonym w samym sercu Włoch, w 1769 r. Była jedynym dzieckiem w zubożałej rodzinie kupieckiej.

W poszukiwaniu środków do życia rodzina przeprowadziła się do Rzymu, który odwiedziła już wcześniej z okazji Jubileuszu 1775 r. Gianetti byli wierzący, a ich córka wyrastała na piękną, dobrze wychowaną, pracowitą i oddaną swoim rodzicom dziewczynę. W sytuacji kryzysu ekonomicznego, jaki ogarnął Rzym, ojciec Anny –wbrew swoim oczekiwaniom – nie zgromadził wielkiej fortuny. Wraz z matką postanowili więc umieścić trzynastoletnią wówczas córkę u bogatej arystokratki, Marii Serra Marini. Swoim miłym obejściem i zdolnościami dziewczynka natychmiast zaskarbiła sobie przyjaźń i szacunek opiekunki. Pozostała u niej aż do swego ślubu, zawartego w 1790 r., gdy miała 20 lat.

Jej mężem został starszy od niej o osiem lat majordomus, Domenico Taigi. Według świadectw im współczesnych, był on wysoki, krzepki, silny, jowialny, sympatyczny, lecz także trochę nieokrzesany, uparty i porywczy. Jego charakter mocno kontrastował z kruchością, delikatnością i wrażliwością Anny. Domenico był jednak praktykującym katolikiem, człowiekiem pracowitym, o dobrych manierach. Mimo znacznych różnic, ich małżeństwo było udane dzięki łagodności i wyrozumiałości żony, która dostrzegała zalety męża i potrafiła go obłaskawić, gdy ulegał porywom złości i zmiennym nastrojom. Sam Domenico twierdził, że w jego domu panował zawsze „niebiański pokój”.

Chlebodawca Domenica, książę Chigi, doceniał go i chciał jego dobra. Podarował on młodym małżonkom małe mieszkanko. Tam właśnie urodziły się ich dzieci; tam rozpoczął się cudowny dialog między Anną Marią a Bogiem.

Początkowo, ich wspólne życie było szczęśliwe i beztroskie. Anna Maria porzuciła pracę i poświęciła się całkowicie domowi i mężowi. Była młodą mężatką jak wiele innych, głęboko wierzącą, ale też bardzo radosną, lubiącą piękne stroje i dozwolone rozrywki, takie jak muzyka, teatr i spacery.

ZDECYDOWANY NAKAZ BOŻY: PRZEZNACZYŁEM CIĘ DO TEGO, BYŚ NAWRACAŁA I POCIESZAŁA DUSZE

Wkrótce jednak w jej życiu nastąpiły wielkie przeobrażenia. W styczniu 1791 r., Anna Maria z mężem udała się do bazyliki św. Piotra, gdzie ujrzała nieznajomego kapłana. Napotkawszy jego wzrok poczuła głębokie pragnienie zmiany życia i poświęcenia się Bogu. Jednocześnie, kapłan usłyszał w sercu głos, mówiący:

„Przyjrzyj się tej młodej kobiecie. Pewnego dnia zwróci się do ciebie, a wtedy doprowadź ją do nawrócenia, gdyż to Ja wybrałem ją, aby została świętą.”

Był to Angelo Verardi, wikariusz w parafii św. Marcelego, gdzie odbył się ślub Anny i Domenica. Cieszył się on reputacją człowieka „żyjącego w świętości”. Po tym spotkaniu, pragnienie nowego życia wciąż pogłębiało się u Anny Marii. W kilka miesięcy później, nie mogąc odzyskać spokoju i chcąc wejrzeć w siebie, postanowiła przystąpić do spowiedzi. Udała się w tym celu do kościoła św. Marcelego. Natknęła się tam na ojca Angelo, od którego usłyszała słowa: „Nareszcie jesteś!”

Był to początek duchowej przyjaźni z kapłanem, z którym widywała się odtąd często i otwierała przed nim swoje serce. Dzięki jego pomocy rozumiała coraz lepiej swoje powołanie i miejsce w planach Bożych. Przemiana była natychmiastowa i radykalna: Anna odrzuciła kosztowne stroje, biżuterię, przedstawienia, spacery i rozrywki. Zaczęła ubierać się jak najprościej i żyć skromnie, z dala od wielkiego świata. Jedynym przedmiotem jej pragnień była codzienna Komunia św., lektura Ewangelii i modlitwa. W ten sposób rozpoczęło się niezwykłe życie mistyczne Anny Marii, ów dialog z Jezusem trwający aż do jej śmierci.

„Przeznaczyłem cię do tego, byś nawracała dusze i pocieszała osoby każdego stanu” – powiedział do niej Chrystus.

Anna Maria poprosiła Domenica, aby pozwolił jej zmieć styl życia. Ponieważ ich życie małżeńskie i rodzinne toczyło się zwykłym torem, mąż nigdy nie przeszkadzał jej w duchowym rozwoju. Akceptacja ze strony męża była dla niej znakiem Bożego działania. Nigdy zresztą Anna nie przestała spełniać swoich obowiązków żony i matki wielodzietnej rodziny, godząc wewnętrzną potrzebę skupienia z poświęceniem najbliższym i innym ludziom. Dlatego kardynał określił ją później jako „najbardziej pociągający przykład wśród współczesnych świętych”.

DAR SŁOŃCA

Jej życie, podobnie jak życie innych świętych i mistyków, było dźwiganiem krzyża, a jednocześnie źródłem najwyższej radości. Tym, co wyróżniało Annę Marię spośród największych mistyków chrześcijaństwa, był „dar słońca”.

Pewnego wieczoru, na początku 1791 r., u progu swoich doświadczeń mistycznych, przebywając sama w pokoju, skupiona na modlitwie, zobaczyła ona przed sobą wielką jasność, niczym słońce zaledwie przysłonięte lekkimi obłokami. W pierwszej chwili pomyślała, że ma do czynienia z działaniem szatana. Zmieniła miejsce, przetarła oczy, ale „słońce” znajdowało się dalej tam, gdzie poprzednio, także w ciągu następnych dni. Wreszcie, przywykła do jego obecności.

Tajemnicze słońce, oddalone o mniej więcej „dwanaście stóp” i zawieszone około trzech stóp nad jej głową, miało odtąd towarzyszyć jej wszędzie, dniem i nocą, aż do końca życia. Przez czterdzieści siedem lat, świetlny dysk był dla niej nadprzyrodzonym źródłem wiedzy o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. W miarę upływu czasu, błyszczał on coraz mocniejszym blaskiem, aż osiągnął jasność „siedmiu złączonych ze sobą słońc”.

„Pokazuję ci zwierciadło, dzięki któremu zrozumiesz co jest dobre, a co złe” – powiedział do niej Pan.

Anna dodaje, że wewnątrz „słońca” widać było siedzącą postać o nieskończonej godności i majestacie; jej głowa zwrócona była ku niebu, jak w znieruchomieniu ekstazy, a z czoła wznosiły się pionowo ku górze dwa promienie.” Najprawdopodobniej postać ta była personifikacją mądrości.

Na świetlnej tarczy widniała także korona cierniowa i krzyż, jako symbole wcielenia Chrystusa. Samo słońce jest symbolem Boskości, Trójcy Przenajświętszej. „W słońcu tym pojawiały się obrazy, tak jak w magicznej latarni” – opisuje Anna Maria. Zawsze bardzo zrównoważona i rozsądna, przyjęła to nadprzyrodzone zjawisko z pokorą i posługiwała się nim zawsze dla dobra bliźnich. Przez niemal pół wieku widziała, na tarczy swojego słońca, przebieg wydarzeń społecznych i politycznych w całej Europie, głównie tych, które związane były z dziejami Kościoła.

Kardynał Pedicini relacjonuje: „Nie ulega wątpliwości, że był to szczególny sposób objawiania się Boga. Dzięki temu nadzwyczajnemu i nieznanemu przedtem darowi, Sługa Boża korzystała z wszechwiedzy Boga w stopniu, w jakim dusza przekazująca może tę wiedzę posiąść. Był to dar Raju, dar którym cieszą się jedynie błogosławieni, w sposób absolutnie uszczęśliwiający, gdziekolwiek przebywają. Jest pewne, że Bóg uczynił sobie przybytek w sercu swojej Sługi i przekazywał jej swoje największe tajemnice.”

LICZNE KONKRETNE PROROCTWA

Obrazy postrzegane przez Annę Marię nie były złudzeniem ani grą wyobraźni. Z najwyższą dokładnością opisywała ona miejsca, których nigdy nie odwiedziła, we Włoszech i w innych krajach, osoby, z którymi nigdy się nie spotkała i w szczegółach przepowiadała zdarzenia, które rzeczywiście miały dokonać się w późniejszym czasie. Spośród wielu faktów historycznych wspomnijmy chociażby o klęsce armii napoleońskiej w Rosji, o francuskim podboju Algierii, powstaniu greckim, rewolucji 1830 roku w Paryżu, zniesieniu niewolnictwa w Ameryce, losach wielu monarchii europejskich, zagładzie niektórych narodów i pojawieniu się nowych, klęskach żywiołowych i epidemiach. Wspomnijmy także o posłudze papieskiej Giovanniego Mastai Ferretti, który nie był jeszcze nawet kardynałem, gdy Anna Maria zmarła w 1837. Nie tylko zapowiedziała ona, że Ferretti zostanie papieżem, co miało się spełnić dziewięć lat po jej śmierci, ale przewidziała także główne motywy teologiczne i wydarzenia historyczne jego pontyfikatu, w czasie, gdy trudno jeszcze było je sobie wyobrazić. Należały do nich: konflikt między rządem włoskim i Państwem Kościelnym, prowadzący do zniesienia władzy świeckiej, ruchy rewolucyjne w ciągu całego tego długiego okresu, który zgodnie z jej objawieniami trwał 32 lata, relacje z władcami naszego kontynentu i przemiany zachodzące w całej Europie. Przewidziała ona także wrogość pewnych sił politycznych względem Kościoła i Piusa IX, reformy do których dążył (np. włączenie świeckich do posługi administracyjnej), sympatię, jaką otaczał go lud i spokojną śmierć Papieża we własnym łożu.

Co do Napoleona, Anna Maria nie tylko znała na bieżąco różne epizody z jego życia, ale zapowiedziała też jego śmierć na Wyspie św. Heleny i opisała pogrzeb tak, jakby była na nim obecna.

Jednym z tysięcy wydarzeń historycznych objawionych za jej pośrednictwem, była przedwczesna i niespodziewana śmierć 48-letniego rosyjskiego cara, Aleksandra, 1 grudnia 1825 r. na Krymie. Anna została powiadomiona o niej dużo wcześniej, bez jakichkolwiek nadzwyczajnych doświadczeń w jej życiu, które pełne było proroctw, wyprzedzających fakty o dziesiątki lat. Wiadomość została przekazana przez generała Alessandro Micheauda biskupowi Acqui, Modesto Contratto; ten ostatni zaś potwierdził ją pod przysięgą.

Przypomnijmy jeszcze inne dramatyczne zdarzenie „widziane” przez Annę Marię – zabójstwo generała Zakonu Świętej Trójcy i jego sekretarza, podczas ich pobytu w Kastylii, prowincji Hiszpanii, zajętej wtedy przez Francuzów. Mistyczka opisała to w szczegółach swojemu spowiednikowi, ojcu Ferdynandowi, ten z kolei – całej przerażonej wspólnocie. Trynitarze i ludność całego Rzymu otaczali Annę Marię takim respektem, że nikt nie kwestionował jej proroctw. Ich potwierdzenie nadeszło w miesiąc później, w liście z Hiszpanii, przedstawiającym wypadki w tych samych słowach, jakich użyła widząca.

Żadne ze zdarzeń ujrzanych przez nią w „zwierciadle” nie okazało się fałszywym proroctwem. Jej relacje na temat faktów historycznych i życia mnóstwa osób, są niezliczone, co wynika zresztą z Positio super virtutibus procesu beatyfikacyjnego Anny Marii. Dokument ten jest niewyczerpanym źródłem podobnych świadectw.

Mimo że nie obnosiła się ona nigdy ze swoim darem proroctwa i mówiła o nim tylko na wyraźne życzenie spowiednika lub innych kapłanów, nie potrafiła też skutecznie go ukryć. Wielu zwracało się do niej w poszukiwaniu światła, rady i pocieszenia. Przychodziła w sukurs każdemu i zawsze, gdy było to możliwe, dostarczając wnikliwych informacji o chorobie, lekarstwach na nią i przewidywalnych skutkach ich użycia, bądź też o nadchodzących okolicznościach i stanach duszy osób żyjących i zmarłych.

Modliła się za wszystkich proszących ją o duchowe wsparcie i zachęcała ich do modlitwy. „Słońce” objawiało jej wnętrza ludzkich serc i ich najtajniejsze sekrety. Nieraz posługiwała się tym darem, aby przyprowadzić daną osobę do Boga. Wielu rozmówców, widząc, że nic nie jest przed nią zakryte, prosiło Annę Marię o kierownictwo duchowe. Uczynił to między innymi ks. Raffaele Natali, który dzięki jej ścisłym wskazówkom zdołał pokonać swoje wady.

