WIERZE UFAM MIŁUJĘ

„W KAŻDEJ CHWILI MEGO ŻYCIA WIERZĘ, UFAM, MIŁUJĘ” — ZOFIA KOSSAK-SZCZUCKA

  • Słowo Boże na dziś

  • NIC TAK NIE JEST POTRZEBNE CZŁOWIEKOWI JAK MIŁOSIERDZIE BOŻE – św. Jan Paweł II

  • Okaż mi Boże Miłosierdzie

  • JEZU UFAM TOBIE W RADOŚCI, JEZU UFAM TOBIE W SMUTKU, W OGÓLE JEZU UFAM TOBIE.

  • Jeśli umrzesz, zanim umrzesz, to nie umrzesz, kiedy umrzesz.

  • Wspólnota Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia

  • WIELKI POST

  • Rozważanie Drogi Krzyżowej

  • Historia obrazu Jezusa Miłosiernego

  • WIARA TO NIE NAUKA. WIARA TO DARMO DANA ŁASKA. KTO JEJ NIE MA, TEGO DUSZA WYJE Z BÓLU SZUKAJĄC NAUKOWEGO UZASADNIENIA; ZA LUB PRZECIW.

  • Nie wstydź się Jezusa

  • SŁOWO BOŻE

  • Tak mówi Amen

  • Książki (e-book)

  • TV TRWAM

  • NIEPOKALANÓW

  • BIBLIOTEKA W INTERNECIE

  • MODLITWA SERCA

  • DOBRE MEDIA

  • Biblioteki cyfrowe

  • Religia

  • Filmy religijne

  • Muzyka religijna

  • Portal DEON.PL

  • Polonia Christiana

  • Muzyka

  • Dobre uczynki w sieci

  • OJCIEC PIO

  • Św. FAUSTYNA

  • Jan Paweł II

  • Ks. Piotr Pawlukiewicz

  • Matka Boża Ostrobramska

  • Moje Wilno i Wileńszczyzna

  • Pielgrzymka Suwałki – Wilno

  • Zespół Turgielanka

  • Polacy na Syberii

  • SYLWETKI

  • ŚWIADECTWA

  • bEZ sLOGANU2‏

  • Teologia dla prostaczków

  • Wspomnienia

  • Moja mała Ojczyzna

  • Zofia Kossak

  • Edith Piaf

  • Podróże

  • Czasopisma

  • Zdrowie i kondyncja

  • Znalezione w sieci

  • Nieokrzesane myśli

  • W KAŻDEJ CHWILI MOJEGO ŻYCIA WIERZĘ, UFAM, MIŁUJĘ.

  • Prezydent Lech Kaczyński

  • PODRÓŻE

  • Pociąga mnie wiedza, ale tylko ta, która jest drogą. Wiedza jest czymś wspaniałym, ale nie jest najważniejsza. W życiu człowieka najważniejszym jest miłość – prof. Anna Świderkówna

  • Tagi wpisów

    A.Zybertowicz A.Świderkówna Anna German Bł.K. Emmerich Bł. KS. JERZY Bł.M.Sopoćko Dąbrowica Duża Edith Piaf Jan Pospieszalski Jarosław Marek Rymkiewicz kard.Stefan Wyszyński Kardynał H. Gulbinowicz Kijowiec Kodeń Koniuchy ks.A.Skwarczyński Ks.Tymoteusz M.Rymkiewiecz Prof.Kieżun tv media W.Cejrowski Z.Gilowska Z.Kossak Z.Krasnodębski Św.M. Kolbe Żołnierze wyklęci
  • Cytat na dziś

    Dostęp do internetu ujawnia niewyobrażalne pokłady ludzkiej głupoty.

Archive for Luty 2021

7 największych pokus diabelskich

Posted by tadeo w dniu 28 lutego 2021

WIARA

2013-11-6

Już w rajskiej scenie opisu grzechu pierworodnego ukazana jest szatańska strategia kuszenia człowieka. Ale oczywiście strategii jest wiele, bo odkąd upadli aniołowie uznali za cel swojego istnienia systematyczne niszczenie relacji między Bogiem a człowiekiem, z pewnością powstało wiele wydziałów i specjalizacji w zwodzeniu istot ludzkich.

Clive Staples Lewis ujawnił nawet prywatne listy (pisane przez starego doświadczonego diabła do młodego jeszcze adepta sztuki kuszenia), z których wiele możemy się dowiedzieć na ten temat. Ja chciałbym się skoncentrować na sposobach, jakimi posługiwał się zły duch próbując „podejść” świętych.

Ogólnie rzecz biorąc, święci to ci, którzy osiągnęli szczęście wiekuiste w Niebie, a więc zarówno ci kanonizowani (czyli uznani oficjalnie przez Kościół),  jak i ci anonimowi. Oczywiście, diabeł nie wie, kto będzie świętym w tym rozumieniu (bo dopóki człowiek żyje, jego życie może potoczyć się różnymi torami), ale dostrzega tych, którzy oddali swoje życie Bogu i poważnie potraktowali wezwanie: „Bądźcie święci, jak ja jestem święty”, próbując podążać drogami cnót ewangelicznych. Dostrzega też tych, których Bóg obdarzył szczególną łaską – objawieniami mistycznymi czy stygmatami.

Święci zawsze byli solą w oku upadłych aniołów. Szatan to przecież oskarżyciel ludzkości, a święci są dowodem, że myli się on w ocenie rodzaju ludzkiego. Dlatego ludzie święci byli zawsze przedmiotem szczególnego zainteresowania piekielnych służb specjalnych i pewnie na każdego była zakładana osobista „teczka”.

Ukazując sposoby działania złego ducha, odwołam się między innymi do hagiograficznych relacji, aczkolwiek wiem, że należy je traktować z pewnym dystansem. Pierwsze trzy przytoczone sposoby można potraktować jako nadzwyczajne działanie Szatana i demonów. Pozostałe, to raczej wyrafinowane pułapki Kusiciela, jakie czyhają na ludzi pobożnych.

Sposób 1 – Fizyczne ataki

Z wielu relacji wiemy, że złe duchy atakowały świętych w fizycznych formach agresji. Najwcześniejszy opis takich ataków daje nam św. Paweł, kiedy pisze: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik Szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie” (2 Kor 12, 7 –8).

Święci (zwłaszcza dotyczy to mistyków) bywali napadani, maltretowani, bici i kopani przez niewidzialne siły.

W historii sztuki szczególnie mocno zapisał się motyw kuszenia św. Antoniego, którego demony według przekazów hagiograficznych szarpały jako drapieżne wilki, tratowały jako szarżujące byki, uderzały potężnymi łapami i pazurami niedźwiedzia. Na licznych obrazach św. Antoni jest targany za włosy i brodę, a wokół latają fantastyczne stwory i demony.

Święta Franciszka Rzymianka miała kiedyś wrażenie, że diabeł chwycił ją za włosy i trzymał zawieszoną nad przepaścią.

Błogosławiony Rajmund z Kapui, spowiednik i biograf św. Katarzyny ze Sieny podaje, że diabeł uporczywie zrzucał ją z osła na ziemię, najczęściej tak, aby wpadała w błoto.

Świety ojciec Pio w liście do ojca Agostino z 18 stycznia 1913 opisał jak rzuciła się na niego chmara demonów, które go przewróciły na podłogę i okrutnie zbiły, rzucając w powietrzu poduszkami, książkami i krzesłami. Podobnych ataków doświadczał przez całe życie.

Przykłady można by mnożyć, ale przytaczanie ich byłoby w sumie dość nudne. Oczywiście fizyczne ataki demonów to bardzo prymitywna metoda. Rozwiązania siłowe są dowodem kompletnej porażki i stanowią jakąś kompromitację złych duchów, bo tylko wtedy, gdy już nie ma się argumentów, pozostaje jeszcze mordobicie. Wielu świętych zresztą tak właśnie interpretowało te ataki.

Sposób 2 – Uprzykrzanie życia

Diabeł uprzykrzał świętym życie smrodem, odrażającymi wizjami zwierząt, hałasami, stukami, przesuwanymi przedmiotami i nawiedzeniami. Właściwie trudno znaleźć jakiś sens tych działań poza zmęczeniem lub wystraszeniem świętego. Mogło też chodzić o rozproszenie jego uwagi i przeszkadzanie w modlitwach.

Demony próbowały to robić wywołując zjawiska przykre dla pięciu zmysłów. Już św. Antoniego diabeł usiłował przestraszyć szkaradnymi obrazami i wizjami. Demony krążyły koło niego w postaci dzikiego zwierza, jadowitych węży i jaszczurów.

Święta Koleta, reformatorka zakonu klarysek i założycielka ich odłamu, zwanego koletynkami, była dręczona wizjami ryczącego czarnego lwa  (zwłaszcza przed spowiedzią). Diabeł przybierał formę gadów, odrażających potworów, czasem kotów. Żmije, jaszczurki, robaki i inne ohydne pełzające stworzenia wypełniały jej celę. Czasami były to nietoperze, wstrętne ptaki, wilki itp.

Święta Teresa z Avila opisała niektóre z diabłów, które się jej ukazywały. Rzecz jasna wygląd ich był także potworny.

Świętej Małgorzacie Marii Alacoque diabeł miał się ukazywać jako przeraźliwy Maur z oczami jak żarzące się węgle, a św. Gerardowi z Majelli pod postacią ogromnego psa, warczącego i szykującego się do ataku. Pomysłowość złych duchów, czerpiąca z podświadomych ludzkich lęków, może zdumiewać kreatywnością.

Co jednak ciekawe, niektórzy święci przyzwyczajali się do dręczącego ich ducha, a nawet traktowali z pewną dozą pobłażliwości. Moja koleżanka, która bała się pająków, z przerażeniem zauważyła kiedyś, że w jej pokoju na stancji zamieszkał lokator – wielki krzyżak. Nie mogła go sama wynieść, głupio jej było kogoś o to prosić, więc – aby oswoić nieco swój strach nadała mu imię Helmut. I odtąd nie wydawał się już jej taki straszny, gdy wyłaził ze swej kryjówki. Otóż święci także czasami nadawali demonowi imię, które było śmieszne albo groteskowe.

.7 największych pokus diabelskich

Kuchnia Proboszcza z Ars / fot. Herwig Reidlinger

Świety Jan Maria Vianney zwracał się do złego ducha imieniem: „Grappin” (tak nazywano małe widły do wyrywania młodych ziemniaków z ziemi). Kiedy proboszcz z Ars po godzinach spędzonych w konfesjonale chciał choćby na dwie godziny wyprostować swoje zmęczone ciało w łóżku, Grappin przeszkadzał mu w różnorodny sposób, a którejś nocy nawet podpalił  łóżko księdza (do dziś można je oglądać w Ars).

Ojciec Pio mówił o odwiedzających go demonach „złoczyńcy”, „dzikie bestie”, „szkaradne gęby”, o ich szefa nazywał  „nicponiem”, „brodaczem”, „bydlakiem”.  Tu warto wspomnieć, że Ojciec Pio miał bardziej gwałtowny charakter niż łagodny i cierpliwy Vianney, dlatego też nie patyczkował się w określaniu demonów. Natomiast Vianney potrafił zawstydzić nawet diabła. Kiedyś, gdy odmawiał brewiarz, diabeł ukazał się mu w cielesnej postaci i zwymiotował na podłogę coś, co wyglądało jak kukurydza. Proboszcz z Ars oznajmił wówczas, że opowie wszystkim o prostackim zachowaniu demona, a wówczas będą nim pogardzać. I demon natychmiast zniknął.

Sposób 3 – Mamienie fałszywymi objawieniami

Te historie mają nieco anegdotyczny charakter i być może nie wszystkie należy traktować jako kronikarski zapis wydarzeń. Hagiografowie starali się pewne rzeczy ukazywać bardzo plastycznie i być może ponosiła ich fantazja. Faktem jednak jest, że święci doświadczali różnorodnych ataków ze strony złego ducha i opowiadali o nich. Nie mamy podstaw, aby zarzucać im kłamstwo. Czasami jednak diabeł kamuflował się i mamił świętych fałszywymi objawieniami.

Według św. Pawła Szatan potrafi podawać się za anioła światłości, aby zwodzić ludzi (2 Kor 11, 14) i jak się okazuje nie tylko za anioła światłości…

Święty Marcin z Tours, gdy przebywał w swej celi, ujrzał nagle w oślepiającym świetle mężczyznę odzianego w królewski strój. Zjawa rzekła miłym głosem: „Jam jest Chrystus, który ma zstąpić na ziemię,  jednak chciałem pierwej pokazać się tobie”. Św. Marcin jednak nie dał się nabrać.

W przypadku św. Marii Magdaleny Pazzi demon czasem udawał Ojca Przedwiecznego, Pana Jezusa, Ducha Świętego lub jednego z aniołów.

Ojcu Pio ukazywał się diabeł jako jego kierownik duchowy, potrafił też przybrać postać prowincjała, papieża Piusa X, Anioła Stróża, św. Franciszka, albo Najświętszej Marii Panny.

Kiedy o. Pio miał wątpliwości, czy gość jest tym, za kogo się podaje, nakazywał mu powtórzyć słowa: „Pan Jezus jest moim Panem”. Wówczas demon rejterował. Znikał, aby pojawić się w innej postaciDziałania demonów podszywających się pod święte postaci miały na celu wbić w pychę i siać zamęt.

7 największych pokus diabelskich

Sposób 4 – Zaatakowanie nudą

Fizyczne ataki diabła miały zastraszyć, ale zarazem utwierdzały w przekonaniu, że jest się kimś, kto odwala dobrą robotę w Winnicy Pańskiej, skoro Szatanowi tak bardzo zależy, aby ją utrudnić. To mogło nawet bardziej mobilizować. Diabeł jednak poważnie traktując swoje zadanie, przyjmował strategię bardziej wyrafinowaną. To znaczy, pozornie nic nie robił, tylko się przyglądał i czekał.

Jeden z Ojców Pustyni – Ewagriusz z Pontu, wyróżnił kilka demonów, z którymi musiał się zmagać podczas pustelniczego życia. Najbardziej uciążliwego z nich nazwał demonem południa, bo było to doświadczenie, które nasilało się najczęściej w najbardziej upalnej porze dnia. Człowieka ogarnia wtedy ociężałość, ospałość, przygnębienie.

Były to zwiastuny grzechu acedii – duchowej obojętności, zmęczenia, zniechęcenia, znużenia i melancholii, prowadzącej do stanu duchowego paraliżu. Rutyna i codzienność… Ciągle powtarzające się takie same czynności…

To rodziło uczucie pustki i nudy, niezdolność do skoncentrowania się na jednej czynności, wyczerpanie i niepokój duszy.

Nie ma człowieka, który zawsze byłby pełen entuzjazmu, zapału i energii. Z czasem każdy zapał wygasa, a w duszy pojawia się smutek i uporczywa myśl, aby zmienić swoje życie. Człowiek błąka się na drogach zniechęcenia, melancholii i duchowego smutku. Nie znajduje dość siły, aby czerpać ze źródeł Bożego błogosławieństwa, miłości i pokoju. Mnisi w stanie acedii porzucali swe duchowe powołanie, gdyż dochodzili do wniosku, że nie są szczęśliwi, a skoro nie są, to coś jest nie tak. Małżonkowie dochodzili do wniosku, że muszą… zmienić żonę.

Poczucie bezsensu życia i niepokoju, jakie dotyka człowieka w „południe” życia, czyli około czterdziestego roku życia, C. G. Jung nazwał „kryzysem wieku średniego”. Ci, którzy oglądali „Czterdziestolatka” wiedzą o co chodzi… Jak się okazuje nawet świętych można  doprowadzić do marazmu i zniechęcenia.

7 największych pokus diabelskich

Sposób 5 – Poprzez sferę seksualną

Jeremi Przybora napisał piosenkę, w której znajdziemy słowa: „Więc rzuć, rzuć chuć i miast żyć chucią, ku uczuciom ty się zwróć”. Tak kiedyś rozumiano czystość. I próbowano wyrzucić chuć.

Myśli nieczyste rodzą się w wyobraźni najczęściej za pośrednictwem rzeczy widzialnych, dlatego pustelnicy starali się unikać niepotrzebnych spotkań z kobietami, dotykania ich i patrzenia na nie. Paradoksalnie jednak niejeden mnich, budząc się w nocy, widział wokół siebie dzikie bestie, które przemieniały się w bezwstydnie tańczące kobiety. I doświadczał pokus!

Święci mężowie uważali, że to Szatan zsyła takie fantazje. Hagiografie zawierają wiele opisów, jak to święci dzielnie odpierali erotyczne wizje zsyłane ponoć przez demonów. Nie będę rozstrzygał, czy je faktycznie zsyłały diabły, czy też raczej autorem była podświadomość. Kuszony mnich mógł czasem sam kompensować brak bliskości z kobietą przez sny i erotyczne fantazje, a tłumaczyć to działaniem Szatana. Tym niemniej, dla niektórych pustelników walka z pokusami cielesnymi stawała się treścią życia.

W walce z demonem nieczystości chodzi głównie o to, aby namiętność nie przejęła kontroli nad człowiekiem, aby nie został on zniewolony swymi pragnieniami. Mam jednak wrażenie, że strategia złych duchów niekoniecznie musi polegać tylko na doprowadzeniu do popełnienia grzechu nieczystości (np. do masturbacji). Otóż walcząc z lubieżnymi pokusami, łatwo popaść w inny grzech, a mianowicie zacząć traktować sferę erotyczną człowieka jako złą, tak jak robili to manichejczycy. Ludzie, odrzucający seks jako zły, z samej swej natury, także grzeszą wobec Boga-Stwórcy. Nie możemy się bowiem wyrzec własnej seksualności, która stanowi integralną część każdego człowieka.

Celibat wtedy zaczyna tak naprawdę stanowić problem, gdy człowiek od swojej seksualności ucieka, albo gdy zaczynamy ją uważać za złą. Obsesje i lęki seksualne potrafią zrujnować życie.

W średniowieczu autentycznie bano się, że nocne polucje to efekt działania sukubów (czyli demony przybierające postać nieziemsko pięknych kobiet), a demony porywają nasienie i za ich pomocą jako inkuby (czyli demony przybierające postać uwodzicielskich mężczyzn nawiedzających kobiety we śnie) zapładniają kobiety. Wierzył w to nawet taki intelektualista jak św. Tomasz z Akwinu.

Tak naprawdę dopiero od niedawna Kościół wprost głosi, że swoją seksualność powinniśmy przyjąć jako wielki dar od Pana Boga, który daje szczególny udział w Jego stwórczym dziele. Seksualność daje nam możliwość, aby kochać całym sobą, aby dać do końca siebie, całe swoje życie. Wybór celibatu, czyli bezżenności dla Królestwa, nie jest rezygnacją z seksualności, tylko z pewnych aspektów życia seksualnego. Oczywiście jest to wyrzeczenie, ale wyrzeczenie polega na wyrzekaniu się czegoś cennego, a nie złego i brudnego.

Akt seksualny może oczywiście zostać przez ludzi splugawiony (co niestety dzieje się bardzo często), ale Bóg wymyślił go pierwotnie jako coś pięknego, bo wszystko co stworzył było dobre (i piękne, jak interpretuje Septuaginta, używając greckiego słowa kalos). Niestety nie zawsze było to właściwie rozumiane i nawet święci mieli z tym problem, popadając w skrajność. Przejawem takiej skrajności było na przykład obwinianie kobiet – jako rzekomych narzędzi Szatana – o to że wzbudzają pożądanie.

Istnieje ogromna przepaść między tym jak kobiety traktował Jezus i tym, jak traktowali je jego uczniowie w późniejszych wiekach. To co niektórzy święci pisali o kobietach jest dość dobitnym świadectwem lęku przed nimi, a może nawet jakichś obsesji i nieuporządkowań w sferze seksualnej. Oczywiście nie można zapomnieć, że kobiety ogłaszano też Doktorami Kościoła, a niektóre nawet w średniowieczu pouczały papieży, jak św. Katarzyna ze Sieny.

Sposób 6 – Nakłanianie do nadmiernej ascezy

7 największych pokus diabelskich

Św. Katarzyna ze Sieny dręczona przez demony

Z tym, co opisałem wyżej łączy się również kwestia ascezy. Post i wstrzemięźliwość są czymś wartościowym. Folgowanie namiętnościom z pewnością nie służy dobru człowieka, stąd zachęta do ascezy. Ewargiusz z Pontu doszedł jednak do wniosku, że istnieje również demon ascetycznego radykalizmu. Uległy mu mnich zaczyna pogardzać własnym ciałem, a przecież celem ascezy nie powinno być odrzucenie tego daru Bożego, ale oczyszczenie i scalenie w jedno z duszą. Mnich poszczący ponad miarę koncentruje się na swoim pseudodoskonaleniu i zapomina o potrzebach innych ludzi. Ewargiusz żył w IV wieku. Później było jeszcze gorzej.