MATKA RODZINY I MISTYCZKA

Obok zjawiska „słońca” nie opuszczającego jej ani na moment, charakterystyczną cechą jej duchowości był poufny dialog z Chrystusem, do którego Pan zapraszał ją w chwilach najmniej przewidywalnych: znienacka, niezależnie od zajęcia, Anna była odrywana od świata materialnego i przenoszona do rzeczywistości duchowej, gdzie stawała się obojętna na wszystko, co ją otaczało. Według jej spowiednika, ekstazy były tak częste, że świadoma swoich obowiązków żony i matki próbowała nieraz przeciwstawić się woli Boskiego Oblubieńca: „Panie, zostaw mnie w spokoju, jestem matką rodziny!”

Chwile zjednoczenia z Bogiem, owe „święte podróże”, jak nazywał je spowiednik, były uprzywilejowanym czasem objawień, podczas których „widziała tajniki Kościoła oraz intencji, w których się modliła.” Przed końcem każdej ekstazy, Anna Maria otrzymywała odpowiedzi, o które prosiła, a dzięki temu – wiadomości, których nie mogłaby zdobyć w sposób naturalny.

Oprócz obrazów pojawiających się na tarczy „słońca”, źródłem jej wiedzy były bezpośrednie rozmowy z Panem.

Otrzymała ona pełną zdolność godzenia intensywnego życia mistycznego z obowiązkami życia w małżeństwie i rodzinie: miała siedmioro dzieci, a ze względu na skromne dochody, musiała pracować wytrwale. Niezwykle wymagający mąż oczekiwał od niej wszelkich przysług, nie tolerując najmniejszego spóźnienia ani zaniedbania. „Nigdy się nie sprzeczała, poświadczam to na chwałę Bożą, ja, który spędziłem czterdzieści osiem lat z tą błogosławioną duszą. Żyliśmy w niezmiennym spokoju, niczym w raju” – powiedział Domenico Taigi podczas procesu beatyfikacyjnego.

Nie przypadkowo Anna Maria, matka rodziny, zawsze gotowa nieść pomoc wszystkim potrzebującym, jest wciąż instynktownie otaczana głębokim kultem przez lud Boży, a głównie – przez żony i matki. Osobiście wpajała ona swoim dzieciom wiarę i wartości religijne, podkreślała znaczenie pracy, a lenistwo traktowała jako źródło wszystkich innych grzechów. Często zabierała dzieci ze sobą w odwiedziny do chorych i ubogich. Znała wiele wpływowych i bogatych osób, które zwracały się do niej o radę czy też modlitwę. Mogła bez trudu uzyskać jakieś korzyści dla swoich dzieci, ale nigdy o to nie poprosiła. Nie próbowała pomagać im we wspinaczce po stopniach drabiny społecznej, chciała tylko, aby zostały dobrymi chrześcijanami i szlachetnymi, uczciwymi oraz pracowitymi ludźmi.

Trzeba dodać, że Taigim nie brakowało trosk i utrapień – zmienna sytuacja polityczna i społeczna pogrążyła ich w wielkim ubóstwie, nieobce im były choroby, troje ich dzieci zmarło bardzo wcześnie. Wszystkie te krzyże Anna Maria starała się przyjmować bez szemrania, aby ułatwić ich akceptację swoim najbliższym. W ciągu dnia przepełnionego pracą znajdowała czas na wszystko i dla wszystkich: dla męża, dzieci, starych rodziców, dla ludzi chorych i potrzebujących; na modlitwę, lekturę, zajęcia domowe i wykonywane kosztem snu prace krawieckie, którymi usiłowała podratować rodzinny budżet.

Była ona pełna gorliwości, zawsze gotowa modlić się i dawać podarunki tym, którzy okazywali jej złość albo nieżyczliwość. Niektórzy rozpowszechniali pogłoskę, że Anna jest kobietą egzaltowaną lub czarownicą. Słysząc, że ktoś ją oczernia, mąż wpadał w furię i demonstrował wściekłość co najmniej werbalnie. Musiała wtedy uspokajać go, a pewnego razu nawet dołożyć starań, aby uwolnić z więzienia sąsiadkę, którą Domenico oskarżył przed sądem o zniesławienie żony.

Gdy w 1798 proklamowano Republikę Rzymską, Papież udał się na wygnanie. Był to początek bardzo trudnego okresu, Państwo Kościelne dotknęła klęska głodu. Anna Maria musiała codziennie stać w kolejce razem z gromadą nędzarzy, aby zapewnić chleb swojej rodzinie. Pracowała jeszcze więcej niż zwykle, wyrabiała obuwie, szyła kobiece suknie i gorsety. Nikt jednak nie usłyszał z jej ust ani jednej skargi.

Zajęcia te dały jej sposobność poznania królowej Etrurii, Marii Luizy, która dzięki modlitwom Anny została uzdrowiona z epilepsji. Królowa darzyła ją taką admiracją, że uczyniła swoją przyjaciółką i nalegała, by Anna z całą rodziną przeprowadziła się do jej pałacu. Ta odmówiła kategorycznie, jak w wielu podobnych przypadkach.

W procesie beatyfikacyjnym opowiada o tym ks. Raffaele Natali: „Oświadczam, że wielu było takich, którzy otrzymawszy niezwykłe łaski za jej pośrednictwem, chcieli odwdzięczyć się sowicie. Anna Maria odmawiała zawsze, nawet gdy żyła w najgłębszym ubóstwie. Czyniła tak z dwóch powodów: po pierwsze, aby nie mieszać działania Bożego ze sprawami materialnymi, po drugie – aby nie zbaczać z najpewniejszej drogi, jaką jest ubóstwo, mimo zapewnień spowiednika, że ma ona prawo przyjąć dyskretną jałmużnę.”

Odrzuciła również gościnną propozycję złożoną jej rodzinie przez kardynała Carla Marię Pediciniego, który był duchowym przyjacielem i powiernikiem Anny przez ponad dwadzieścia lat. W zamian za to, była wielokrotnie wspomagana przez Opatrzność, do której miała nieskończone zaufanie i której powierzała się z największą pogodą ducha nawet w najtrudniejszych momentach swego życia. Wszyscy, którym wyświadczyła jakieś dobro, czuli się zobowiązani wspierać materialnie Annę i jej rodzinę w trudnych chwilach, mimo, że nigdy o nic nie prosiła. Dla siebie zachowywała ona jedynie to, co niezbędne, pozostałe środki przeznaczając dla jeszcze uboższych.

TERCJARKA W ZAKONIE ŚW. TRÓJCY

Anna Maria każdego dnia dostępowała łaski rozmowy z Jezusem, Bogiem Ojcem, Maryją, świętymi, aniołami i duszami czyśćcowymi. W ten sposób dowiadywała się o ważnych wydarzeniach z życia tych, którzy tłumnie przybywali prosić ją o radę, pomoc, pociechę i wstawiennictwo. Otrzymywane informacje były zawsze precyzyjne, co sprawiało, że mogła ona pouczać, zachęcać, kierować, a w razie potrzeby napominać lub ostrzegać.

W dniu św. Stefana 1808 roku, po Komunii, którą przyjmowała możliwie jak najczęściej, Pan poprosił ją aby została tercjarką w zakonie Św. Trójcy: „To, co do ciebie mówię, jest tak prawdziwe, jak to, że Francuzi zakwaterowani w klasztorze twojego duchowego Ojca natychmiast odejdą i nigdy nie powrócą oraz to, że twoja śmiertelnie chora córka odzyskała zdrowie.”

Wszystko się sprawdziło – żołnierze francuscy opuścili klasztor Ojca Verardiego, a po powrocie do domu Anna Maria znalazła w dobrym zdrowiu córkę, która przed jej wyjściem była bliska śmierci. Dodajmy, że prośba Chrystusa była odpowiedzią na szczególne nabożeństwo mistyczki do Trójcy Przenajświętszej.

DAR UZDRAWIANIA

Poza darem „słońca” otrzymała ona wiele darów nadprzyrodzonych: objawienia Jezusa, Maryi i świętych, niemal codziennie słyszała wypowiadane przez Nich słowa. Jak opowiada Kardynał Pedicini, tuż po odkryciu swego powołania, Anna Maria zachorowała tak ciężko, że uważano jej dni za policzone.

Po trudnej walce z chorobą, „nad ranem, ogarnęło ją uczucie miłości i pokoju, a wtedy, na wysokościach objawił jej się Jezus Nazarejczyk (…) Ujął jej rękę, uścisnął mocno i rozmawiali długo. Powiedział, że ona jest jego oblubienicą a dotknięciem przekazuje jej dar uzdrowienia. Przez długi czas trzymał jej dłoń w swojej, Anna Maria zaś natychmiast odzyskała zdrowie.”

Dar uzdrawiania obecny był w całym jej życiu, dlatego też wiele osób szukało u niej pomocy. Nigdy nie odmówiła udania się do chorego, aby wziąć go za rękę, uczynić znak krzyża i się modlić. Jeśli nie mogła wyjść z domu, posyłała oliwę z lampki palącej się pod obrazem Maryi w jej domu, polecając, aby chory namaścił się dla uzyskania ulgi w cierpieniu. Akta procesu kanonizacyjnego pełne są świadectw o wyjednanych przez Annę Marię nagłych, cudownych uzdrowieniach z nieuleczalnych chorób. Oto jedno z nich:

„Gdy odwiedzała siedem kościołów, zaskoczył ją ulewny deszcz. Poprosiła wtedy o schronienie w pewnym domu. Zastała tam umierającą kobietę, która przyjęła ostatnie namaszczenie i leżała otoczona przez płaczącą rodzinę. Anna Maria zbliżyła się i położyła dłoń na czole chorej, uczyniła znak krzyża i powiedziała: „Proszę się nie bać, otrzymała pani łaskę od Boga!” Kobieta otwarła oczy, zaczęła mówić i w ciągu godziny odzyskała pełnię zdrowia.

W 1869 lekarze odkryli u młodej mieszkanki Rzymu, Anny Marii del Pinto, zaawansowanego raka macicy. Ponieważ medycyna nie pozostawiała jej żadnej nadziei, niezwykle pobożna niewiasta przygotowała się na śmierć i przyjęła ostatnie namaszczenie. Zasugerowano jej, aby odmówiła nowennę do Anny Marii Taigi, która już od 30 lat po swej śmierci była obiektem żywego kultu. Chora posłuchała tej rady, a pewnego dnia, modląc się, ujrzała w widzeniu Maryję, wskazującą na Annę Marię i wypowiadającą słowa: „Córko, oto twoja wybawicielka”. „Miałam wrażenie, że ktoś wyrwał mi coś z macicy, tak, że krzyknęłam i podskoczyłam z bólu” – wspomina Anna Maria del Pinto. – „W dłoni Sługi Bożej1 ujrzałam coś, co miało kształt i wielkość jajka. Pokazała mi to i włożyła do naczynia trzymanego przez Maryję. Widzenie znikło, a ja obudziłam się w dobrym stanie i usłyszałam: «Wstań córko, odzyskałaś zdrowie. Idź natychmiast do kościoła św. Chryzogona aby podziękować Najświętszej Trójcy i Słudze Bożej»”.

Lekarze ze zdumieniem stwierdzili nagłe i całkowite uzdrowienie. Ten przypadek został potraktowany jako jeden z dowodów w procesie beatyfikacyjnym Anny Marii Taigi.

ŚWIADECTWA OJCA HUGO CLIFFORDA

Uratowała ona wiele osób przed śmiercią. W Rzymie, łączyła ją duchowa przyjaźń z angielskim kapłanem, Hugo Cliffordem: „Pewnego dnia, Sługa Boża wezwała mnie, zatroskana o człowieka, nad którego duszą czuwała w szczególny sposób i którego widziała w swoim tajemniczym słońcu. Poprosiła, abym pobiegł do niego natychmiast, ponieważ załamany złym obrotem swoich spraw, słucha podszeptów szatana i jest gotów zadać sobie śmierć, strzelając z pistoletu. Pospieszyłem do niego niezwłocznie, zastałem w pokoju mocno wzburzonego, przekazałem wiadomość od Sługi Bożej i starałem się go uspokoić.

Wyznał mi, że gdybym zjawił się choć trochę później, zastrzeliłby się i znalazłbym go martwego.”

„Wylękniona młoda kobieta, Orsola Annibali, ratując życie uciekła przed mężem i znalazła schronienie w domu Sługi Bożej. Zacietrzewiony mąż szukał jej wszędzie.

Przyjmując u ją siebie z całą gościnnością, Anna Maria modliła się do Boga. Spojrzawszy w swoje słońce, powiedziała do mnie: «Niech ksiądz sam pójdzie do niego i powie, że jego żona przebywa w moim domu.

Uprzedzam, że w swoim szale rzuci się na księdza z nożem w ręku. Proszę nie ustępować i z kapłańską powagą udzielić mu ostrej nagany. Już po pierwszych słowach upuści nóż i rzuci się do stóp księdza z płaczem, łagodny jak baranek.»