W średniowieczu nastała moda na umartwianie ciała. Niektóre ówczesne praktyki ascetyczne wydają się nam dziś niezrozumiałe, szalone czy okrutne.

Święta Róża z Limy, modląc się w nocy, przywiązywała się za włosy do gwoździa, aby ją ból natychmiast obudził, w razie gdyby ją sen zmorzył.

Święta Maria Crucyfixa sypiała na poduszce wypchanej cierniami.

Święty Piotr z Alkantary sypiał tylko półtorej godziny, i to oparłszy głowę na gwoździu lub na murze, a w ramach ascezy chodził z gołą głową i bez obuwia wśród najsroższych mrozów. Mieszkając w górach, gdzie zima jest bardzo ostra i wieją silne wiatry, nigdy nie zamykał okna w swej celi, skutkiem czego totalnie zniszczył zdrowie. Na dodatek dzień i noc nosił rodzaj pancerza zrobionego z podziurawionej blachy, ostrzem ku ciału obróconej, która ciągle odnawiała rany zadane biczowaniem.

Święta Róża biczowała się często dyscypliną złożoną z ostrych łańcuszków.

Błogosławiony Henryk Suzo nosił przez osiem lat na gołym grzbiecie drewniany krzyż nabity gwoźdźmi, których ostrza były zwrócone do ciała.

Święty Franciszek Borgiasz kładł drobne kamyczki do trzewików, aby go kłuły podczas chodzenia.

Święty Piotr Klawer co piątek wstawał w nocy, a mając koronę cierniową na głowie i sznur na szyi, kładł na ramiona krzyż i tak chodził po korytarzach, odbywając drogę krzyżową.

.7 największych pokus diabelskich

Weronika Giuliani przyjmuje stygmaty

Święta Weronika Giuliani wkładała szpilki do włosiennicy. Święta Róża nosiła na ciele potrójny łańcuch, a na głowie pod zasłoną koronę z dziewięćdziesięciu dziewięciu cierni.

Można by długo wymieniać podobne dziwaczne praktyki. Hagiografowie tłumaczyli, że były to czyny heroiczne, które pochodziły ze szczególnego natchnienia Bożego. Pan Bóg chciał rzekomo w nich objawić potęgę swej łaski oraz zawstydzić zniewieściałość tych, którzy ciężko grzeszą, ale nie chcą pokutować. Ja jednak jakoś nie potrafię uwierzyć, że coś takiego pochodziło od Boga. Można powiedzieć – no cóż, takie były czasy, taka mentalność… Nie znali dzieł Karola Wojtyły, ani jego teologii ciała. Nie czytali też książek kapucyna Ksawerego Knotza (bo się jeszcze nie urodził ani jeden ani drugi). Ale czy to, że Kościół przez wieki w dużej mierze dyskredytował ciało, nie jest jednak swoistym sukcesem Szatana, który chciał wmówić, że drogą do świętości jest na przykład skrajne wyniszczenie grzesznej ziemskiej powłoki?

Myślę, że ci ludzie osiągali świętość nie dzięki temu, ale pomimo… bo Bóg jest większy od naszego serca i rozumie, że wiele rzeczy „widzimy teraz niejasno, jakby w zwierciadle”, czy też jakby powiedział Sapkowski – łatwo „mylimy z Niebem gwiazdy odbite w kałuży”.  Nawet świeci błądzili, co może być dla nas pewną pociechą.

7 największych pokus diabelskich

“Kuszenie św. Antoniego” – obraz, który wywołał skandal na inauguracyjnej wystawie Les XX w 1884 roku (Félicien Rops, 1878, Biblioteka Królewska Belgii)

Sposób 7 – Zazdrość o miłość Bożą

Na koniec chciałbym ukazać pułapkę, w którą może wpaść wielu ludzi autentycznie pobożnych i zmierzających drogą świętości.  W sztuce teatralnej Jana Drdy pt. „Igraszki z diabłem” (Hrátky s čertem) pojawia się postać pustelnika Scholastyka. Jest to mąż świętobliwy, który żywi się korzonkami i chlebem anielskim zsyłanym codziennie z nieba. Czas spędza na modlitwach i medytacjach. Odporny jest na kuszenie ze strony czarta (który mami go bezskutecznie wizjami ponętnych niewiast tudzież pieczonymi kurczakami).

Pewnego razu anioł Teofil wyjawia mu, że spóźnił się z dostarczeniem anielskiego chleba, bo w niebie była wielka uroczystość – mianowicie uratowane zostały dwie dziewczęce dusze – królewny Disperandy i jej służącej Kasi, które przez głupotę podpisały cyrograf. Na szczęście udało się wyrwać je piekłu i jeśli same czegoś nie zepsują, bramy niebios są dla nich otwarte. Wiadomość tę pobożny Scholastyk przyjmuje z oburzeniem: „Coś takiego! Do nieba? Te rozpustnice! Bezwstydnice! Dziewki rozwiązłe! Do tego samego nieba, jak ja, święty ojciec Scholastyk! Chyba zwariuję! Trzydzieści lat żyję w samotni, modlę się, świeckich uciech się wyrzekłem, byle chwały niebieskiej dostąpić, i ja miałbym iść do  takiego samego nieba razem z wszetecznymi dziewczyniskami? O nie, Pan Bóg jest niesprawiedliwy!” (przekł. Jan Stachowski).

To oczywiście opowieść w konwencji ludowej baśni, ale przecież dokładnie o tym samym mówił Jezus w przypowieści o synu marnotrawnym. Ten drugi syn, który nie był utracjuszem, który wypełniał swe obowiązki i nigdy nie opuścił ojca, poczuł się pokrzywdzony, gdy ojciec wyprawił ucztę na cześć marnotrawnego syna, który powrócił. Jezus powiedział, że „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15, 7).

Wielu ludziom najtrudniej zaakceptować te właśnie słowa. A Jezus uporczywie powraca do tej kwestii, zarówno w przypowieści o zaginionej owcy, jak i w przypowieści o zgubionej drachmie. Ostatecznym sprawdzianem świętości jest bowiem miłość. Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał”  (1 Kor 13, 1-3).

Roman Zając

Roman Zając

Biblista i demonolog, absolwent Instytutu Nauk Biblijnych KUL, autor książki „Szatan w Starym Testamencie”, publikuje głównie w pismach „Któż jak Bóg”, „Egzorcysta”, „List”, „Biblia krok po kroku”

Zobacz inne artykuły tego autora >

Posted in Religia | Leave a Comment »

Nudzi mnie, męczy , nie ufam czy wyśpiewuję życiem Miłosierdzie Boże ? – 90 lat od pierwszych objawień Miłosierdzia Bożego.

Posted by tadeo w dniu 27 lutego 2021

z strony Parafii Myszyniec

          Tak świadomie po raz pierwszy z Koronką do Miłosierdzia Bożego zetknąłem się w lasku Czerneńskim. Było to na początku lat dziewięćdziesiątych. Na zamkniętych rekolekcjach w Karmelu poszliśmy na spacer. Było bardzo ciepło. Delikatny wietrzyk muskał nas po twarzy jakby to zaraz Ruah miał do nas przemówić. Trochę rozmawialiśmy w męskim gronie (przyp. aut. – były to rekolekcje dla mężczyzn). Usiedliśmy na ławeczkach wśród zielonych drzew i krzewów. Miało się wrażenie wszechogarniającego piękna przyrody, które przepełniało nas całych. Jeden z kolegów opowiedział nam wtedy o swoim życiu, w którym uwikłany w narkotyki leżał już na samym dnie rozpaczy. Opowiadał o awanturach w domu, alkoholiźmie taty, o ucieczkach, złym towarzystwie i ćpaniu na umór. O tym jak jego życie wisiało na włosku. I dopiero przyjęcie Miłosierdzia Bożego uratowało mu życie. Zawierzenie Bogu życia oraz terapia w ośrodku katolickim w Katowicach i powierzenie tej wielkiej walki duchowej Bożemu Miłosierdziu dało mu nowe życie. Takie naprawdę i bez zniewolenia tymi strasznymi środkami. Wzruszyła mnie wtedy dogłębnie historia tego kolegi.

         Od tej pory zacząłem się często modlić tą modlitwą. Ugruntowałem ją sobie przez następne kilka lat będąc w krakowskim Duszpasterstwie Dominikańskim Przystani i Beczce. Przepięknie ją śpiewano na pielgrzymkach, ale również w kościele na cotygodniowej Koronce. Niemal mistyczne przeżycia doznawałem, jak 1 listopada śpiewaliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia późnym wieczorem, z duszpasterstwem i Dominikanami, przy ich grobowcu na klimatycznym Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Dominikanie w swych białych habitach z czarnymi płaszczami przypominali takich średniowiecznych templariuszy.

         Nietrudno się zorientować, że sięgnąłem wtedy po lekturę Dzienniczka siostry Faustyny, której w latach trzydziestych poprzedniego stulecia Pan Jezus ukazywał się w Płocku, Wilnie i Krakowie. Niesamowite, że dziewczyna, która skończyła ledwie trzy klasy szkoły podstawowej napisała na wskroś wybitne dzieło teologiczne, będące potem w interpretacyjnym podziwie całego środowiska profesorów teologii (początkowo przez wiele lat Watykan nie wyrażał zgody na szerzenie tego orędzia, z jednej strony czekając na wyraźne znaki z Nieba – cuda i rozszerzanie się kultu na całym świecie oraz ze względu na błędy w pierwszym tłumaczeniu dzienniczka siostry Faustyny). Dzieło, które po samej Biblii stało się najczęściej tłumaczoną książką na świecie we wszystkich niemal językach i narzeczach. Czy ta niesamowita historia może nudzić ? Tylko na pierwszy rzut oka, ktoś nastawiony negatywnie może nie chcieć zgłębić tematu, który stał się przewodnimi myślami kultowych już filmów „Faustyna” i ostatniego przeboju kinowego „Miłość i miłosierdzie”. Ten drugi fabularno – dokumentalny film z 2018 roku z całym aspektem tworzenia nowoczesnych spektakli filmowych wyśmienicie ukazuje tajemnicę Objawienia Miłosierdzia Bożego

           Faustyna to Helenka z Głogowca. Takie nosiła imię świeckie. Początkowo rodzice, a zwłaszcza tata nie chcieli puścić jej do zakonu. Jednak wizja na potańcówce, kiedy prawie dorosła Helena ujrzała Chrystusa w koronie cierniowej broczącego krwią, przemówiła na tyle dosadnie, że nie zastanawiając się więcej wyruszyła w kierunku Warszawy. W klasztorze, jako s. Maria Faustyna, przeżyła trzynaście lat pełniąc obowiązki kucharki, ogrodniczki i furtianki w wielu domach zgromadzenia. Na zewnątrz nic nie zdradzało jej niezwykle bogatego życia mistycznego. Gorliwie spełniała wszystkie prace, wiernie zachowywała reguły zakonne, była skupiona, milcząca, a przy tym naturalna, pełna życzliwej i bezinteresownej miłości. Jej życie, na pozór bardzo zwyczajne, monotonne i szare, kryło w sobie nadzwyczajną głębię zjednoczenia z Bogiem. Faustyna nim doznała wielu łask i poczucia dobrze wypełnionej misji przeżyła w swoim życiu wiele cierpień: nie usłane różami, lecz bardzo pobożne dzieciństwo w wielodzietnej rodzinie, długie niezrozumienie przez rodziców jej powołania, tułanie się od klasztoru do klasztoru, drwiny z jej objawień również przez niektóre siostry, podejrzenie choroby psychicznej mimo pełnej sprawności umysłowej, ciężka praca fizyczna, gruźlica, na którą umiera w klasztorze w Krakowie.

          Jednym z ostatnich fascynujących sytuacji z życia siostry Faustyny jest jej lewiatacja. Również w królewskim mieście kilka dni przed śmiercią, unoszącą się w ekstazie modlitwy nad łóżkiem zauważył siostrę jej spowiednik bł. Ks. Michał Sopoćko:  „Raz widziałem siostrę Faustynę w ekstazie. Było to 2 września 1938 roku gdy ją odwiedzałem w szpitalu na Prądniku i pożegnałem ją, by odjechać do Wilna. Odszedłszy kilkadziesiąt kroków, przypomniało mi się, że przyniosłem jej kilkadziesiąt egzemplarzy wydanych w Krakowie, a ułożonych przez nią modlitw (nowenna, litania i koronka) o Miłosierdziu Bożym, wróciłem natychmiast by je wręczyć. Gdy otworzyłem drzwi do separatki, w której się znajdowała, ujrzałem ją zatopioną w modlitwie w postawie siedzącej, ale prawie unoszącej się nad łóżkiem. Wzrok jej był utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, nie zwróciła uwagi na moje wejście, a ja nie chciałem jej przeszkadzać i zamierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do drzwi, ani wejścia”.

Objawienia Faustyny rozpoczęły się 22 lutego 1931 roku ( 90 lat temu ) w Płocku, kiedy Jezus polecił jej namalować obraz przedstawiający Jego postać z podpisem: „Jezu, ufam Tobie”. Pierwszy obraz Jezusa Miłosiernego wykonany został w 1934 roku w Wilnie przez Eugeniusza Kazimirowskiego według wskazówek Faustyny; ukazuje on Jezusa w białej szacie z prawą ręką wzniesioną do błogosławieństwa, a lewą dotykającą szaty na piersiach, skąd wychodzą dwa promienie: czerwony – oznaczający krew odkupieńczą Zbawiciela, i blady – oznaczający wodę, symbol usprawiedliwienia dusz; podpis wyraża całkowite zawierzenie miłosierdziu Bożemu. Kolejne polecenie Jezusa dotyczyło ustanowienia liturgicznego święta Miłosierdzia Bożego w pierwszą niedzielę po Wielkanocy; w 1935 roku w Wilnie Jezus przekazał Faustynie treść Koronki do Bożego Miłosierdzia, a w 1937 tzw. Godzinę Miłosierdzia, czyli modlitwę w chwili swego konania – o trzeciej po południu.

           Zawsze fascynowały mnie Filipiny, gdzie od wielu lat cały naród modli się Koronką do Miłosierdzia Bożego. W telewizji, w radiu, przez megafony w środkach komunikacji nadawana jest ta modlitwa. Cały kraj zatrzymuje się na kilkanaście minut, by zatopić się w morzu Miłosierdzia Bożego. Dopiero od kilku lat w Polsce mamy możliwość przeżywania koronki do Bożego Miłosierdzia w tv (w radiu już od dawna). Katolików w naszej ojczyźnie powinno kłuć trochę po sumieniu, czy duma z wybrania Polski i polskiej siostry zakonnej przez Pana Jezusa na wszechogarniające i ostateczne objawienie przekłada się na wyśpiewywanie swym życiem Bożego Miłosierdzia.

          U podstaw duchowości siostry Faustyny leży tajemnica Miłosierdzia Bożego, którą ona rozważała w słowie Bożym i kontemplowała w codzienności swego życia. Poznawanie i kontemplacja tajemnicy objawienia Jezusa Miłosiernego rozwijały w niej postawę dziecięcego zawierzenia wobec Boga i miłosierdzia względem bliźnich. Lata jej zakonnego życia obfitowały w nadzwyczajne łaski: objawienia, wizje, ukryte stygmaty, uczestnictwo w męce Pańskiej, dar bilokacji, czytania w duszach ludzkich, proroctwa czy rzadko spotykany dar mistycznych zrękowin i zaślubin. Żywy kontakt z Bogiem, Matką Najświętszą, aniołami, świętymi, duszami czyśćcowymi — cały świat nadprzyrodzony był dla niej nie mniej realny i rzeczywisty niż ten, który dostrzegała zmysłami. Mimo tak wielkiego obdarowania łaskami nadzwyczajnymi, wiedziała, że nie one stanowią o istocie świętości. W Dzienniczku pisała: Ani łaski, ani objawienia, ani zachwyty, ani żadne dary jej udzielane nie czynią ją doskonałą, ale wewnętrzne zjednoczenie duszy mojej z Bogiem. Te dary są tylko ozdobą duszy, ale nie stanowią treści ani doskonałości. Świętość i doskonałość moja polega na ścisłym zjednoczeniu woli mojej z wolą Bożą (Dz. 1107). Siostrę Marię Faustynę wybrał Pan Jezus na sekretarkę i apostołkę swego miłosierdzia, aby przez nią przekazać światu wielkie orędzie. W Starym Zakonie — powiedział do niej — wysyłałem proroków do ludu swego z gromami. Dziś wysyłam ciebie do całej ludzkości z Moim miłosierdziem. Nie chcę karać zbolałej ludzkości, ale pragnę ją uleczyć, przytulając ją do swego miłosiernego Serca (Dz. 1588).

          Brak wiary związany z brakiem formacji chrześcijańskiej czy rodzinnych podstaw życia duchowego jest pewnie głównym aspektem braku życia Miłosierdziem Bożym. Zapewne cierpienie, które może na człowieka spaść jak grom z jasnego nieba może doprowadzić do rozpaczy, ale może też doprowadzić do Bożego Miłosierdzia. Takie rzucenie się w ramiona Jezusa Miłosiernego, gdy wali nam się świat może okazać się po latach odkryciem na nowo najgłębszego sensu życia i radości nowego życia w blaskach Bożego Miłosierdzia. Wiele cudów nawróceń z grzechów i nałogów oraz uzdrowień duchowych i psychicznych na całym świecie jest na pewno wymowne. Pan Jezus powiedział do św. Siostry Faustyny: „ Powiedz duszom, gdzie mają szukać pociech, to jest w trybunale miłosierdzia; tam są największe cuda, które się nieustannie powtarzają. Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawić dalekiej pielgrzymki ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy Mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone – nie tak jest po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni”.

           W życie chrześcijan żyjących wiarą na co dzień może wedrzeć się rutyna. Niezbyt pobożnie przeżyte próby wiary, pokusy czy różne okoliczności mogą powykrzywiać ścieżkę życia. I ma się wrażenie zmęczenia ciągłym religijnym gadaniem. Czyżby ? Czyżby Miłosierdzie Boże mnie męczyło ? Skąd bierze się ten brak zaufania Bogu ? Zapewne z naszej grzeszności. Papież Franciszek w jednej z homilii przekonująco przypomina, że Pan Jezus nigdy nie męczy się obdarowywaniem nas swym Miłosierdziem. To my się męczymy prosząc Go o nie. On się nigdy nie męczy, by kolejny raz dać nam szansę. Jezus jak na obrazie Adolfa Hyły kroczy ku nam. Jego zranione stopy skierowane są w naszym kierunku. Wyciągniętą dłonią błogosławi nam życząc wszystkiego najlepszego, a promieniami wody i krwi (łaskami i sakramentami) otula nas w swych ramionach, całuje w czule czoło i zaprasza: „ Kocham Cię. Chodź za mną”.

Imię św. Faustyny rozbrzmiało głośnym echem po raz pierwszy w świecie chrześcijańskim, kiedy to w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, 18 kwietnia 1993 roku, na placu Świętego Piotra w Rzymie Ojciec Święty Jan Paweł II zaliczył ją do grona błogosławionych. Jej kanonizację Ojciec Święty Jan Paweł II przeprowadził siedem lat później, również w pierwszą niedzielę po Wielkanocy – 30 kwietnia 2000 roku.

https://www.salon24.pl/u/bernard-lach/1115700,nudzi-mnie-meczy-nie-ufam-czy-wyspiewuje-zyciem-milosierdzie-boze-90-lat-od-pierwszych-objawien-milosierdzia-bozego,2

Posted in Miłosierdzie Boże, Religia, Św. Faustyna | Leave a Comment »

„Rozmowy na dachu” – z s. Michaelą Rak ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego

Posted by tadeo w dniu 26 lutego 2021

Wielki Post to szczególny czas, w którym rozważamy mękę i śmierć Jezusa, uczestniczymy w nabożeństwach pasyjnych – Drodze Krzyżowej i Gorzkich Żalach. Cierpiący Chrystus jest zawsze obecny w cierpiącym człowieku. Na progu Wielkiego Postu porozmawiamy o cierpieniu z naszym gościem – siostrą Michaelą Rak, ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, założycielką pierwszego na Litwie Hospicjum, laureatką nagrody „Michał 2019” za pełnienie dzieł miłosierdzia.