Wszystko przebiegło tak, jak zostało przepowiedziane. Anna Maria zaprosiła młodych małżonków na obiad. Wysłuchawszy jej napomnienia, pojednali się i odeszli w pokoju.”

„Wiele razy mówiła mi o pokusach, jakie mnie trapiły i radziła, jak się z nimi uporać. Często, gdy przed odprawieniem Mszy św. widziała mnie zamyślonego i przygnębionego, odkrywała moje zmartwienie, smutek mego serca, i przywracała mi pokój” – dodaje ks. Clifford.

PEŁNA CNÓT, A ZWŁASZCZA POKORNA

Anna Maria posłusznie przekazywała relacje z tych wszystkich zdarzeń kardynałowi Pediciniemu i ks. Raffaele Nataliemu. Ten ostatni zapisywał jej świadectwo.

Mimo tak wielu nadprzyrodzonych zjawisk, Anna Maria odznaczała się ogromną pokorą. Trudno zliczyć wszystkie jej posty, umartwienia i modlitwy o nawrócenie heretyków i grzeszników. Respekt i uznanie wśród możnych tego świata, nie wbijały jej w pychę, przeciwnie, zasmucały, gdyż wolała ona żyć w ukryciu, z dala od rozgłosu.

Jak pisze ks. Raffaele Natali, „w chwilach ciszy, na osobności, w swoim małym pokoiku płakała nad wszystkimi tymi zaszczytami i skarżyła się Panu”.

Anna Maria zachowywała wszystko w swoim sercu. Oto świadectwo jej córki, Sofii: „Jest wiele rzeczy, o których nie mogłabym powiedzieć. Nie wspominała o niczym i próżno byłoby zadawać jej pytania. My, w domu, mogliśmy zaobserwować tylko to, czego jej cnoty i rozwaga nie były w stanie ukryć. Wiele dowiedzieliśmy się później od tych, którzy lepiej znali jej duszę… Główną cechą charakteru mojej matki było zatajanie i przemilczanie całego dobra, jakie czyniła, a także własnych cnót. Wszystko, co zostało potem wyjawione, cała jej świętość i obfitość darów Bożych, były nam nieznane. Podziwialiśmy ją jedynie dla jej niezwykłych zalet i prostoty, z jaką potrafiła wszystko ukrywać.”

O ważnych osobistościach: „Nie tylko nie rozwodziła się na temat ich odwiedzin i spotkań z nimi, ale nigdy nie słyszeliśmy nawet, by wspominała wśród bliskich o wizycie jakiegoś dostojnika, kardynała, biskupa, księżniczki lub o tym, że była do nich wzywana. Gdybyśmy nie widzieli ich na własne oczy przychodzących do nas i gdybym nie towarzyszyła jej podczas odwiedzin w wielu domach, niczego nie usłyszelibyśmy od niej samej.”

Anna Maria Taigi cieszyła się szacunkiem i podziwem ze strony Papieży. Z każdym rozmawiała bezpośrednio i często. Jej skromność w tej materii zasługuje na jeszcze większe uznanie. Była zawsze dyspozycyjna dla wszystkich. Zwracali się do niej bogaci i ubodzy, zdrowi i chorzy, rodzina i obcy. Nigdy nie odesłała nikogo z pustymi rękoma; nigdy nie odmówiła nikomu rady ani pociechy.

DAR POZNAWANIA SERC I DAR RADY

Posiadała ona niezwykły dar czytania w ludzkich sercach: widziała niepokoje, sekrety, emocje, lęki, uczucia swoich bliźnich. Wszystko było jej objawiane, jak twierdzi ks. Raffaele Natali, „miała ona dar przenikania serc i sumień ludzi znajdujących się daleko i blisko. Spotkawszy pana Doniry, ministra Bawarii, usłyszałem od niego, że chciałby on poznać jakąś pobożną osobę. Zaprowadziłem go do Sługi Bożej, z którą długo rozmawiał. Wreszcie wyszedł od niej bardzo poruszony i powiedział mi, że Anna Maria opisała mu zdarzenia z jego życia, o których nie mogła mieć pojęcia. Rozmawiając z nim o polityce, dokładnie odmalowała oparte na kłamliwych przesłankach stanowiska poszczególnych ministerstw i podała, w jaki sposób Bóg będzie je ujawniać. Z oczyma pełnymi łez, dodał: „Ta kobieta wydaje się trzymać w dłoniach tajemnice wszystkich gabinetów, tak jak ja trzymam tę szkatułkę (pokazał mi ją), podczas gdy my, doświadczeni ministrowie, nie posiadamy na ten temat wyczerpującej wiedzy”.

Kardynał Pedicini: „Oświadczam z całym przekonaniem, że jej rady były mądre, słuszne, w każdym calu dobrane do okoliczności i osób, bez wyjątku… Ktokolwiek otrzymał łaskę poznania jej lub zasięgnięcia u niej rady chociaż raz, zdawał sobie sprawę z całej jej mądrości i światła, jakim została obdarzona jej dusza. Z jej rad korzystali władcy, kardynałowie, prałaci, zagraniczni biskupi, kapłani, zakonnicy, książęta, ministrowie, także urzędnicy merostw, zwykli obywatele, kupcy, rzemieślnicy, wieśniacy, gospodynie domowe i ubodzy. Wszystkich zdumiewało niezwykłe rozeznanie tej niepiśmiennej kobiety w najważniejszych sprawach państwowych i tym, co je łączy; w powiązaniach między poszczególnymi klasami społecznymi; w zajęciach, sprawach i obowiązkach wszystkich grup społecznych, politycznych i religijnych… Ja sam, na chwałę Bożą, mogę stwierdzić, że niezliczoną liczbę razy otrzymałem od niej światłe rady co do mojej posługi, spraw mojej rodziny, a nawet tego, co dotyczyło mnie bezpośrednio.”

UCZESTNICTWO W MĘCE CHRYSTUSA I MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO

Ks. Raffaele Natali, który przez ponad dwadzieścia lat towarzyszył naszej błogosławionej w życiu duchowym, opowiada, że była ona niepokojona przez złe duchy, które napadały na nią gwałtownie i z wielkim hałasem, zwłaszcza nocą. Los Anny Marii nie różnił się pod tym względem od losu innych wielkich mistyków. Przyjmowała wszystko z cierpliwością i zaufaniem do Boga. Jej choroby pogłębiały się z biegiem lat. Kardynał Pedicini widział w jej cierpieniach znaki i pamiątkę Męki Chrystusowej, niewidzialne stygmaty, których ból nasilał się w każdy piątek.

Mimo że przez całe życie miała problemy ze zdrowiem, dźwigała niestrudzenie swój krzyż i dawała z siebie wszystko, aby świadczyć miłosierdzie bliźnim. Ngdy nie uskarżała się na cierpienia i troski, jakie ją dotykały, ale zawsze powtarzała „Przyjmuję to dla miłości Bożej”. Na wiele lat przed śmiercią, w obecności ks. Nataliego, z oczyma błyszczącymi radością przepowiedziała datę swojego odejścia z tej ziemi i to, że miało ono nastąpić w piątek. Wewnętrzny głos powiadomił ją, że w ostatnich chwilach życia będzie samotna i opuszczona podobnie, jak Jezus na krzyżu. Wszystko spełniło się tak, jak było jej to dane przewidzieć.

Łatwo wyobrazić sobie, jak bardzo Anna Maria była oblegana przez osoby, które potrzebowały jej daru uzdrawiania. Odwiedzała każdego bez różnicy, najbardziej jednak kochała ubogich. Z tą samą gorliwością pojawiała się nawet u tych, którzy jej nie wzywali. „Dowiedziawszy się, że córka jednej z jej prześladowczyń jest chora, matka poszła tam czym prędzej, by zaopiekować się dziewczyną fizycznie i duchowo. Za każdym razem przynosiła biszkopty lub trochę dobrego wina, które otrzymała w podarunku i zachowywała dla niezamożnych chorych. Zachęcała do położenia ufności w Bogu, a ponieważ choroba była przewlekła i ciężka – także do cierpliwości i modlitwy. Matka moja pocieszała i czyniła znak krzyża swoją figurką Najświętszej Maryi Panny. W końcu chora wyzdrowiała” – opowiada córka Anny, Sofia.

Odwiedzając chorych w szpitalu i w domach, Anna Maria zabierała ze sobą córki, aby nauczyły się opiekować chorymi.

BŁOGOSŁAWIONA ANNA MARIA TAIGI

W 1852, zaczęto gromadzić dokumentację na potwierdzenie cnót i świętości Anny Marii Taigi. W 1863, Pius IX otworzył proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny, nadając jej tytuł „Sługi Bożej”. Obydwa procesy, diecezjalny i apostolski, podczas których świadectwa składali krewni, hierarchowie Kościoła oraz świeccy z różnych klas społecznych, znający ją osobiście – pozwoliły wydobyć na światło dzienne wszystkie jej cnoty heroiczne. 30 maja 1920 r., podczas uroczystej ceremonii na Placu św. Piotra, w obecności nieprzebranego tłumu, Anna Maria została ogłoszona błogosławioną. Do dzisiaj, zwłaszcza w Rzymie, gdzie w kościele św. Chryzogona spoczywają jej doczesne szczątki, niezwykle żywy jest kult owej „świętej domowego ogniska”. Nigdy nie przestała ona być wytrwałą orędowniczką łask Bożych. Zamknięta w szklanej trumnie, drobna postać o łagodnym uśmiechu i pogodnym wyrazie twarzy wciąż odpowiada na wszystkie skierowane do niej prośby.

Posted in Religia, Święci obok nas | Leave a Comment »

Ostatnia kanikuła przed burzą.

Posted by tadeo w dniu 26 lipca 2021

Wakacje 1939. Gdyby Hitler zaatakował w sierpniu, zgodnie z planem, klęska Polski byłaby bardziej spektakularna, zaś na poboczach dróg i nasypach kolejowych leżałyby trupy urlopowiczów. Wakacje 1939 roku zaczęły się od ogólnopolskich obchodów Dni Morza. Rząd zadbał, aby były one jeszcze bardziej huczne niż zwykle. „Nie damy się odepchnąć od Bałtyku!” – deklarowano jak Polska długa i szeroka. Wypoczywanie w miejscach odległych od zachodniej granicy: na Wileńszczyźnie, Wołyniu czy nad Prutem uchodzi za objaw defetyzmu. Patrioci demonstracyjnie wybierają nadmorskie kurorty: Jastrzębią Górę, Jastarnię i Juratę lub nowiutki port we Władysławowie. Pustkami świeci jedynie obwieszony flagami ze swastyką Sopot, należący do Wolnego Miasta Gdańska. Część urlopowiczów dociera nad Bałtyk Wisłą, na pokładach statków wycieczkowych.

Niespełna 17-letni syn Zofii Stryjeńskiej urządza sobie z kolegą spływ z Warszawy do Gdańska. Na największym polskim jeziorze – Narocz – roi się od żaglówek. Artyści dają koncerty, z których dochód jest przeznaczony na Fundusz Obrony Narodowej. Jan Kiepura na koniec zawsze śpiewa Rotę, a wtóruje mu wielotysięczny chór wzruszonych widzów. Lato jest wyjątkowo upalne. „W domu zamykam okno, rozbieram się do naga i siedzę tylko w niebieskim fartuchu” – melduje z Ciechocinka Maria Dąbrowska. W sierpniu temperatura wody w morzu sięgnie 27 stopni. Fajka, krowy i racuchy.

Dzięki książkom Marcina Wilka („Pokój z widokiem”) i Anny Lisieckiej („Wakacje 1939”) możemy pokusić się o rekonstrukcję tamtej epoki. Wypada jednak zacząć od przypomnienia, że przed wojną wczasy były przywilejem, którym mogli cieszyć się tylko wybrani, zaś turystyka nie nabrała jeszcze charakteru masowego. Wieś żyła żniwami, a większość mieszczuchów z przyczyn finansowych poprzestawała na niedzielnych wypadach do pobliskiego lasu, nad rzekę lub gliniankę. Siłą rzeczy, na ostatnią kanikułę II Rzeczpospolitej patrzymy głównie oczami elity. Równie pracowicie jak rolnicy wakacje spędzali aktorzy. Już w czasach zaborów trupy teatralne wyruszały w letnie tournée, teraz można było zarobić dodatkowo na planach filmowych.

W Zegrzynku nad Narwią Konrad Tom kręci komedię na podstawie powieści „Szatan z siódmej klasy”. Pod Gdynią materializuje się nowy projekt Eugeniusza Bodo – „Uwaga, szpieg!”. Ulubienica widzów, Elżbieta Barszczewska, gra w ekranizacji „Nad Niemnem”. Miał to być wielki przebój jesieni, lecz taśma z filmem zostanie ukryta tak dobrze, że po wojnie nikt jej nie znajdzie. Tempa nie zwalnia również, mimo złamanej nogi, nestor polskich malarzy, Wojciech Kossak. W ogrodzie domu w Juracie, w tropikalnym hełmie i z fajką w zębach, na siedząco produkuje kolejne „piłsudy”, by jego córki marnotrawne miały za co szaleć w paryskim „Lido” .14-letni Zbyszek Herbert spędza cały lipiec z rodziną w trochę tańszej Jastarni.