Posted in Filmy religijne, Miłosierdzie Boże, Religia, Wywiady | Leave a Comment »

Ks. Leszek Marciniak: Widzimy, że cały świat się wali. Potrzeba nam autentycznego powrotu do Pana Boga

Posted by tadeo w dniu 17 lutego 2021

„…Niedawno zobaczyłem walentynkowe serduszka: „Chcę mieć z tobą aborcję”. To porażające, jak w ogóle można myśleć o zabójstwie innej osoby i jeszcze dziecka!…”

Ks. Leszek Jan Marciniak / fot. mat. pras.

Agnieszka Kołodziejczyk

Agnieszka Kołodziejczyk: Zaczyna się Wielki Post, tak jak w ubiegłym roku towarzyszy mu pandemia. O czym powinniśmy teraz pamiętać? Co powinno być dla nas teraz najważniejsze?

Ks. Leszek Jan Marciniak: Powrót do Pana Boga… Tak daleko odeszliśmy wszyscy od Niego jako naród. Widzimy to, co się dzieje na ulicach naszych miast. Niedawno zobaczyłem walentynkowe serduszka: „Chcę mieć z tobą aborcję”. To porażające, jak w ogóle można myśleć o zabójstwie innej osoby i jeszcze dziecka! Ja nieustannie się modlę za tych ludzi, o opamiętanie i powrót do Boga. W Polsce u progu Wielkiego Postu obserwujemy, jak wygląda życie naszych rodzin, często niesakramentalnych, jak pustoszeją, nie tylko przez pandemię, kościoły w których coraz mniej jest młodzieży i dzieci. Potrzeba nam rzeczywiście takiego autentycznego powrotu do Pana Boga. Widzimy, że cały świat się wali. Żadne deklaracje, konstytucje, inne dokumenty, które wydaje ludzkość, nie przynoszą żadnego rezultatu. W ogóle gonimy w kółko, a nie możemy znaleźć wyjścia ani z pandemii, ani z innych trudnych sytuacji, w których obecnie się znajdujemy.

Dzieje się tak, bo porzuciliśmy Pana Boga, zostawiliśmy Go w kącie, poza marginesem naszego życia. Bóg staje się nam powoli w naszej codzienności niepotrzebny. Przypominamy sobie o Nim wówczas, gdy trzeba ochrzcić dziecko; kiedy wypada posłać je do pierwszej komunii; czasem rodzice starają się, żeby któreś z młodych poszło do bierzmowania. Trudniej jest już o sakrament małżeństwa. Jeszcze poszukujemy Kościoła, kiedy jest pogrzeb kogoś bliskiego, żeby ceremoniał ładnie wyglądał. Ale myśmy w tym wszystkim zagubili Pana Boga. Okres Wielkiego Postu powinien być czasem zastanowienia się, co należałoby zmienić w życiu narodowym; w życiu rodziny, Kościoła żeby powrócić naprawdę do Pana Boga. Nasze nawrócenie musi odbyć się przez sakrament pokuty i pojednania. Jeżeli nie wrócimy do Chrystusa, który wybacza, ale jednocześnie obdarza łaską, by czynić dobro – wszystkie inne gesty, czyny, modlitwa, które będziemy w czasie postu wykonywać (nawet wielkie posty i wyrzeczenia) nic nam nie dadzą. To będzie tylko zewnętrzna otoczka. Potrzeba prawdziwego powrotu do Pana Boga, by powrócić do swojej duszy i zastanowić się nad tym, na ile ja jeszcze jestem związany z Panem Bogiem. Czy nie wiąże mnie z Nim tylko akt chrztu i tradycja, które wytworzyły się w naszej ojczyźnie? Czy rzeczywiście jestem chrześcijaninem, tym który daje przykład przez swoje życie przynależności do Pana Jezusa?

Jaka powinna być nasza pokuta?

Na pewno nie na zewnątrz i nie na pokaz. Pokuta to oderwanie się od tego, co jest nam niepotrzebne w naszej codzienności. Mamy wiele takich rzeczy, które wydaje się nam, że są bardzo potrzebne (przyjemne), choć wcale tak nie jest. Powinniśmy przede wszystkim oderwać się od środków masowego przekazu, takich które nie niosą dobra. Tkwimy nieustannie przed telewizorami, przed ekranem komputera. Chodzimy z telefonami, ciągle rozmawiamy, szukając nowych wrażeń. Zapominamy, że najpierw trzeba się wyciszyć! Jeśli chcemy usłyszeć głos Pana Boga i chcemy, żeby On zaczął w nas działać musimy zostawić, to wszystko, co nam przeszkadza. Warto ograniczyć słuchanie środków masowego przekazu, tzw. chodzenie po mieście, spotkania towarzyskie; po to żeby znaleźć czas na wyciszenie i w tej ciszy na nowo odnaleźć Boga.

Takim prostym sposobem, bo nieraz bardzo trudno nam jest do Niego wrócić, jest różaniec. Przez Maryję do Chrystusa. Trzeba zacząć różaniec odmawiać, pokochać go. Dzięki temu, po pierwsze się wyciszymy, po drugie oderwiemy na chwilę od codzienności. Poprzez ręce Maryi, poprzez jej wstawiennictwo, wracamy do Pana Boga. Nie bójmy się, że ktoś będzie się z nas wyśmiewał, że chodzimy z różańcem, odmawiamy go w tramwaju, metrze, autobusie. Ten czas jest nam dany, żebyśmy właśnie razem z Maryją chcieli wrócić do Boga. Sakrament pokuty jest rzeczą podstawową, ale różaniec niech będzie początkiem naszej drogi, która może pod koniec Wielkiego Postu zaowocuje spotkaniem z Chrystusem w konfesjonale. Trzeba się wyciszyć, bo świat jest strasznie hałaśliwy. Droga do nawrócenia będzie wiodła przez Maryję, która jest nam bardzo potrzebna jako matka, bo przecież do kogo mamy się uciekać w trudnej sytuacji jak nie do matki. Dlatego uważam, że okres Wielkiego Postu jest cudownym czasem powrotu do różańca, by poprzez różaniec powrócić do kratek konfesjonału i zaprosić Pana Jezusa na nowo – do swojego serca. Może wówczas zaczną się przemiany naszych rodzin, społeczeństwa i może zaczniemy rzeczywiście oddychać prawdziwym duchem Chrystusowej wolności w naszym narodzie.

Czy nam, ludziom współczesnym, nie doskwiera najbardziej pycha i buta?

Tak, to główny grzech. Jesteśmy cały czas pewni siebie. Ja człowiek, ja pan życia i śmierci. Można zobaczyć, co dzieje się teraz jeśli chodzi o aborcję i eutanazję. Ja człowiek, uważam siebie za najdoskonalszą istotę, która żyje tutaj na Ziemi. Mamy takie piękne kosmetyki, przedmioty. Rozwija się technika. Wszystko potrafimy już teraz zrobić, a wystarczy trochę śniegu i stajemy się tak bezradni… Jeśli nie chcemy zauważyć Pana Boga obok siebie!

Sakrament pokuty powinien odbyć się tradycyjnie, nie tak jak chcą niektórzy, przez telefon czy internet?

Spowiedź święta to indywidualne spotkanie, poprzez kapłana, z Panem Jezusem. Nie ma mowy o żadnym internecie! Miejscem pokuty jest przede wszystkim kościół, gdzie Pan Jezus jest obecny w Najświętszym Sakramencie. Po to zostały wybudowane kościoły przez naszych poprzedników i po to są budowane nadal, by tu miało miejsce prawdziwe spotkanie człowieka z Bogiem. Podczas pandemii, dbając o reżim sanitarny – kapłani siedzą godzinami w konfesjonałach, i czekają, by pomóc ludziom w spotkaniu z Chrystusem. Nie ma tłumów, więc spowiedź jest na pewno bezpieczna, jeśli chodzi o zakażenie COVID-19.

https://niezalezna.pl/380905-ks-leszek-marciniak-widzimy-ze-caly-swiat-sie-wali-potrzeba-nam-autentycznego-powrotu-do-pana-boga

Posted in Religia | Leave a Comment »

Paweł: Maryja uratowała moje małżeństwo

Posted by tadeo w dniu 16 lutego 2021

Nowenna pompejańska

Chciałbym się z Wami podzielić świadectwem skuteczności nowenny pompejańskiej.


Swoją pierwszą nowennę odmówiłem prawie 6 lat temu, ale dopiero teraz zebrałem się na odwagę, aby o niej napisać. Może źle to ująłem, że odwagę, ale nie potrafię się dzielić takimi wewnętrznymi sprawami duchowymi, ale od jakiegoś czasu czuję wewnętrzną potrzebę opowiedzenia swojej historii.

Moja żona jest alkoholiczką. Dopiero po kilku latach po ślubie zorientowałem się, że jest coś nie tak, może, dlatego że nie chciałem dopuścić takiej możliwości do siebie. Nie wiedziałem, co począć jak się zachować, co robić. Nikomu oczywiście nie mówiłem o swoich problemach w domu, bo się wstydziłem. Wtedy nagle przypomniałem sobie rozmowę telefoniczną z moim kolegą (z którym nie widziałem się kilka lat). Wspomniał o swoich problemach w małżeństwie i że pomogła mu wtedy nowenna pompejańska. Byłem nastawiony sceptyczne do tego wszystkiego co mówił, ale ja wtedy taki po prostu byłem. Nie mogłem uwierzyć w moc nowenny i przemóc się do jej odmawiania. Jak ją zacząć, tyle czasu trzeba poświęcić, wstawać o 5 rano bo po pracy nie starczy czasu, przecież różaniec odmawiają tylko kobiety albo babcie, dorosłemu facetowi to tak trochę nie wypada… O jak ja się myliłem i jaki byłem zaślepiony swoją dumą, pychą, arogancją.


Po odmówieniu nowenny coś zaczęło się zmieniać. Żona w końcu zaczęła dostrzegać swoją chorobę i postanowiła to zmienić. Początki były trudne, tak jak dla każdego początkującego trzeźwego alkoholika, ale Maryja postawiła na naszej drodze wspaniałych ludzi, którzy nam pomogli. Mija już prawie 6 lat jak żona nie pije i dziękuję Bogu za uwolnienie jej od obsesji picia.
Od tamtej pory odmówiłem jeszcze kilka nowenn pompejańskich w różnych intencjach, ale nie wiem czy wszystkie zostały wysłuchane. Od jakiegoś czasu prenumeruję Królową Różańca Świętego i staję się bardziej świadomym człowiekiem i czcicielem Maryi. Dzięki temu pismu w swoich intencjach dojrzałem niedoskonałość, jak i mógłbym wręcz powiedzieć, że „żądania” ich spełnienia oraz moich specjalnych wymogów. Do błędów mogę zaliczyć również wszelakiego rodzaju rozproszenia podczas jej odmawiania. Niestety nie potrafię sobie z nimi poradzić, ale mimo przeciwności nie poddaję się i trwam w modlitwie.


Przez dłuższy czas nie odmawiałem nowenny pompejańskiej. W listopadzie 2020 r., doznałem ogromnej potrzeby jej rozpoczęcia, ale nie mogłem się przemóc. Nie wiedziałem po co, w jakiej intencji, była tylko silna chęć jej odmówienia. Zastanawiałem się czy podołam przy dzisiejszych obowiązkach gdyż Maryja pobłogosławiła naszą rodzinę dwójką wspaniałych dzieci, o które staraliśmy się przez wiele lat. To była kolejna z moich intencji, którą odmówiłem kilka lat temu i która została wysłuchana przez Maryję. Chciała abyśmy tak samo jak Ona i św. Józef poznali dar rodzicielstwa. W tej intencji modliłem się dwukrotnie, ale teraz już wiem, że za pierwszym razem nie prosiłem tylko wymagałem i jeszcze podawałem określone warunki odnośnie dzieci.


A teraz listopadowa intencja pojawiła się sama i codziennie przez kilka dni kołatała mi się w głowie aż do czasu rozpoczęcia nowenny. Była nią prośba o uwolnienie z nałogu bliskiego nam księdza, z którym niestety straciliśmy kontakt. Kilka dni po jej rozpoczęciu w radiu usłyszałem, że akurat w dniu, kiedy zacząłem ją odmawiać, 14 listopada, przypadało święto wspomnienia Najświętszej Maryi Panny a nowenna zakończyła się 6 stycznia 2021 r., w święto Trzech Króli. Czyż te daty są przypadkowe? Jeżeli ktoś z czytających to świadectwo miałby, choć chwilę czasu, proszę o modlitwę za tego księdza gdyż diabeł nie śpi i tak łatwo nie będzie chciał go wypuścić ze swoich szponów.


Około 3-4 lata temu (ten czas tak szybko mija), byłem z żona pod Warszawą w miejscowości Nowa Osuchowa. Tam z relacji świadków objawiła się Maryja i prosiła o codzienne odmawianie różańca. Modliliśmy się pod kapliczką w miejscu objawienia. Od tamtej pory codziennie odmawiam różaniec, nie mogę się bez niego obejść. Gdy zapomnę go odmówić to później mam przez kilka dni ogromne wyrzuty sumienia, że nie znalazłem 20 minut, że gdzieś mi to umknęło, zapomniałem lub ze zmęczenia nie byłem w stanie.

Różaniec towarzyszy mi w drodze do pracy, powrocie do domu lub, gdy gdzieś jadę. Już nie przeliczam ile będę jechał samochodem czy 20 minut albo 40, tylko czy zdołam odmówić 5 tajemnic a może 15.
Dziękuję Matce Bożej Pompejańskiej za wysłuchanie modlitw i za dar pokochania modlitwy różańcowej. Ku czci Twojej i chwale, Matko Boża, składam to świadectwo. Bóg zapłać za wszystko.

Przeczytaj także:

Posted in Religia | Leave a Comment »

Polski Szarbel i jego cuda. DZIAŁA natychmiast!

Posted by tadeo w dniu 16 lutego 2021

Pomaga w sprawach przyziemnych – kłopotach zdrowotnych czy finansowych. Skuteczność we wstawiennictwie sługi Bożego Wenantego Katarzyńca jest niezwykła.

Był przyjacielem św. Maksymiliana Kolbego, zakonnikiem oddanym Bogu i Maryi, autorem licznych pism, rozważał m.in. głęboko tajemnicę Eucharystii. Jego historię opisał Tomasz P. Terlikowski w biografii „Wenanty Katarzyniec. Polski Szarbel”.

Patron „Rycerza Niepokalanej”

W polskim zakonie franciszkanów o. Wenanty zasłynął płomiennymi kazaniami, ale także umiejętnościami organizacyjnymi. Prężnie działał przede wszystkim przy przygotowywaniu pierwszego numeru „Rycerza Niepokalanej” – pisma, którego pomysłodawcą był M. Kolbe.REKLAMAAds by Waytogrow

– Kiedy św. Maksymilian wrócił z Rzymu, to w Krakowie kilka rzeczy nie do końca mu się udało: nie był najlepszym wykładowcą, bo nie było go dobrze słychać, z tego samego powodu nie był też najwybitniejszym kaznodzieją. Wtedy wpadł na pomysł, by zacząć wydawać „Rycerza Niepokalanej”. Rozesłał listy do swoich współbraci. Zdecydowana większość franciszkanów była temu przeciwna. Tylko o. Wenanty odpisał, że to świetny pomysł i należy wydawać pismo – wspomina T. Terlikowski. Zakonnik nie doczekał się jednak publikacji, zmarł 31 marca 1921 r., na rok przed ukazaniem się tytułu. – Przed śmiercią obiecał jednak, że z nieba będzie pomagał we wszystkich dziełach franciszkańskich. Kilka miesięcy później o. Maksymilian zaczął zbierać pieniądze na „Rycerza Niepokalanej”. Bardzo słabo mu szło. Wtedy jeden z jego współbraci powiedział, żeby zebrał kleryków, których formował o. Wenanty, aby odmówili nowennę za jego wstawiennictwem do Matki Bożej. I to pomoże. Nagle kilku księży diecezjalnych zrzuciło się na to, by wydać pierwszy numer – podkreśla publicysta.

Po raz kolejny o. Maksymilian rozpoczął modlitwę, gdy okazało się, że brakuje 500 marek, by wykupić nakład. – Maksymilian obiecał Wenantemu, że jeśli mu pomoże, wyda jego biografię. Następnego dnia przy ołtarzu Matki Bożej znaleziono kopertę z napisem „Dla Niepokalanej”, a w niej… 500 marek. Maksymilian biografii Wenantego nie napisał, zrobił to jego brat o. Alfons – uczeń i wychowanek o. Wenantego. Później o. Kolbe wielokrotnie uciekał się do jego pomocy, nazywał go żartobliwie „niebiańskim księgowym”, kimś, kto w sytuacjach potrzeb finansowych nigdy nie zawiódł. Zawsze pomagał o. Maksymilianowi, gdy chodziło o większe czy mniejsze środki, zawsze można je było wymodlić u o. Wenantego – opowiada autor biografii.

Brat „bankomat”

Wiadomość o wielkiej skuteczności wstawienniczej Katarzyńca szybko rozchodziła się wśród franciszkanów. Chorujący zakonnicy za jego przyczyną odzyskiwali zdrowie, zaś M. Kolbe realizował wiele swoich dzieł ewangelizacyjnych. – Wenanty jest potężnym wstawiennikiem, nie tylko franciszkanie z tego korzystali. W „Rycerzu Niepokalanej” w latach 1922-39 było ponad 300 wzmianek o różnych cudach, mniejszych i większych, za wstawiennictwem Wenantego. W tej chwili mówi się, że jest on potężnym księgowym. Nawet franciszkanie nazywają go bratem „bankomatem”, bo pomaga w różnych kłopotach finansowych zakonowi czy bardzo często zwykłym ludziom. Są też bardzo liczne uzdrowienia z mniejszych i większych problemów zdrowotnych, które Katarzyniec wymodlił, wybłagał u Boga. Franciszkanie mówią, że jest potężnym wstawiennikiem także w kwestii spowiedzi – doprowadzał do konfesjonału ludzi, którzy wiele lat się nie spowiadali – wylicza T. Terlikowski.

Pragnienie świętości

O. Kolbe bardzo cenił Wenantego. Ogromną wartość dostrzegał nie tylko w jego zdolnościach organizacyjnych, rzetelności i zamiłowaniu do porządku, lecz także w duchowym heroizmie. Katarzyniec imponował skromnością i uczynnością. Potrafił poświęcać wiele czasu na pracę. – Wenanty i św. Maksymilian po raz pierwszy spotkali się w latach kleryckich w Kalwarii Pacławskiej, gdzie franciszkańscy klerycy spędzali wakacje. Maksymilian od razu zauważył w nim ogromną świętość. Za to przede wszystkim go cenił. Obaj pisali w listach (widzieli się jedynie kilka razy w życiu), że wyczuli w sobie wielkie pragnienie świętości. Cenił Wenantego przede wszystkim za to, co było istotą powołania, świętości o. Wenantego, która ujmowała się w heroicznym realizowaniu rzeczy małych, absolutnie pełnym i doskonałym wypełnianiu każdego przepisu reguły zakonnej. O. Wenanty był człowiekiem bardzo skrytym i cichym, niespecjalnie lubił się bawić, żartować, ale w regule franciszkańskiej jest jasny zapis, że w czasie spotkania z zakonnikami jest także czas na zabawę. Wenanty przez dwa lata walczył sam ze sobą, żeby zacząć żartować z kolegami. W końcu mu się udało. Dlaczego? Dlatego, że tak nakazywała reguła, a Wenanty uważał, że każdy przepis reguły jest ważny do osiągnięcia świętości – podsumowuje publicysta.

„NIEBIAŃSKI KSIĘGOWY”

PYTAMY Tomasza P. Terlikowskiego, publicystę, autora książki „Wenanty Katarzyniec. Polski Szarbel”.