Dwa lata starszy Henio Chmielewski jedzie na obóz harcerski nad Bug. „Wszystkie klamoty przewieźliśmy pociągiem na stację w Terespolu. Sami musieliśmy je przeładować na chłopskie wozy. Potem maszerowaliśmy osiem kilometrów przy wozach, aż do obozowiska. Na wsi kupiliśmy furę słomy do napchania sienników. Rozbicie namiotów, które w tych czasach nie miały gumowej podłogi, okopanie, nacięcie gałązek sosny pod sienniki, zbudowanie kuchni z darniny, wykopanie ziemianki na prowiant, latryny, dołu na śmieci zabrało nam cały dzień. Wieczorem legliśmy na siennikach bez sił” – przyzna po latach. Niedaleko biwakuje obóz żeński, więc przyszły Papcio Chmiel wraz z kolegami nagoni nań krowy z pastwiska i korzystając z zamieszania ukradnie flagę. Druhny dostaną ją z powrotem za miskę racuchów. Kwiaty dla dobiegacza.

Kurorty II RP umieją zadbać o swoją reputację. Regulamin uzdrowiska w Truskawcu (obecnie: na Ukrainie) zakazuje wstępu pijakom, wariatom, brudasom, obszarpańcom i osobom z pustym portfelem. Niektóre pensjonaty uprzedzają, że wynajmują pokoje tylko chrześcijanom. Od czerwca sił do kolejnych politycznych batalii nabiera tu Wincenty Witos, który wrócił do kraju po sześcioletniej emigracji. Były premier ma tyluż wrogów, co przyjaciół. Za to Mieczysławę Ćwiklińską, która przyjechała kurować się Naftusią w lipcu, lubią wszyscy. Kondycją imponuje Prezes Polskiej Akademii Literatury, 80-letni Wacław Sieroszewski. Oprócz Truskawca dziarski staruszek zaliczył Czorsztyn i Zakopane. Deptaki go nudzą, woli długie, górskie spacery.

Maria Dąbrowska pierwszą część wakacji spędza jak zwykle w Jaworze na Śląsku Cieszyńskim ze swoim kochankiem Stanisławem Stempowskim. Przy okazji składa kwiaty na grobie innego dobiegacza, który niespodziewanie umarł na początku roku i zwiedza – polskie od roku – Zaolzie. Żar jest taki, że muszą jechać otwartym autem. Zwykłym zjadaczom chleba wakacje kojarzą się raczej z pociągami. W tym sezonie Polskie Koleje Państwowe, oprócz kultowej lukstorpedy kursującej do Augustowa, Zakopanego oraz Worochty (obecnie na Ukrainie), wabią letników wagonami campingowymi „Turystycznym hotelem na kółkach” można dotrzeć wszędzie, gdzie położono szyny kolejowe.

Karol Zbyszewski woli podróżować na motocyklu, choć na poleskich bagnach nawet ten środek transportu czasem zawodzi. Korespondencje z eskapady publicysty po wschodnich województwach trafią na łamy endeckiego tygodnika „Prosto z Mostu”. Kresy przyciągają przede wszystkim myśliwych i etnografów, lecz w przyszłości ma się to zmienić. W 1939 roku gotowość współpracy z biurami turystyki zgłasza aż 350 dworów. W siedzibach wielkich rodów, niedostępnych dla przypadkowych gości, jak każdego lata odbywają się familijne spędy. 15 sierpnia zaczyna się sezon polowań na kaczki. Sześć dni później w podkarpackich Pełkiniach dobrze urodzeni świętują złote gody księcia Witolda Czartoryskiego i jego żony Jadwigi z Dzieduszyckich.

Bo radio było za głośno „Do zobaczenia w Berlinie!” – takimi okrzykami dodają sobie otuchy młodzieńcy, o których pod koniec sierpnia upomniała się armia. Katastrofy nikt nie przeczuwa. Stefan Ossowiecki zapewnia, że kryzys, wywołany żądaniami Hitlera wobec Polski, rozejdzie się po „dyplomatycznych kościach”. Swój optymizm jasnowidz najpewniej czerpie z rozmów z dobrze poinformowanymi pracownikami resortu spraw zagranicznych. „Istnieje wojna nerwów, wojna psychiczna” – mówi w wywiadzie dla PAT. „Trwa i przeciągnie się jakiś czas. Ale i w tej nasi przeciwnicy ustąpią. Zwyciężymy na całej linii”.

Jeśli tak myśleli starzy wyjadacze, to czegóż wymagać od żółtodziobów? W literaturze i filmie utrwalił się obraz beztroskiej młodzieży, która w przededniu apokalipsy w głowie miała tylko amory. Bohaterowie „Kroniki wypadków miłosnych” czy „Jutro idziemy do kina” głęboko wierzą, że polskie wojsko jest niepokonane, a oni sami nieśmiertelni. Swoją drogą, stan erotycznej ekscytacji, w jaką popadła część społeczeństwa, znajduje pewne potwierdzenie w faktach. Wiosną i latem 1939 roku w kościołach, cerkwiach, synagogach i urzędach stanu cywilnego zawarto rekordową liczbę małżeństw.

Czy nikt nie przeczuwał, co czeka Polskę i świat? Hrabina Klementyna Mańkowska co prawda widziała krwawą łunę na niebie, zwiastującą wojnę, lecz opisała ten incydent dopiero po wojnie (współcześni astronomowie podejrzewają, że wystraszyła się zorzy polarnej).A może przyszłość odgadł Stanisław Mackiewicz? „Byliśmy nad morzem, w Wielkopolsce, w Toruniu, w Bydgoszczy, Warszawie i okolicach. Po przerwie z Wilna wyruszaliśmy na szlak Mickiewicza, do Nowogródka, Zaosia, nad Świteź” – wspominała córka redaktora. Wpadli też na słynny jarmark poleski na rzece w Pińsku. Aleksandra miała wrażenie, że dla ojca wakacje są pretekstem, by pożegnać się z ulubionymi miejscami.

Podobną pielgrzymkę śladami wieszcza, zakończoną złożeniem kwiatów na mogile jego ukochanej Maryli, odbył Kazimierz Wierzyński. Później plątał się w zeznaniach i nie wiadomo, czy gorączkowa Tour de Pologne, którą zafundował świeżo poślubionej małżonce, wynikła ze złych przeczuć poety. Inny skamandryta – Antoni Słonimski popadł w skrajny optymizm. Jak sam przyznał, otrzeźwiał dopiero wtedy, gdy pierwsze bomby spadły na Warszawę. Z felietonu opublikowanego w „Wiadomościach literackich” 3 września wynikało, że poważniejszym od wojny problemem jest hałas, który powodują w Zakopanem fani motocykli i głośnego słuchania radia.

Nikt nam nie zrobi nic. Ambasador Jerzy Potocki, który w lipcu wrócił z Waszyngtonu, jest zdumiony spokojem rodaków. „W porównaniu z psychozą, jaka owładnęła Zachód, ma się wrażenie, że Polska to sanatorium” – zwierza się szefowi. Wiceminister spraw zagranicznych, hrabia Jan Szembek ze swej strony sądzi, że czas gra na niekorzyść Niemców: „Każdy dzień ich sytuację utrudnia. Wchodzą w okres politycznej defensywy”. Rozmowy ze znajomymi arystokratami, spotkanymi na krynickim deptaku, tylko umacniają go w tym przekonaniu. 6 sierpnia Marszałek Edward Rydz-Śmigły, najważniejszy gość zjazdu legionistów w Krakowie, stoi na trybunie na Błoniach i odbiera defiladę. Dzieci wręczają mu makietę łodzi podwodnej.

Prezydent Warszawy Stefan Starzyński daje się namówić przyjaciołom na rejs „Piłsudskim” do norweskich fiordów. W każdym porcie na cześć Polaków gospodarze urządzają bal. Starzyński, w odróżnieniu od Moniki Żeromskiej, dancingi bojkotuje, gdyż jest w żałobie po śmierci żony. Przed wyjazdem na ostatnie w swoim życiu wakacje sporządził testament. Podobnie jak Rydz, z okazji 25 rocznicy wymarszu Pierwszej Kadrowej wygłasza bojową mowę, bardziej z obowiązku niż z przekonania. Pasażerów nie przekonał, część z nich chyłkiem opuszcza pokład w Skandynawii. W Zakopanem odpoczywają skandaliści: Irena Krzywicka i Tadeusz Boy-Żeleński oraz Michał Choromański ze swoją przyszłą żoną – tancerką Ruth Sorel. 1

5 sierpnia na Świnicy od uderzenia pioruna ginie sześć osób. Trzech śmiałków wjeżdża na szczyt Kasprowego Wierchu na motorach. Większość letników woli jednak grać w brydża lub spacerować po Krupówkach i Równi Krupowej. Fryderyk Jarosy i spółka łączą przyjemne z pożytecznym: wczasy z cyzelowaniem nowego spektaklu „Żyć nie umierać”. Warszawską premierę zaplanowano na 2 września. W drodze powrotnej z Zakopanego do stolicy kabareciarz namawia towarzystwo, by wpaść jeszcze do Zaleszczyk: „drewniany dom, piękne pokoje, świetne jedzenie, towarzystwo nie niżej hrabiego”. Z okien widać most, którym za kilka tygodni nasze elity wiać będą przed Armią Czerwoną.

Tymczasem na słynnej Plaży Słonecznej nad Dniestrem temperatura dochodzi do 50 stopni. Winobrania nie będzie. Dąbrowska ucieka z Ciechocinka. „Wezwano do wojska dużo ludzi, tak spośród kuracjuszy, jak służby zakładowej i pensjonatowej. Do naszej willi też dwa razy dzwoniono z telegramem. To wywołało taką panikę, że jechałam do domu w niesłychanym tłoku, ludzie oknami wdzierali się do wagonów” – notuje. Trwa cicha mobilizacja. Z urlopów ściągani są nie tylko wojskowi, ale i urzędnicy. Gdyby Hitler zaatakował zgodnie z pierwotnym planem 26 sierpnia, letnicy znaleźli by się w nie lada opałach. A tak zdążą, prawie wszyscy, wrócić do siebie.

Jarosław Iwaszkiewicz wzorem sąsiadów zaczął gromadzić zapasy chleba i opału. Okna zaklejono na krzyż, by w razie bombardowania nie pękły. W niedzielę 27 sierpnia w Stawiskach zbiera się większe towarzystwo. „Po obiedzie poszliśmy nad staw, na mostek, ukochane miejsce posiedzeń. Tu pod mostkiem pływał wypróżniony z ziaren słonecznik. Ktoś, chyba Miłosz, rzucił pomysł, by strzelać do niego z mojej wiatrówki. «Strzelajmy do Niemca, kto trafi». Wydało mi się to wtedy zabawne” – wspominała córka gospodarza, Maria.

Iwaszkiewicz zapamiętał ten wieczór inaczej. „Po obiedzie zebraliśmy się w dużym salonie i Staś (Baliński) siadł do fortepianu. Brzdąkał z początku tak sobie, a potem zagrał po kolei wszystkie szlagiery dwudziestolecia. I „Ja się boję sama spać” i „Co pani ma tam pod sukienką”. I tak przegrywał jedno shimmy po drugim, jedno tango po drugim, a myśmy słuchali tak, jakbyśmy wiedzieli, że to minęło na zawsze”.

W większych miastach zaczęto przygotować schrony i kopać rowy przeciwlotnicze. 31 sierpnia na ulicach stolicy pojawiają się ludzie w maskach przeciwgazowych. Nowa moda nie podoba się Monice Żeromskiej. „Straszliwy zielonkawy ryj z plątaniną pasków i sznurków” – komentuje wygląd maski. W stolicy obowiązuje zaciemnienie. Następnego dnia polski Titanic zderzy się z górą lodową. Wrześniowe winobranie w Zaleszczykach, zamykające sezon urlopowy, już się nie odbędzie.

– Wiesław Chełminiak

10101 udostępnienieLubię to!KomentarzUdostępnij

Posted in Historia | Leave a Comment »

Dlaczego Bóg nie wysłuchuje moich próśb i modlitw? (3 Powody

Posted by tadeo w dniu 26 lipca 2021

Dlaczego tak długo się modlę i wciąż nie widzę owoców swojej modlitwy, czy robię coś źle? Zanim zacznę mieć pretensje do Pana Boga i obwiniać Go o brak troski, warto poznać trzy sytuacje, w których nie mogę otrzymać tego, o co proszę.

(1) Nie jest to wola Boża – czyli gdybym otrzymał, o co się modlę, byłoby to dla mnie szkodliwe

Aby dobrze zrozumieć pierwszy powód, warto tutaj przytoczyć słowa Pana Jezusa: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić?” (Mk 8,36).
Fakty są takie, że ja wiem tylko o tym, co już było i co jest teraz, Bóg zaś wie o tym, co będzie. Znając więc skutki tego, o co proszę, czy może dać mi coś, co przyniesie uszczerbek mojemu życiu wiecznemu? On naprawdę wie, jakie konsekwencje się wiążą z wysłuchaniem mojej modlitwy. Ja mogę tylko prognozować i choćby prośba była najbardziej godziwa, to tak naprawdę nie wiem, czy to, o co się tak mocno modlę, przyniesie mi dobro, jakiego się spodziewam. Często to, co wydaje się mi najpotrzebniejsze, może wyglądać zupełnie inaczej w Bożych oczach. Malutkie dziecko płacze gdy rodzice zabierają mu żyletkę, bo wydaje mu się, że traci wspaniała zabawkę, ale rodzic właśnie z miłości mu ją zabiera bo wie czym ta zabawa się skończy. Podobnie jest ze mną, jestem wobec Boga jak takie małe dziecko, mam bardzo ograniczone spojrzenie na moje życie i konsekwencje moich czynów. Stąd wysłuchanie niektórych próśb przez Boga byłoby zaprzeczeniem Jego miłości do mnie.

Warto sobie przypominać, że Bóg chce mnie doprowadzić do szczęścia wiecznego i to jest Jego głównym celem. Ja zaś często skupiam swoje siły jedynie na osiągnięciu szczęścia doczesnego. Nie jest to złe, o ile nie przeszkadza to w drodze do nieba. Jednak jeśli oddałem swoje życie Bogu i modlę się o to, aby mnie przez życie prowadził, to jest oczywiste, że powinienem też pozwolić, aby krzyżował moje plany, jeśli tylko oddalają mnie od niebieskiej ojczyzny.


(2) Jest wolą Bożą wysłuchanie tej modlitwy, ale jeszcze nie teraz

Wiele jest takich modlitw i próśb, które są dobre, piękne i które są wolą Bożą dla mnie, ale jeszcze nie jestem gotowy na otrzymanie tego daru, o który proszę. Żaden rodzic nie da kluczyków od samochodu dziecku, jeśli jeszcze nie potrafi nim jeździć. Weźmy dla przykładu dziewczynę, która modli się o dobrego męża. Wie, że jest powołana do małżeństwa, ma ogromne pragnienie macierzyństwa, ale „księcia z bajki”, jak nie było, tak nie ma. Co więcej, modli się już kolejny miesiąc, nawet rok, a tutaj zamiast lepiej, to jest jeszcze gorzej. Życie zaczyna się sypać, pojawiają się problemy w pracy czy na uczelni, kłótnie z bliskimi, trudności zaczynają wyrastać jedna po drugiej. W takich momentach zawsze przychodzą mocne pokusy odnośnie wiary, zawsze pojawiają się wątpliwości, tym silniejsze im dłużej się modlę i widzę brak efektów tej modlitwy. Jednak najgorsze co można w danym momencie zrobić, to przestać się modlić i zacząć obwiniać Boga o brak troski. Trzeba tutaj zrozumieć logikę Bożego działania.

Dlaczego nie mogę od razu otrzymać tego, o co proszę?

Im wyższa budowla ma być postawiona, tym głębszy fundament musi być wykopany i postawiony. Najpierw więc trzeba kopać w dół, zanim zacznę budować w górę. Podobnie tutaj, owocem tych wytrwałych modlitw może być otrzymywanie czegoś proporcjonalnie odwrotnego. Dlaczego? Bo Bóg doskonale wie, że duża budowla bez mocnego fundamentu po prostu runie. Dziewczyna prosi o męża, ale Bóg widzi, jak wiele rzeczy trzeba ponaprawiać w niej samej, aby „książę z bajki” nie uciekł od niej po tygodniu i aby ten związek był źródłem dobra, a nie tragedii. Co więcej, ona prosi o męża, ale nasz Pan doskonale widzi, że to nie mąż ma być dla niej źródłem szczęścia, ale zdrowa rodzina. Tylko, że w rodzinie konieczna jest umiejętność rezygnacji z własnych planów, ogromna cierpliwość, zdolność mądrego działania wtedy gdy emocje są rozchwiane i wielu wielu innych. Tych cech nie ma się wrodzonych, to trzeba wyrobić. Jeśli ich nie wypracuje, będzie mocno raniła przyszłą rodzinę, którą teraz tak bardzo chce pokochać.

Jak więc wypracować te cechy?

Tutaj ujawnia się geniusz Pana Boga, bowiem owocem tych gorących modlitw staję się właśnie to, że Bóg dopuszcza trudności, z którymi się owa osoba zmierza. Nie nauczysz się pływać, jeśli nie wejdziesz do realnej wody. Jeśli Bóg chce nauczyć mnie cierpliwości, daje trudne osoby w otoczeniu. Jeśli chce nauczyć kogoś kochać, stawia na drodze osobę, której bardzo trudno okazywać serdeczność. Każda cnota kształtuje się w sytuacji jej przeciwnej, w której trzeba podjąć wysiłek pracy nad sobą. Chwasty same rosną, ale kwiaty trzeba już pielęgnować. Bóg nie zawsze daje to, o co proszę, aby – gdy przyjdzie czas – dać to czego najbardziej potrzebuję.

Ja bym chciał być świętym i wolny od wszelkich trudów, ale już nie zdaję sobie sprawy z tego, że właśnie owe trudy tą świętość we mnie wyrabiają. Chcę posiadać wiele dobrych cech, ale odrzucam zmagania, które owe cechy we mnie kształtują. Jestem przez to jak uczeń, który chce być dobry z matematyki, ale odrzuca pracę domową, którą codziennie nauczyciel mu daje. Jak nie ma umiejętności pływania bez wejścia do realnej wody, tak nie ma cnoty bez trudności która ją wykształca.

Warto tutaj dodać praktyczną uwagę, odnośnie tego, jak ważna jest systematyczna modlitwa. O własnych siłach nie dam rady w pełni pracować nad sobą. Siły do tego, na dłuższą metę, nie znajdę w sobie samym, potrzebuję ją czerpać z zewnątrz. Skąd? Od Boga, ze spotkań z Nim na modlitwie. W psalmie 110 zapisane są słowa do których dobrze jest często wracać: „siądź po mojej prawicy, aż Twych wrogów położę jako podnóżek pod Twoje stopy”. Jeśli będę blisko Pana, z Niego czerpał, to On weźmie na siebie ciężar walki z moimi „wrogami” czyli wadami, tym wszystkim, co zamyka mnie jeszcze na przyjęcie wielkich Bożych darów. On stanie się moją motywacją i siłą w pracy nad sobą.

Podsumowując ten punkt: jeśli głęboko w sercu rozeznaję, że to o co proszę jest wolą Bożą, nie mogę ulegać pokusie zniechęcenia i porzucenia modlitwy. Należy dalej na niej gorliwie trwać, nawet jeśli nie widzę owoców swoich modlitw. Nie ma co patrzeć na daną sytuację jedynie po ludzku. Zamiast narzekania, trzeba przyjmować to, co Bóg daje każdego dnia, dostrzegając w tym ścieżkę prowadzącą do daru, o który się modlę. Mam przylgnąć do Boga, słuchać Jego natchnień, które będą podpowiadać w którym kierunku pójść, aby wykonać to, co jest w mojej możliwości. Warto tutaj przypominać sobie zasadę św. Ignacego i działać tak, jakby wszystko zależało ode mnie, ale modlić się wytrwale, jakby wszystko zależało od Boga.


(3) Wysłuchanie tej prośby pozbawi mnie szansy na nawrócenie

Ten powód jest jednym z często spotykanych i niestety, równie często źle rozumianych. Chodzi tu o to, że Bóg dopuszcza czasem trudności, aby doprowadzić mnie do nawrócenia, przybliżyć do siebie i otworzyć moje oczy na wieczność. Jednak ja chcę np. przez modlitwę „wykupić” rozwiązanie problemu, aby znów wrócić do życia daleko od Boga, narażając tym samym na niebezpieczeństwo swoje zbawienie. Aby to wszystko dobrze zrozumieć, trzeba przypomnieć sobie opis wyrzucenia kupców ze świątyni zawarty w Ewangelii wg św. Jana:

„Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie oraz siedzących za stołami bankierów. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powyrzucał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: „Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu Ojca mego targowiska”. Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: „Gorliwość o dom Twój pożera Mnie” J 2,13-17

Ciekawe jest to, że u św. Jana, to wydarzenie jest na samym początku działalności Jezusa, gdy zaś u innych ewangelistów, znajduje się na samym końcu. Każdy, kto choć troszkę zajmował się Pismem Świętym wie, że św. Jan pisał Ewangelię już przy końcu swojego życia. Wiedział, że są inne, że wydarzenia z życia Jezusa zostały już utrwalone, stąd pisząc Ewangelię miał zupełnie inny cel, jest ona niezwykle głęboka. W skrócie rzecz ujmując, Jan to profesor teologii, który mówiąc o rzeczywistości zewnętrznej, tłumaczy duchową. Nieprzypadkowo umieszcza na początku wyrzucenie kupców ze świątyni. Tak, jakby chciał powiedzieć, że pierwszym krokiem działalności Jezusa w życiu człowieka, gdy chce doprowadzić go do nawrócenia, jest oczyszczenie jego serca, aby miało właściwe spojrzenie na Boga. Oczyszczenie to inaczej też uporządkowanie hierarchii wartości w życiu.

Czy ja potrzebuję oczyszczenia?

Trzeba sobie uczciwie odpowiedzieć na pytanie: czy naprawdę wypełniam pierwsze i najważniejsze przykazanie i miłuję Boga z całego swego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił? Jeśli nie, potrzebuję oczyszczenia! Gdy widzę do czego jest najbardziej przywiązane moje serce, to tam jest mój bóg. Jeśli serce pozostanie nieoczyszczone będę jak student, który pogubił odniesienia i uważał, że najważniejsze na studiach to dobrze się bawić, jednak w chwili zakończenia studiów rynek pracy szybko zweryfikował jego wiedzę i się okazało, że studia minęły, imprezy minęły, a on nie potrafi spełnić wymagań pracodawcy, bo to co miało być dodatkiem w życiu studenckim stało się jego treścią. Moje życie też zostanie zweryfikowane w momencie śmierci, która może jeszcze dziś przyjść.

Pierwszym krokiem Boga, gdy chce człowieka do siebie przybliżyć jest właśnie oczyszczenie na wzór oczyszczenia świątyni. Przychodzi, burzy moją bezpieczną strefę komfortu, wywraca stoły i mówi „nie rób z domu Ojca mego [czyli swego serca] targowiska”. O co chodzi z tym targowiskiem w moim sercu? O to, że jak mam problem to idę do Boga, zmawiam Mszę itd., idę po „usługę rozwiązania problemu”. Traktuję Boga jak sprzedawcę, czyli: potrzebuję coś to biorę pieniądze, idę do sklepu, daję pieniądze biorę rzecz, wracam do domu i żyję jak dawniej.

Bóg to nie kupiec, którego walutą jest modlitwa

Zrozumieć tu trzeba kluczową sprawę. Bóg dopuszcza problem, aby mnie do Siebie przybliżyć, a ja chcę „kupić” od Niego usługę zabrania problemu, aby wrócić do życia bez Boga. Teraz powinno stać się dla mnie jasne, dlaczego tak wiele próśb nie jest wysłuchanych. Bóg ma na celu moje zbawienie, życie wieczne, przygotować mnie na przyjęcie nieba w momencie śmierci, ja zaś chcę najczęściej „aby zdrówko było, bo jak ono będzie to wszystko będzie”. Tylko cóż po zdrowiu, jeśli służy mi ono tylko do mnożenia grzechów, przez co mogę skazać się na wieczne potępienie. Sam Jezus w trudnych, ale mocnych słowach mówi, że „jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła” (Mk 9, 45-47).

Warto spojrzeć na to, co mnie spotyka, z trochę innej perspektywy. Mianowicie, że tu nie chodzi o problemy, ale to, do czego te mają mnie one doprowadzić – do przyjaźni z Bogiem, bo tylko On mi zostanie gdy będę opuszczał ten świat. Jeśli dany problem autentycznie pogłębi moją wiarę i miłość ku Bogu, to Bóg w ułamku sekundy może go zabrać, bo nie chce męczyć człowieka, ale go zbawiać. Jeśli zaś mnożę modlitwy, aby problem zniknął, aby potem znów komfortowo wrócić do życia bez Boga, to takie modlitwy nie mogą być wysłuchane. Co więcej takie „pieniądze”, którymi chcę Go kupić On rozrzuca i jeszcze stół przewraca na którym je trzymałeś, jakby chciał powiedzieć: „nie o to chodzi!”. Nie o to chodzi, abyś gdy czegoś potrzebujesz to mnożył modlitwy, a potem wracał do tego co było. Bóg to nie handlowiec. Z handlowcem nie ma relacji, jest wymiana towarów, ale tak nie może być między mną a Bogiem.

Na zakończenie

W psalmie 91 jest zapisane piękne zdanie wypowiedziane przez Boga: „Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie, osłonię go, bo poznał moje imię”. Wybawienie jest tutaj obiecane tym, którzy przylgnęli do Boga, poznali Jego imię czyli weszli w relację przyjaźni z Nim. W świetle tych słów, to właśnie powinno być moją pierwszą intencją, jeśli chcę, aby wszystkie inne były wysłuchane. Już w Starym Testamencie do proroka Ozeasza Pan skierował słowa: „miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń” (Oz 6,6). Nie twierdzę, że nie należy modlić się o zdrowie, błogosławieństwo dla swoich dobrych planów itd. To wszystko jest ważne i trzeba o to prosić, ale główna moja troska powinna tyczyć się Boga i wypełnienie Jego woli w moim życiu.