Biografia Wenantego Katarzyńca prawdopodobnie nie powstałaby, gdyby nie pomoc, jakiej udzielił Panu w trudnej chwili…

Zaczęło się od wytoczonego mi procesu. Pewna pani domagała się ode mnie 130 tys. zł za to, że negatywnie oceniłem decyzję dotyczącą aborcji, której zresztą nie przeprowadziła. W pierwszej instancji proces przegrałem, w drugiej – mój adwokat przygotowywał mnie na podobne zakończenie. W dniu ogłoszenia wyroku przebywałem w Kalwarii Pacławskiej. Chodziłem dość skwaszony i wtedy jeden z franciszkanów zapytał, czy wiem, że tu jest pochowany Wenanty i polecił, żebym tę intencję ofiarował właśnie jemu. Uklęknąłem przed grobem i powierzyłem mu sprawę, obiecując, że jeśli mnie uchroni przed tym wyrokiem, to napiszę jego biografię. Godzinę po tej modlitwie odebrałem telefon od adwokata. Najpierw wyrzucił z siebie ciąg wyrazów powszechnie uznanych za obelżywe, a potem powiedział: „Uniewinnili cię, nic nie będziesz płacił”. Pobiegłem do Wenantego zasugerować, że może zamiast książki wystarczyłby artykuł, który zresztą niemal do razu napisałem. Jednak Wenanty potraktował moją obietnicę bardzo poważnie. Pewnego dnia podczas rekolekcji spotkałem się ze współwłaścicielem wydawnictwa Esprit, do którego wysyłałem kolejne rozdziały biografii św. Maksymiliana Kolbe. Powiedział do mnie: „Przeczytałem rozdział o przyjacielu o. Kolbego, musisz napisać jego biografię”. I tak się rzeczywiście stało. Książka jest spłatą długu wobec niezwykle skutecznego zakonnika.

Co o. Wenanty potrafi zdziałać? W jakich kłopotach może pomóc?

Dostaję dziesiątki listów, z których wynika, że jest on niezwykle skuteczny jako „niebiański księgowy” w kłopotach finansowych, szczególnie, jeśli dotyczą one rzeczy pobożnych, religijnych, ważnych dla rodziny czy wspólnoty albo dzieła Kościoła. Wenanty działa błyskawicznie, to znaczy wystarczy go poprosić i czasami następnego dnia problem się rozwiązuje. Jeden z moich przyjaciół miał problem ze spłatą kredytu. Zaczął się modlić za wstawiennictwem Wenantego i krótko później jego firma, która od dwóch lat nie działała, dostała zlecenie od zagranicznych partnerów, które pozwoliło spłacić mu połowę tego kredytu. Innemu mojemu znajomemu, prawnikowi, gorzej szło w pracy, dzięki Wenantemu zdobył nowych klientów. Aktorka Dominika Figurska opowiadała mi, że razem z mężem powierzyli Wenantemu sześć spraw – załatwił cztery, w tym samochód dla ich siedmioosobowej rodziny. A z innej sfery – potrafił doprowadzić ludzi, którzy nie spowiadali się od wielu lat, do kratek konfesjonału. Cechą charakterystyczną Wenantego jest to, że on naprawdę lubi spełniać prośby, które się do niego kieruje. Myślę, że w ciągu kilku lat będziemy świadkami ogromnej masy cudów. W tej chwili rozpatrywany jest szczególnie jeden, więc może on zakończy się beatyfikacją.

Czy w obecnych czasach zmarły 95 lat temu skromny franciszkanin, który swoją drogę do świętości widział w dokładnym przestrzeganiu zakonnych reguł, ma jeszcze coś do „zaoferowania”?

Ogromna większość z nas nie będzie stawać przed wielkimi wyzwaniami. Musi być po prostu wierna w rzeczach małych. Wenanty był wierny regule franciszkańskiej. W małżeństwie też mamy reguły życia – wzajemną miłość, wsparcie, które mają objawiać się nie w jakichś wielkich czynach, tylko w tym, że robimy sobie wzajemnie kawę, wstajemy, kiedy ktoś jest chory, opiekujemy się nim. To samo dotyczy pracy – Wenanty był heroicznie cierpliwy i skromny. Obie te rzeczy są nam również potrzebne obecnie. Może być dla nas wzorem w uświadomieniu sobie, że kiedy coś nam jest potrzebne, zamiast narzekać, że tego nie mamy, trzeba to sobie zdobyć. Wenanty próbował dwukrotnie wstąpić do franciszkanów – przyjęto go dopiero za drugim razem. Za pierwszym – usłyszał, że skoro nie zna łaciny, to nie może być franciszkaninem ani kapłanem. W ciągu roku nauczył się więc łaciny i rok później został przyjęty do zakonu. Później, na pierwszym czy drugim roku studiów, kiedy zorientował się, że w bibliotece seminaryjnej nie ma zbyt wielu książek o Matce Bożej po polsku, za to są po włosku, nauczył się w pół roku włoskiego. Nie narzekał, że nie może, tylko po prostu zabrał się do roboty. I to też nas uczy tego, że z Panem Bogiem nic nie jest dla nas niemożliwe. Wenanty był także wielkim czcicielem Najświętszego Sakramentu. Przynajmniej godzinę dziennie modlił się przed Najświętszym Sakramentem i każde ostatnie pięć minut z każdej godziny starał się także spędzać w kaplicy. Wenanty przypomina nam o tym, że jeśli ktoś siedzi na słońcu, to nie może się nie opalić, zatem gdy ktoś spędza czas codziennie przed Najświętszym Sakramentem, to światłość obecności Chrystusa nie może go nie przemienić.

Echo Katolickie 15/2018/opoka.org

https://m.fronda.pl/a/polski-szarbel-i-jego-cuda-dziala-natychmiast-1,157199.html?fbclid=IwAR1T8sIjPo3RsCvF46rZX980dGL_9xeIY9RPyfQkPH0VyCkArxY5-UKfESw

Posted in Religia, Święci obok nas | Leave a Comment »

KRZYŻ PRZEBACZENIA

Posted by tadeo w dniu 15 lutego 2021

HISTORIA KRZYŻA PRZEBACZENIA

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Niezwykły krzyż, na którym Chrystus wyciąga rękę, by wyciągnąć Cię z grzechu

W kościele wewnątrz klasztoru Santa Ana i San Jose w Kordobie w Hiszpanii znajduje się niezwykły krzyż. Chrystus prawą rękę zdejmuje z krzyża i wyciąga ją w dół.

Krzyż nazywany jest Krzyżem Przebaczenia i łączy się z nim bardzo poruszająca historia.

„To Ja przelałem krew za tę osobę, nie ty”

Pewnego dnia do kościoła przyszedł człowiek, by się wyspowiadać. Ksiądz stanął z nim pod tym właśnie krzyżem. Spowiednik był bardzo surowy wobec tego człowieka. Niedługo później ta sama osoba znów upadła w ten sam sposób i ksiądz na nią nakrzyczał. Po czym powiedział: „To był ostatni raz, kiedy mu wybaczyłem”.

Przez wiele miesięcy ten człowiek nie wracał do spowiedzi. Ale w końcu odważył się, klęknął pod krzyżem i przed księdzem i znów prosił o wybaczenie. Tym razem ksiądz powiedział jasno: „Nie baw się z Bogiem, proszę. Nie pozwolę, żebyś nadal grzeszył”.

KORDOBA, KRZYŻ PRZEBACZENIA

W tym momencie ksiądz usłyszał skrzypienie krzyża. Jezus oderwał prawą rękę od krzyża i wyciągnął ją w stronę grzesznika. A ksiądz usłyszał słowa: „To Ja przelałem krew za tę osobę, nie ty”.

Od tego czasu prawa ręka Jezusa pozostaje w takiej pozycji. Bez przerwy zaprasza każdego człowieka, by sięgnął do Jego przebaczenia i skorzystał z Jego miłosierdzia.

>>> Boisz się spowiedzi? Ta modlitwa ci pomoże

Bóg nie męczy się przebaczaniem

Papież Franciszek mówił, że Bóg nigdy nie męczy się przebaczaniem. To my czasami męczymy się przychodzeniem wciąż z tym samym grzechem. Warto w takich chwilach przypomnieć sobie właśnie tę wyciągniętą rękę Chrystusa.

Niezwykły krzyż, na którym Chrystus wyciąga rękę, by wyciągnąć Cię z grzechu

Posted in Religia | 2 Komentarze »

Dlaczego Anioł Stróż nie zawsze chroni nas przed trudnymi doświadczeniami?

Posted by tadeo w dniu 12 lutego 2021

ANIOŁ STRÓŻ

Cristina Conti | Shutterstock

Edifa – 18.06.20

Skoro Anioł Stróż ma mnie podobno bronić i wspierać, dlaczego i tak spadają na mnie trudne doświadczenia?

Każdy z nas ma swojego Anioła Stróża, który nas wspiera, broni, towarzyszy nam w codzienności i toruje nam drogę do nieba. Jednak ta droga bywa czasami naznaczona trudnymi doświadczeniami. Przez to niekiedy możemy czuć się przez niego opuszczeni. Czy tak właśnie jest, czy to tylko nasze wrażenie? Czy możemy mieć żal do naszego Anioła Stróża z powodu doświadczeń, które na nas spadają?

Jak pomaga nam Anioł Stróż

Wszystko, co dotyczy naszego życia wewnętrznego, interesuje naszego Anioła Stróża. Nasza dusza i jej wieczne przeznaczenie są jego priorytetem. To właśnie dlatego nasz Anioł Stróż, „ekspert” w kwestii adoracji, towarzyszy nam w sposób szczególny w czasie modlitwy.

Interesuje go również nasze zdrowie fizyczne i psychiczne. Troszczy się o nasze życie nawet w najdrobniejszych kwestiach dotyczących naszej codzienności. Inspiruje nas do wypełnienia naszych obowiązków stanu czy… pomaga nam znaleźć miejsce do parkowania!

Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź uważny na jego słowa. Nie sprzeciwiaj się mu w niczym […] Mój anioł cię poprzedzi (Wj 23, 20-23).

Pierwszą misją naszego Anioła Stróża jest więc doprowadzenie nas do „dobrego portu”, do spotkania z żywym Bogiem. Jest on „sługą Bożej troski o każdego i każdą z nas” (Benedykt XVI). Zarówno w sprawach duchowych, jak i materialnych.

Jak wobec tego pogodzić takie zrozumienie roli Anioła Stróża i wszystkie życiowe problemy, a nawet tragedie, które nas spotykają? Widzimy na przykład anioła, który uwalnia Apostołów z więzienia (Dz 5, 29). To samo dzieje się w przypadku Piotra (Dz 12, 7-11). Tymczasem ci aniołowie wcale nie zapobiegli męczeństwu w pierwszym, jak i drugim przypadku. Dlaczego?




Czytaj także:
Co porabia anioł stróż po naszej śmierci?