Św. Maksymilian Maria Kolbe, w jednym ze swoich listów do matki, gdy zbliżały się Święta, nie życzył jej zdrowia, sukcesów czy spokoju, ale tylko jednego, wypełnienia woli Bożej, bo – jak dalej napisał – ponadto nic lepszego życzyć nie można. Trudna jest szkoła Świętych, ale może warto zamiast prosić o zabranie trudności to przylgnąć całym sercem do Boga i prosić o wykonanie Jego woli w tym, co przeżywam, wierząc, że nawet jeśli teraz nie otrzymuję tego, o co proszę, to buduję fundament do przyjęcia tego, czego najbardziej potrzebuję.

ks. Krzysztof Śniadoch SAC

Posted in Religia | Leave a Comment »

Ks. Pawlukiewicz: nie cnoty, ale grzechy wprowadzą nas do nieba

Posted by tadeo w dniu 26 lipca 2021

Ks. Pawlukiewicz: nie cnoty, ale grzechy wprowadzą nas do nieba

„Gdy jesteśmy już tak zniewoleni, że wstydzimy się iść do spowiedzi – właśnie wtedy zupełnie się poddaliśmy” – uważa doświadczony duszpasterz i kaznodzieja.

Jeśli ktoś ma ten kłopot, że grzech bardzo mocno go zniewolił, to na pocieszenie chcę powiedzieć: „Upadki są ceną za to, że chcemy się nawrócić”.

Jeśli chcę być chrześcijaninem, próbuję, trochę poszczę, omijam jakieś nieprzyzwoite filmy, nie spotykam się z ludźmi, którym nie potrafię pomóc, a którzy tylko mogliby mnie przeciągnąć na stronę ciemności. Chcę się nawrócić. Nie chcę należeć do świata. Nie chcę iść tam, gdzie może i byłbym bez trudu przyjęty, a krytykowałbym tylko z innymi cały świat. Chcę być z Jezusem i za to płacę – co chwilę upadam, a to boli. Kto upadł i położył się na ziemi, więcej już nie upadnie. Jeśli się podniesiesz, pewnie znów się wywrócisz, ale mimo to chcesz powstawać i iść dalej, chcesz iść do nieba. Ktoś powiedział – nie cnoty, ale grzechy wprowadzą nas do nieba. Trzeba poznać wady swoich cnót i cnoty swoich wad. Ten, kto się położył i zwątpił, już nie upadnie, ale czy naprawdę chcemy leżeć, kiedy przed nami niebo?

Kiedy grzech atakuje, gdy jesteśmy już tak zniewoleni, że wstydzimy się iść do spowiedzi, bo nie mamy do którego księdza pójść – właśnie wtedy zupełnie się poddaliśmy. Nie wstydźcie się miłosierdzia! Jezus jest gotów siedemdziesiąt siedem razy wybaczać nam nasze grzechy. On zna nędze ludzkich słabości. W psalmie kapłańskim, który jest jednym z hymnów na nieszporach, napisano: „Panie, daruj nam nasze grzechy, które nie są wyrazem buntu przeciwko Tobie, lecz wyrazem naszej słabości”.

Jeśli włączałem telewizor, żeby obejrzeć jakiś nieprzyzwoity film, albo jeśli zrobiłem coś nieprzyzwoitego, to nie miałem przecież w głowie myśli: „Boże, na złość Ci zrobię”. Nie. Płakałem, bo wiedziałem, że sprawiam Mu tym przykrość, ale mimo to dopuściłem się tego. Jak to naprawić? No właśnie, my mamy odruch: muszę coś z tym zrobić. Nie ma nic prostszego: „Becz i dzwoń”.

Kiedy byłem jeszcze świeckim chłopakiem przed seminarium, ksiądz, który prowadził śpiew w czasie procesji Bożego Ciała, używał mnie jako stojaka. Mówił mi: „Ty jesteś wysoki. Jak tę tubę będziesz trzymał, to będzie słychać”. Któregoś roku, zaraz po tym jak kardynał Wyszyński pobłogosławił ludzi monstrancją na placu Zamkowym, lunął deszcz, tak jak potrafi tylko w Boże Ciało. Niemiłosierny. Ściana wody. Powiedziałem wtedy do tego znajomego księdza:

– Szefie, zwiewamy!
– Cicho, śpiewaj!
– „Cóż Ci, Jezu…” Szefie, zwiewamy. Przecież deszcz leje.
– Śpiewaj!
– „Za Twych łask strumienie…” Przychodzi kobieta:
– Księże Kazimierzu, mam tu samochód. Podwieźć?
– Oczywiście. Widzisz? – zwrócił się do mnie. – Trzeba śpiewać.

Trzeba wołać: „Tu jestem, tu mnie ratuj”. Bóg jest gotów zrobić wszystko.

Kiedyś pewne małżeństwo obchodziło jednocześnie sześćdziesiąte urodziny i dwudziestą piątą rocznicę ślubu. Pan Bóg przyszedł do nich i powiedział, że jest z nich bardzo zadowolony, dlatego dostaną od niego nagrodę.

„Czego sobie życzycie?” – spytał. Kobieta odpowiedziała:
– Chciałabym objechać cały świat.
– Proszę bardzo – Pan Bóg wyciągnął bilety kolejowe, lotnicze, rezerwacje hoteli.
– Dla pana też już mam. Facet na to jednak mówi:
– Ale ja nie chcę.
– Nie chce pan jechać dookoła świata?
– Nie.
– To czego pan chce?     
– A żonę mieć trzydzieści lat młodszą.

Anioł dotknął go i facet miał już dziewięćdziesiąt lat.

Ja to mówię całkiem poważnie. Pan Bóg daje wszystko, o co prosimy, tylko robi to po swojemu. Podchodzi do naszych próśb z innej strony, niżbyśmy tego chcieli. My się spodziewamy, że wejdzie jednymi drzwiami, a On wchodzi drugimi. Zupełnie inaczej, niż to się miało dokonać. Ile razy, jadąc na jakieś rekolekcje, mówiłem sobie: „Ale im walnę! Mam takie nauki przygotowane, takie przykłady, że po prostu wszyscy będą zachwyceni!”. W połowie rekolekcji jednak mówiłem do proboszcza: „Ja stąd zwiewam. Nic mi nie idzie. Wszystko mi się plącze”. Czasami było odwrotnie. Jechałem na jakieś rekolekcje jak na ścięcie, a wracałem przeszczęśliwy. Ze szczęścia po prostu chciało mi się tańczyć na ulicy.

Warte zapamiętania jest jeszcze jedno. Być może Pan Bóg przyjdzie piętnaście minut później, niżbyś tego chciał. Nie wiem, jak On to robi, ale tak już jest. Czasami bywa, że wszystko ci się wali. Zdrowie się popsuje, koleżanka cię zostawi, chłopak porzuci, rodzice się ciebie wyrzekną, ale to jeszcze nie jest koniec. Poczekaj te piętnaście minut.

Pewnego faceta w Ameryce zapytano kiedyś, jak zdobył milion dolarów. On powiedział: „Kupiłem jabłko, wychuchałem, wypolerowałem, położyłem na słoneczku, dojrzało, włożyłem do koszyka. Sprzedałem. Następnego dnia kupiłem dwa jabłka, wypolerowałem, wychuchałem i też sprzedałem. Cztery jabłka kupiłem, na oknie potrzymałem, od razu dojrzały. Osiem jabłek, szesnaście i w końcu miałem już pół przyczepy jabłek. Wtedy właśnie umarła moja ciotka i zapisała mi milion dolarów”.

Chodzimy do kościoła, staramy się, odprawiamy pierwsze piątki, dziewięć, osiemnaście, dwadzieścia siedem, ale to wszystko i tak nic by nie dało, gdyby Pan Bóg nie umarł na Golgocie dwa tysiące lat temu. Tylko dlatego wszyscy jesteśmy zbawieni. Każdy ksiądz w konfesjonale, odpuszczając grzechy, skrapia penitenta krwią Chrystusa. Dla nas to jest nieprawdopodobne, nie do wyobrażenia. W czasie swojej śmierci Chrystus widział twój grzech. Ten z ósmej klasy, kiedy razem z chłopakami robiliście głupoty i biliście koleżankę. Widział wszystkie nasze grzechy. Na własne oczy zobaczył grzechy miliardów ludzi. Można byłoby się załamać, ale On tylko szepnął: „Ojcze, przyjmij… Ja Cię kocham bardziej niż wszyscy oni. Przyjmij moją ofiarę”.

Właśnie na tym polega to beczenie, to dzwonienie do Pana. Kiedyś Jezus pokazał świętemu Atanazemu w widzeniu wszystkie chwyty, jakie stosuje względem nas Szatan. Gdy Atanazy to zobaczył, miał powiedzieć: „Jezu, kto się temu oprze?”, a Jezus odrzekł: „Człowiek pokorny”. Pycha jest czymś najgorszym.

Ksiądz Aleksander Fedorowicz powiedział kiedyś słowa, które do dziś mnie szokują. Lepiej człowiekowi popaść w grzechy ciężkie niż we wszechogarniającą pychę. Co jest lekarstwem na pychę? Upokorzenie. Pewien młody mężczyzna, który wpadł w alkoholizm, chciał z niego wyjść.

Pojechał więc do zakładu, w którym mieli pomóc mu rzucić nałóg. Gdy w wyznaczonym terminie stawił się na miejscu, przyjmujący terapeuta oprowadził go, mówiąc:

– Tu są obiady, a tu kolacje, tam zajęcia terapeutyczne. Możesz spacerować po lesie. Nie wolno ci tylko przekroczyć linii, jaką tworzą te dwa drzewa, chociaż
za nią jest jeszcze duży obszar fajnego ogrodu.

Mężczyzna poszedł, stanął przed linią i mówi do siebie: „Kurczę, dorosły facet jestem, a zabraniają mi przejść przez jakąś głupią linię. Przejdę”. Ale odezwał się w nim jakiś wewnętrzny głos:

– Nie przechodź.
– Ale dlaczego? – spytał pacjent.
– Bo nie wolno. Nie przechodź.
– No, przejdę. Przecież nie będę się w jakąś dziecinadę bawił…

Jednak tego nie zrobił. Ukorzył się wobec głupiego przepisu, bo nie oszukujmy się – ten przepis był głupi.

Naprawdę walczysz z grzechem? A jak ci matka powie: „Skocz do sklepu”, to co zrobisz? Powinieneś powiedzieć: „Mamo, już idę”. Nie chcę, żeby ktoś stawał się służącym własnej matki, gotowym do wykonywania jej poleceń na każde zawołanie, ale trochę ukorzenia nikomu nie zaszkodzi. Może jako nastolatek włożyłeś jakieś ciuchy, a mama, patrząc na ciebie, mówiła: „Jak ty wyglądasz?”. Co wtedy robiłeś? Warczałeś: „Odczep się ode mnie i od moich ciuchów”? Ukorzenie.

Gdy trafiłem do seminarium, nasz ksiądz od śpiewu powiedział mi raz: „Piotrze, to pianino ma brudne klawisze. Weź jakąś wodę kolońską albo spirytus i je wyczyść”. Ja zachowałem się jak rasowy wychowanek komunistycznej szkoły. Zawołałem: „Władek, chodź no tutaj. Wyczyścisz te klawisze”, i uważałem sprawę za załatwioną. Gdy zaczęła się następna lekcja, profesor popatrzył na klawisze, które dalej były brudne, i zaczął:

– Piotrze, prosiłem cię, żebyś wyczyścił klawisze.
– Ale przecież, profesorze, oddałem wszystko Władkowi.
– Ciebie prosiłem!
– Ale ja oddałem Władkowi.
– Ciebie prosiłem!
– A, rzeczywiście.

Jak trudno było to załapać. Ukorz się! Ktoś się z ciebie śmieje? Wygarnęłabyś mu? Niech się pośmieje trochę ze mnie. Nie będę reagować. Może ma trochę racji.

Tekst pochodzi z książki Wstań. Albo będziesz święty, albo będziesz nikim>>

Posted in Ks. Piotr Pawlukiewicz, Religia | Leave a Comment »

Prostyń. Tu objawiła się babcia Pana Jezusa, św. Anna.

Posted by tadeo w dniu 25 lipca 2021

W małej miejscowości we wschodniej Polsce, Prostyni, miały przed 500 laty miejsce objawienia babci Jezusa Chrystusa. Znajduje się tu sanktuarium Trójcy Przenajświętszej i św. Anny. To miejsce ważne dla rodziny kard. Stefana Wyszyńskiego.

fot. archwwa.pl

Sanktuarium Trójcy Przenajświętszej i św. Anny liczy ponad 500 lat. Dokumenty archiwalne podają, że w 1510 roku w Prostyni św. Anna objawiła się Małgorzacie, żonie Błażeja. Święta poleciła, aby wybudowano kościół pw. Trójcy Przenajświętszej oraz kaplicę pw. św. Anny w miejscu jej objawienia.

Św. Anna leżała pod krzyżem

W 1510 r. pobożna kobieta, Małgorzata, usłyszała nad ranem kilkukrotne wezwanie: „niewiasto, niewiasto!”. Okazało się, że wzywała ją Piękna Pani, która leżała przed pobliskim krzyżem, oddając cześć Bogu. Poprosiła, aby wzgórze nad wsią było poświęcone Trójcy Przenajświętszej oraz aby zbudowano kaplicę na miejscu objawienia ku czci św. Anny. Potwierdzeniem autentyczności wizji były cztery wieńce, które kobieta znalazła na ławeczce przy krzyżu. Wkrótce w tym miejscu zaczęły dziać się cuda.

Drugie objawienie – w Złotkach

Wydarzenie to potwierdzono na piśmie. Dodatkowo miejscowa tradycja ustna głosi, że św. Anna objawiła się we wsi Złotki, niedaleko Prostyni, w tym samym roku. Tajemnicza kobieta poprosiła pobożnego rolnika o podwiezienie właśnie do Prostyni. Ku jego zdziwieniu woły ruszyły w tym kierunku, ale prowadziły powóz przez moczary. Nieznajoma zachęcała jednak, by woźnica się nie bał. Kiedy dojechali do pagórka, kobieta przedstawiła się i wyjawiła cel swojej podróży oraz oddała cześć Trójcy Świętej. Na tym miejscu powstała kapliczka. Mały kościół, wybudowany na pamiątkę objawienia z 1510 r. przetrwał do połowy XVII w. Kolejny zbudowany na tym miejscu, istniał do końca XIX w. Nieopodal, na cmentarzu stał duży krzyż. Według tradycji właśnie w tym miejscu zobaczyła św. Annę Małgorzata.

PROSTYŃ – Parafia Trójcy Przenajświętszej – Bazylika Mniejsza – Sanktuarium  Trójcy Świętej | Diecezja Drohiczyńska

Nieznana wioska, w której dzieją się cuda

Wiadomość o objawieniach rozniosła się po całej Polsce. Począwszy od 1510 r. mała i prawie nieznana wioska Prostyń stała się ważnym miejscem życia duchowego, pokazywały je często stare mapy Polski. Odnotowano bardzo liczne cuda, których doświadczały osoby z różnych zakątków Polski i nie tylko. W 1547 r. do Prostyni przybyła żona polskiego króla Zygmunta Starego – Bona Sforza.

Niewątpliwie miejsce to odegrało w tym rejonie ważną rolę dla ocalenia wiary katolickiej przed wpływami protestantyzmu. Na synodzie diecezjalnym z 1589 r. duchowni wyrazili swoje przekonanie co do autentyczności objawień i wieńców. Objawienia św. Anny nie należą do najpopularniejszych w dziejach Kościoła katolickiego. Oprócz Prostyni miały one miejsce jeszcze min w miejscowości Święta Anna oraz francuskim Sainte-Anne d’Auray.

„Jeśli chcesz doznać łaski, jedź do Prostyni”

Prostyń była ważnym miejscem również dla kard. Stefana Wyszyńskiego oraz jego rodziny. Prymas Polski mawiał: „Jeśli chcesz doznać łaski, jedź do Prostyni”. To właśnie tutaj pobrali się jego rodzice i tam jego ojciec pracował jako organista. W prostyńskim sanktuarium od około 500 lat otaczana jest czcią wiernych statua Trójcy Przenajświętszej w formie Tronu Łaski. Przedstawia ona Boga Ojca siedzącego na tronie, który trzyma ciało ukrzyżowanego Syna, a nad krzyżem znajduje się symbol Ducha Świętego – gołębica.

https://gloria.tv/post/dxdPdpkFhwTa4ppEuLnhEsRpM

Zobacz także:

Pielgrzymka rowerowa do Loretto i Prostyni

Posted in Religia | Leave a Comment »

Terrorysta od Pana Boga. Św. Andrzej Bobola. dokument

Posted by tadeo w dniu 25 lipca 2021

Andrzej Bobola – zapalczywy, kontrowersyjny, święty z epoki „Ogniem i mieczem”. Kilka lat temu Andrzej Bobola ukazał się proboszczowi w Strachocinie, w miejscowości, gdzie się urodził.Takich objawień było już w historii kilka, m.in. 100 lat przed I wojną światową święty ukazał się w Wilnie dominikaninowi i zapowiedział wojnę światową oraz to, że będzie patronem Polski. Film opowiada także o tym, jak w 1929 roku, kilka dni przed „Cudem nad Wisłą”, warszawiacy szli w procesji z relikwiami Andrzeja Boboli prosząc o ratunek. Z kolei w 1922 roku Sowieci porwali ciało świętego, bardzo dobrze zachowane przez 265 lat od śmierci i umieścili je na wystawie w Muzeum Ateizmu. Twórcy filmu zastanawiają się, jaka jest „aktualność” świętego dziś oraz czy może stać się patronem: Polski, Białorusi, Litwy i Ukrainy?

https://gloria.tv/post/8XDn4qqoTXbMD77uNCzcJB1uN

 

Posted in Filmy dokumentalne, Filmy religijne, Św. Andrzej Bobola | Leave a Comment »

„Niezłomny Patron Polski. Święty Andrzej Bobola”

Posted by tadeo w dniu 24 lipca 2021

16 maja przypada liturgiczne wspomnienie św. Andrzeja Boboli, jezuity, męczennika, jednego z patronów Polski. Z tej okazji zapraszamy na spotkanie online z reżyser filmu dokumentalnego „Niezłomny Patron Polski. Święty Andrzej Bobola” Agnieszką Pers (tym razem w roli gościa, a nie prowadzącej spotkania w Polach Dialogu) oraz Krzysztofem Ziemcem, narratorem filmu. Organizatorzy: biura regionalne PKWP w Krakowie (Pola Dialogu) i w Poznaniu (Misja na Szewskiej). Dokument ukazał się w 2015 roku, lecz czy postać świętego jest nam znana? Co o nim wie przeciętny Polak? Katolik? Czy kult św. Andrzeja Boboli jest w naszej ojczyźnie żywy i czy w ostatnich latach zaobserwowano jego wzrost? Czy możemy powiedzieć, że XVII-wieczny jezuita jest odpowiednim patronem na nasze czasy? Kim dla naszych Gości osobiście jest św. Andrzej? Czy praca nad filmem zmieniła ich relację do świętego i czy stał się im bliższy? Te i inne pytania z pewnością padną podczas spotkania. A może Państwo będą chcieli o coś zapytać naszych Gości? Warto dodać, że film dokumentalny „Niezłomny Patron Polski. Święty Andrzej Bobola” nie jest typową biografią świętego, lecz raczej próbą odpowiedzi na pytanie: kim jest Andrzej Bobola?

Posted in Filmy dokumentalne, Filmy religijne, Św. Andrzej Bobola | Leave a Comment »

O. Pio zobaczył Maryję obok siebie, towarzyszącą mu w drodze do ołtarza

Posted by tadeo w dniu 24 lipca 2021

Padre Pio

Public Domain

Redakcja – 06.05.21

Święty kapucyn był bardzo mocno związany z Matką Bożą, co skutkowało wieloma nadzwyczajnymi zdarzeniami. Oto kilka z nich.

Maryja zawsze prowadziła ojca Pio, a czasem nawet go „upominała”. Pewnego razu ojciec Pio na coś Jej się użalał. Skutek? Jak opowiadał potem współbratu: „To się skończyło bólem głowy, który trwał trzy miesiące!”.

Zobaczcie nasz film o niezwykłej relacji o. Pio z Maryją:https://www.dailymotion.com/embed/video/x7xg7h5

Posted in Ojciec Pio | Leave a Comment »

Duszochwat – Św.Andrzej Bobola

Posted by tadeo w dniu 20 lipca 2021


Andrzej Bobola. Dla jednych – wielki święty. Dla innych – wróg. Syn swojej epoki: niepokorny, zapalczywy, kontrowersyjny. Żył w czasach „Ogniem i mieczem”, w okresie wojen religijnych. Zamęczony przez Kozaków, „Duszochwat”, co po białorusku znaczy „Łowca dusz”.


Kilka lat temu w Strachocinie (rodzinnej miejscowości Bobolów) mieszkańcy wioski twierdzą, że nawiedził ich św. Andrzej Bobola. Jakie były skutki tej obecności ducha dowiemy się z całego filmu. Film opowiada o niezwykłej,  wręcz tragikomicznej historii kultu Andrzeja Boboli, którego ciało zachowało się do dziś w nienaruszonym stanie.


Film poprzez losy pośmiertne Boboli opowiada historię Polski wspartą unikatowymi archiwami, filmami archiwalnymi i świadectwami ludzi z Rosji, Litwy, Białorusi, Włoch i Polski oraz fabularnymi scenami.
reż. Krzysztof Żurowski, Prod. Polska 1999 r. 

ZOBACZ TAKŻE:

Wybrane filmy, związane z kultem św. Andrzeja Boboli:

Filmy o Andrzeju Boboli

Posted in Filmy dokumentalne, Filmy religijne, Św. Andrzej Bobola, Święci obok nas | Leave a Comment »

Święty Andrzej Bobola, prezbiter i męczennik patron Polski

Posted by tadeo w dniu 20 lipca 2021

„Szermierz Chrystusowy, Duszochwat, czyli łowca dusz nieśmiertelnych, niestrudzony Apostoł Chrystusowy, Święty Męczennik polski. Andrzej Bobola całe życie był w drodze, w nieustannym ruchu. Przemierzał ogromne przestrzenie i to w czasach, gdy po bezdrożach i polnych drogach podróżowało się zaprzęgami, a częściej i furmankami. Trzeba było charakteru i odwagi, by takiemu pielgrzymiemu życiu w czasach nieustannej wojny dawać radę. Porywczy, dumny szlachcic z Małopolski z charakterystycznymi dla swego czasu i pochodzenia wadami, ciężko pracował nad swoim charakterem, o czym przypomniał papież Pius XII: „Mając w pamięci to tak ważne upomnienie Chrystusowe: <Kto chce iść za mną, niech zaprze samego siebie i biorąc krzyż swój na każdy dzień, niech naśladuje mnie> (Łk 9, 23), zabrał się najgorliwiej do nabycia chrześcijańskiej pokory przez wzgardę samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie nieubłaganą walkę. Przez tę walkę wziął niejako krzyż Chrystusowy na ramiona i szedł z nim na Kalwarię, aby u jej szczytu osiągnąć zarazem przy łasce Bożej tę doskonałość upragnionej i gorącymi modlitwami wyjednywanej pokory, przez którą dochodzi się do wszystkich blasków świątobliwości chrześcijańskiej” – Papież Pius XII w encyklice Niezwyciężony mocarz Chrystusa

Andrzej urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie koło Sanoka. Pochodził ze szlacheckiej rodziny, bardzo przywiązanej do religii katolickiej. Nauki humanistyczne wstępne i średnie wraz z retoryką Andrzej pobierał w jednej ze szkół jezuickich, prawdopodobnie w Wilnie, w latach 1606-1611. Tu zdobył sztukę wymowy i doskonałą znajomość języka greckiego, co ułatwiło mu w przyszłości rozczytywanie się w greckich ojcach Kościoła i dyskusje z teologami prawosławnymi.


31 lipca 1611 r., w wieku 20 lat, wstąpił do jezuitów w Wilnie. Po dwóch latach nowicjatu złożył w 1613 r. śluby proste. W latach 1613-1616 studiował filozofię na Akademii Wileńskiej, kończąc studia z wynikiem dobrym. Ówczesnym zwyczajem jako kleryk został przeznaczony do jednego z kolegiów do pracy pedagogicznej. Po dwóch latach nauczania młodzieży (1616-1618), najpierw w Brunsberdze (Braniewie), w stolicy Warmii, a potem w Pułtusku, wrócił na Akademię Wileńską na dalsze studia teologiczne (1618-1622), które ukończył święceniami kapłańskimi (12 marca 1622 r.). Rok później dopuszczony został do tak zwanej „trzeciej probacji” w Nieświeżu.

Pallotyni / Bielsko-Biała – Parafia Świętego Andrzeja Boboli w  Bielsku-Białej

W latach 1623-1624 był rektorem kościoła, kaznodzieją, spowiednikiem, misjonarzem ludowym i prefektem bursy dla ubogiej młodzieży w Nieświeżu. Jako misjonarz, Andrzej obchodził zaniedbane wioski, chrzcił, łączył sakramentem pary małżeńskie, wielu grzeszników skłonił do spowiedzi, nawracał prawosławnych. W latach 1624-1630 kierował Sodalicją Mariańską mieszczan, prowadził konferencje z Pisma świętego i dogmatyki. Wreszcie został mianowany rektorem kościoła w Wilnie. W latach 1630-1633 był przełożonym nowo założonego domu zakonnego w Bobrujsku. Następnie przebywał w Połocku w charakterze moderatora Sodalicji Mariańskiej wśród młodzieży tamtejszego kolegium (1633-1635).

W roku 1636 był kaznodzieją w Warszawie. W roku 1637 pracował ponownie w Połocku jako kaznodzieja i dyrektor studiów młodzieży. W latach 1638-1642 pełnił w Łomży urząd kaznodziei i dyrektora w szkole kolegiackiej. W latach 1642-1643 ponownie w Wilnie pełnił funkcję moderatora Sodalicji Mariańskiej i kaznodziei. Podobne obowiązki spełniał w Pińsku (1643-1646), a potem ponownie w Wilnie (1646-1652). Od roku 1652 pełnił w Pińsku urząd kaznodziei w kościele św. Stanisława. W tym czasie oddawał się pracy misyjnej nad ludem w okolicach Pińska.


Z relacji mu współczesnych wynika, że Andrzej był skłonny do gniewu i zapalczywości, do uporu we własnym zdaniu, niecierpliwy. Jednak zostawione na piśmie świadectwa przełożonych podkreślają, że o. Andrzej pracował nad sobą, że miał wybitne zdolności, był dobrym kaznodzieją, miał dar obcowania z ludźmi. Dowodem tego były usilne starania ówczesnego prowincjała zakonu w Polsce u generalnego przełożonego, aby o. Andrzeja dopuścić do „profesji uroczystej”, co było przywilejem tylko jezuitów najzdolniejszych i moralnie stojących najwyżej. Wytrwałą pracą nad sobą o. Andrzej doszedł do takiego stopnia doskonałości chrześcijańskiej i zakonnej, że pod koniec życia powszechnie nazywano go świętym. Dzięki Bożej łasce potrafił wznieść przeciętność na wyżyny heroizmu.


Andrzej wyróżniał się żarliwością o zbawienie dusz. Dlatego był niezmordowany w głoszeniu kazań i w spowiadaniu. Mieszkańcy Polesia żyli w wielkim zaniedbaniu religijnym. Szerzyła się ciemnota, zabobony, pijaństwo. Andrzej chodził po wioskach od domu do domu i nauczał. Nazwano go apostołem Pińszczyzny i Polesia. Pod wpływem jego kazań wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jego gorliwość, którą określa nadany mu przydomek „łowca dusz – duszochwat”, była powodem wrogości ortodoksów. W czasie wojen kozackich przerodziła się w nienawiść i miała tragiczny finał.


Pińsk jako miasto pogranicza Rusi i prawosławia był w tamtym okresie często miejscem walk i zatargów. Zniszczony w roku 1648, odbity przez wojska polskie, w roku 1655 zostaje ponownie zajęty przez wojska carskie, które wśród ludności miejscowej urządziły rzeź. W roku 1657 Pińsk jest w rękach polskich i jezuici mogą wrócić tu do normalnej pracy. Ale jeszcze w tym samym roku Kozacy ponownie najeżdżają Polskę. W maju roku 1657 Pińsk zajmuje oddział kozacki pod dowództwem Jana Lichego. Najbardziej zagrożeni jezuici: Maffon i Bobola opuszczają miasto i chronią się ucieczką. Muszą kryć się po okolicznych wioskach.

Dnia 15 maja o. Maffon zostaje ujęty w Horodcu przez oddział Zielenieckiego i Popeńki i na miejscu ponosi śmierć męczeńską.
Andrzej Bobola schronił się do Janowa, odległego od Pińska około 30 kilometrów. Stamtąd udał się do wsi Peredił. 16 maja do Janowa wpadły oddziały i zaczęły mordować Polaków i Żydów. Wypytywano, gdzie jest o. Andrzej. Na wiadomość, że jest w Peredilu, wzięli ze sobą jako przewodnika Jakuba Czetwerynkę. Andrzej na prośbę mieszkańców wsi, którzy dowiedzieli się, że jest poszukiwany, chciał użyczonym wozem ratować się ucieczką. Kiedy dojeżdżali do wsi Mogilno, napotkali oddział żołnierzy.


Z Andrzeja zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot, przywiązano go do słupa i zaczęto bić nahajami. Kiedy ani namowy, ani krwawe bicie nie złamało kapłana, aby się wyrzekł wiary, oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z niej koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę tak, aby jednak nie pękła czaszka. Zaczęto go policzkować, aż wybito mu zęby, wyrywano mu paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Odwiązali go wreszcie oprawcy i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc. W Janowie przyprowadzono go przed dowódcę. Ten zapytał: „Jesteś ty ksiądz?”. „Tak”, padła odpowiedź, „moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”. Na te słowa dowódca zamierzył się szablą i byłby zabił Andrzeja, gdyby ten nie zasłonił się ręką, która została zraniona.

św. Andrzej Bobola - Strona poświęcona dziejom świętego Andrzeja Boboli


Kapłana zawleczono więc do rzeźni miejskiej, rozłożono go na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tonsury wycięto mu ciało do kości na głowie, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypywano sieczką, odcięto mu nos, wargi, wykłuto mu jedno oko. Kiedy z bólu i jęku wzywał stale imienia Jezus, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język u nasady. Potem powieszono go twarzą do dołu. Uderzeniem szabli w głowę dowódca zakończył nieludzkie męczarnie Andrzeja Boboli dnia 16 maja 1657 roku.


Kozacy wkrótce wycofali się do miasta. Ciało Męczennika przeniesiono do miejscowego kościoła. Jezuici przenieśli je potem do Pińska i pochowali w podziemiach kościoła klasztornego. Po latach o miejscu pochowania Andrzeja zapomniano. Dnia 16 kwietnia 1702 roku Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego i wskazał, gdzie w krypcie kościoła pod ołtarzem głównym znajduje się jego grób. Ciało znaleziono nietknięte, mimo że spoczywało w wilgotnej ziemi. Było nawet giętkie, jakby niedawno zmarłego człowieka. Zaczęły się mnożyć łaski i cuda. Od roku 1712 podjęto starania o beatyfikację. Niestety, kasata jezuitów i wojny, a potem rozbiory przerwały te starania. Ponownie Andrzej miał ukazać się w Wilnie w 1819 r. dominikaninowi, o. Korzenieckiemu, któremu przepowiedział wskrzeszenie Polski (będącej wówczas pod zaborami) i to, że zostanie jej patronem. Ku wielkiej radości Polaków beatyfikacja miała miejsce dnia 30 października 1853 roku.

Wydawnictwo La Salette Księży Misjonarzy Saletynów


W roku 1820 jezuici zostali usunięci z Rosji, a opiekę nad ciałem Świętego objęli pijarzy (1820-1830). Relikwie przeniesiono potem do kościoła dominikanów. Wreszcie po wydaleniu dominikanów (1864) przejęli straż nad kościołem i relikwiami kapłani diecezjalni. W roku 1917 przy udziale metropolity mohylewskiego Edwarda von Roppa dokonano przełożenia relikwii. W roku 1922, po wybuchu rewolucji, ciało zostało przeniesione do Moskwy do muzeum medycznego. W roku 1923 rząd rewolucyjny na prośbę Stolicy Apostolskiej zwrócił śmiertelne szczątki bł. Andrzeja. Przewieziono je do Watykanu do kaplicy św. Matyldy, a w roku 1924 do kościoła jezuitów w Rzymie Il Gesu.

17 kwietnia 1938 roku, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, Pius XI dokonał uroczystej kanonizacji bł. Andrzeja (wraz z bł. Janem Leonardim i bł. Salvatorem de Horta). W roku 1938 relikwie św. Andrzeja zostały uroczyście przewiezione do kraju. Przejazd relikwii specjalnym pociągiem przez Lublianę, Budapeszt do Polski, a następnie przez wiele polskich miast (w tym Kraków, Poznań, Łódź aż do Warszawy) był wielkim wydarzeniem. W każdym mieście na trasie organizowano uroczystości z oddaniem czci świętemu Męczennikowi.

W Warszawie, po powitaniu w katedrze, relikwie spoczęły w srebrno-kryształowej trumnie-relikwiarzu w kaplicy jezuitów przy ul. Rakowieckiej. W roku 1939 relikwie zostały przeniesione do kościoła jezuitów na Starym Mieście. Podczas pożaru tego kościoła trumnę przeniesiono do dominikańskiego kościoła św. Jacka, by w roku 1945 przenieść ją ponownie do kaplicy przy ul. Rakowieckiej. Tam do dziś szczątki doznają czci w nowo wybudowanym kościele św. Andrzeja Boboli, podniesionym do rangi narodowego sanktuarium. Warto jeszcze dodać, że z okazji 300-letniej rocznicy śmierci św. Andrzeja papież Pius XII wydał osobną encyklikę (16 V 1957), wychwalając wielkiego Męczennika.


W kwietniu 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przychylając się do prośby Prymasa Polski kard. Józefa Glempa, nadała św. Andrzejowi Boboli tytuł drugorzędnego patrona Polski. Od tej pory obchód ku jego czci podniesiony został w całym kraju do rangi święta. Uroczystego ogłoszenia św. Andrzeja Boboli patronem Polski dokonał kard. Józef Glemp w Warszawie podczas Mszy świętej w sanktuarium ojców jezuitów, w którym są przechowywanie relikwie Świętego, 16 maja 2002 r. Święty jest ponadto patronem metropolii warszawskiej, archidiecezji białostockiej i warmińskiej, diecezji drohiczyńskiej, łomżyńskiej, pińskiej i płockiej. Jest czczony także jako patron kolejarzy.

Obraz artystki malarki Jadwigi Rymarówny „Błogosławiony Andrzej Bobola”.

W ikonografii św. Andrzej Bobola przedstawiany jest w stroju jezuity z szablami wbitymi w jego kark i prawą rękę lub jako wędrowiec.

https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-16a.php3

Przeczytaj także:

Nasz Patron

ŚW. ANDRZEJ BOBOLA – PATRON AKCJI KATOLICKIEJ – https://akprzemyska.pl/nasz-patron/

ŚWIĘTY ANDRZEJ BOBOLA – https://fidesetratio.com.pl/Presentations0/Bobola2.pdf

Ważniejsze fakty z życia św. Andrzeja Boboli – https://swietyandrzejbobola.pl/historia-zycia/historia-zycia/

Posted in Św. Andrzej Bobola, Święci obok nas | Leave a Comment »

Powrót relikwi św. Andrzeja Boboli – 1938

Posted by tadeo w dniu 20 lipca 2021

Obraz artystki malarki Jadwigi Rymarówny „Błogosławiony Andrzej Bobola”.

Święty Andrzej Bobola urodził się prawdopodobnie 30 listopada 1591 r. w Strachocinie. 2 czerwca 1630 złożył profesję (ślubowanie) czterech ślubów zakonnych w kościele św. Kazimierza w Wilnie, po czym został superiorem (przełożonym) domu zakonnego w Bobrujsku w latach 1630-1633. Następnie pracował w Płocku (1633-1636), w Warszawie jako kaznodzieja (1636-1637) i ponownie w Płocku (1637-1638) jako prefekt kolegium i kaznodzieja. Kolejne cztery lata (1638-1642) spędził w Łomży, będąc doradcą rektora, kaznodzieją i dyrektorem szkoły humanistycznej. W okresie od 1642-1646 przebywał w Pińsku i okolicach prowadząc rozwiniętą działalność ewangelizacyjną, a w latach 1646-1652 ze względów zdrowotnych przebywał w Wilnie, przy kościele św. Kazimierza, głosząc kazania i prowadząc wykłady oraz misje. Wrócił ponownie na ziemię pińską, podejmując szeroko zakrojoną ewangelizację — znany jest jako apostoł Pińszczyzny. 16 maja 1657 podczas powstania Chmielnickiego dostał się we wsi Mohilno w ręce Kozaków. Zamęczono go w okrutny sposób na śmierć w rzeźni w Janowie Poleskim. O kanonizację Świętego Andrzeja Boboli zabiegał o. Marcin Godebski – rektor kolegium jezuickiego w Pińsku i Aleksander Wyhowski – biskup łucki. 30 października 1853 został beatyfikowany, a 17 kwietnia 1938 kanonizowany przez papieża Piusa XI. 16 maja 1957 roku Pius XII promulgował encyklikę Invicti athletae Christi w trzechsetną rocznicę męczeństwa św. Andrzeja Boboli. Zmumifikowane naturalnie zwłoki Boboli przez długie lata otaczane były czcią w kościele parafialnym w Połocku. W 1922 bolszewicy zabrali je jako osobliwość (z racji dobrego stanu mumifikacji) do Gmachu Higienicznego Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia. W maju 1924 relikwie — jako rodzaj „zapłaty” za pomoc w czasie głodu — przekazano Stolicy Apostolskiej. Od 17 czerwca 1938 znajdują się w Warszawie. 17 kwietnia 1988 złożono je w nowo wybudowanym Sanktuarium św. Andrzeja Boboli przy ul. Rakowieckiej. Sanktuarium św. Andrzeja znajduje się również w Strachocinie. Od 16 maja 2002 r. św. Andrzej Bobola jest drugorzędnym patronem Polski. Jest również patronem m.in. archidiecezji warszawskiej i warmińskiej.

Posted in Filmy dokumentalne, Filmy religijne, Św. Andrzej Bobola, Święci obok nas | Leave a Comment »