Anioł Stróż: niby nieobecny, a jednak obecny

Anioł widzi przede wszystkim cel naszego życia, ostateczne powołanie, naszą świętość i do tego dąży. W tym sensie nasi Aniołowie Stróżowie aktywnie uczestniczą w walce duchowej „przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6, 12).

Jednak św. o. Pio został pewnego razu opuszczony przez swojego Anioła Stróża. A był to moment strasznej walki ze złym. „Ostro zganiłem go za to, że kazał na siebie tak długo czekać, podczas gdy ja nie przestawałem wzywać go na pomoc – opowiadał święty. – Aby go ukarać, nie chciałem spojrzeć mu w twarz, chciałem od niego uciec… Jednak on dołączył do mnie, niemal we łzach. Pochwycił mnie, póki nie podniosłem oczu. Spojrzałem na niego i zobaczyłem, że jest bardzo zagniewany”.

Wtedy anioł wyjaśnił o. Pio, że otrzymał od Pana polecenie, by działać w ten sposób. Zapewnił go jednak: „Zawsze jestem przy tobie, mój drogi, zawsze otaczam cię miłością”.

Gdy Twój Anioł Stróż cię… policzkuje

Właśnie w świetle tego celu, jakim jest życie wieczne, należy postrzegać niezrozumiałe przeciwności losu i doświadczenia krzyża. To ze względu na ten cel anioł może czasami działać „stanowczo”.

Na przykład Anioł Stróż św. Franciszki Rzymianki mocno ją spoliczkował, gdy ta zasiadała do stołu podczas uroczystego posiłku, obmawiając inną osobę! Wszyscy przy stole usłyszeli dźwięk uderzenia i widzieli czerwony ślad na policzku Franciszki! Nasz anioł nie uchroni nas więc od pewnych doświadczeń sprzyjających duchowemu wzrastaniu. Będzie jednak modlić się za nas i towarzyszyć nam w samym sercu tej walki.

Pomyślmy o św. Ignacym Loyoli i jego nodze złamanej podczas oblężenia Pampeluny. Czy o św. Janie od Krzyża, wtrąconym do lochu przez swoich braci karmelitów. Moglibyśmy oburzać się na ich Aniołów Stróżów za to, że nie zapobiegli tym cierpieniom. Tymczasem te doświadczenia pozytywnie wstrząsnęły życiem zarówno jednego, jak i drugiego. Jak mówi św. Augustyn, „Spodobało się Bogu, w Jego mądrości, bardziej wyprowadzić dobro ze zła, niż tego ostatniego w ogóle nie dopuszczać”.

O. Nicolas Buttet


ANIOŁ STRÓŻ

Czytaj także:
Św. Faustyna: mój Anioł Stróż nie odstępował mnie ani na chwilę


KAMIENNE ANIOŁY

Czytaj także:
Przed pójściem spać nie zapomnij o aniele stróżu. Modlitwa św. Jana Marii Vianneya

Posted in Religia | Leave a Comment »

SZYMON CYRENEJCZYK

Posted by tadeo w dniu 11 lutego 2021

Znalezione obrazy dla zapytania: SZYMON CYRENEJCZYK

27 marca 1923 r. Pan Jezus, po krótkiej przerwie, dyktuje siostrze Józefie: …

„A teraz prowadźmy dalej nasze dzieło. Przypatruj Mi się na drodze kalwaryjskiej, obarczonemu ciężkim krzyżem. Patrz, oto za Mną idzie Szymon, który pomaga Mi dźwigać krzyż. Rozważ tu przede wszystkim dwie rzeczy:

Po pierwsze, ten człowiek, choć ma dobrą wolę, jest jednak najemnikiem, ponieważ towarzyszy Mi i dzieli ze Mną ciężar krzyża, aby zarobić umówioną kwotę. Skoro więc czuje zmęczenie, zsuwa brzemię  na moje barki, dlatego upadam jeszcze dwa razy wśród drogi. Po drugie, ten człowiek jest wynajęty, aby Mi pomóc dźwigać cześć krzyża, a nie cały mój krzyż.

Przejdźmy do znaczenia, które wyobrażają te dwie okoliczności: Szymon jest wynajęty, to znaczy, ze spodziewa się pewnych korzyści za pracę, do której go zmuszono. Podobnie jest z wielu duszami, które idą za Mną. Niewątpliwie zgadzają się one, aby Mi pomóc w niesieniu krzyża: ale troszczą się o pociechę i odpoczynek… Chcą one iść za Mną i w tym celu weszły na drogę życia. doskonałego, ale przy tym nie porzucają własnych interesów, które stawiają na pierwszym planie.

Skoro więc ciężar mego krzyża staje się dla nich zbyt dotkliwy, wtedy tracą równowagę i zrzucają z siebie krzyż. Dbają one to, by cierpieć jak najmniej, mierzą wielkość swego zaparcia się, unikają. różnych upokorzeń, zmęczenia, pewnych prac. Nieraz z żalem myślą o tym, czego wyrzekły się i dlatego starają się zabezpieczyć sobie przynajmniej pewne przyjemności. .. Jednym słowem są to dusze tak interesowne i egoistyczne, ze idąc za Mną więcej ze względu na siebie niż na Mnie, przyjmują tylko to, czego już uniknąć nie mogą, albo to, co je ścisłe obowiązuje …

Te dusze pomagają Mi dźwigać jedynie maleńką część mego krzyża i to w ten sposób, że zaledwie zdobyć będą mogły zasługi konieczne dla swego zbawienia. Ujrzą jednak w wieczności, jak daleko w tyle pozostały na drodze.

Fragment – Wezwanie do miłości pdf

Siostra Józefa Menendez Zakonnica Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacré Coeur)

Posted in Książki (e-book), Miłosierdzie Boże, POLECAM, Religia | Leave a Comment »

Od 20 lat w rocznicę pyta ją, czy zostanie jego żoną. Olimpia i Paweł Burczykowie [wywiad]

Posted by tadeo w dniu 11 lutego 2021

PAWEŁ BURCZYK, OLIMPIA BURCZYK

Anna Gębalska-Berekets – 08.02.21

Olimpia i Paweł Burczykowie są małżeństwem od ponad 20 lat. Ich córka Wiktoria ma autyzm. – Nigdy nie pytaliśmy: dlaczego nas to spotkało. Po coś nas anioły wybrały. Ona wybrała najlepszych rodziców – mówią w rozmowie z Aleteią. Aktor znany m.in. z serialu „13 posterunek” i jego żona zamierzają nakręcić film o córce. 

Anna Gębalska-Berekets: Czy poprzez autyzm córki inaczej państwo patrzycie na życie? 

Olimpia Poniźnik-Burczyk: Na pewno dużo się zmieniło w naszym podejściu do życia. Większość czasu spędzam w domu, dostosowałam pracę i wszelką moją aktywność w taki sposób, bym mogła być blisko  dzieci. Jestem takim „domowym posterunkowym” (śmiech). A gdy Paweł dostaje jakąś długoterminową pracę daleko od domu, po prostu przeprowadzamy się tam w czwórkę. Zweryfikowaliśmy też znajomych. Nie wszyscy byli w stanie zrozumieć Wiktorię i ją tolerować. W naszym domu zaczęli pojawiać się jedynie ci, którzy ją akceptują i nie mają problemu z jej nieraz „dziwnym” zachowaniem.

Paweł Burczyk: W początkowym etapie zaprzeczaliśmy faktowi, że Wiktoria jest dzieckiem autystycznym. Za nami niejedne przepłakane noce, długie rozmowy, zanim wszystko zrozumieliśmy i zaakceptowaliśmy.

O.B: Potrzebowaliśmy czasu, by zaakceptować zaburzenie Wiktorii. Zrozumiałam, że nie powinnam się za nic obwiniać. Ani ja, ani Paweł nic w tym względzie nie zawiniliśmy.

Życie a dziecko z autyzmem

Co jest najtrudniejsze w opiece nad dzieckiem autystycznym?

O.B: Przełamanie w sobie ciągłego zaprzeczenia rzeczywistości i nieszukania winnych. Droga do akceptacji jest trudna. Być może to, co teraz powiem, zabrzmi dosyć okrutnie, ale ja przez długi czas miałam problem z powiedzeniem samej sobie, że akceptuję swoje dziecko. Bardzo długo się buntowałam wobec tego, że Wiktoria ma autyzm. Zadawałam pytania, czemu nie jest taka, jak inne dzieci, dlaczego w przedszkolu nie występuje tak, jak inne dzieci. W momencie akceptacji przyjęłam wszystko co jest. Kocham Wiktorię po prostu za to, że jest. Kiedyś, podczas jednej z rozmów z nauczycielem ze szkoły specjalnej, usłyszałam od niego słowa, że właśnie bezgraniczna, nieoczekująca miłość jest najtrudniejsza do osiągnięcia.

Zadawaliście państwo pytania, dlaczego akurat was to spotkało? 

O.B: Oczywiście, że tak. W zasadzie pojawiały się one do momentu, kiedy w pełni zaakceptowaliśmy córkę. Wcześniej było naprawdę trudno. Ważne było także to, by nie słuchać złych doradców. A takie głosy się pojawiały. Pytano mnie, czemu nie oddam Wiktorii, próbowano przekonywać, że nie dam sobie rady w opiece nad córką, że muszę zrobić coś, by ją wyleczyć. Wsparciem zawsze był Paweł, nasi rodzice i przyjaciele.

PAWEŁ BURCZYK

Wiktoria uczy nas cierpliwości i planowania

Jakie są relacje między Maksymilianem a Wiktorią?

O.B: Ostatnio razem z Pawłem wychodziliśmy do naszych znajomych. W progu zdążyłam powiedzieć: Maks, zaopiekuj się siostrą. Przyszła Wiktoria i odpowiedziała: A kto tu w ogóle jest dorosły? Syn czuje się odpowiedzialny za siostrę, dba o nią i odnosi się do niej z olbrzymią troską, zrozumieniem i cierpliwością.

P.B: Maksymilian jest takim młodszym – starszym bratem dla Wiktorii. Ma dopiero 12 lat, a jest niezwykle dojrzały. Bije od niego duży spokój. Pewnie niejeden chłopiec w jego wieku machnąłby ręką na wiele niespodziewanych zachowań Wiktorii. Ale on ją w pełni akceptuje i to jest wielkie. Zresztą urodzili się tego samego dnia. Czasem nawet żartuję, że zachowują się jak bliźniaki. Tworzą zgrany duet.

O.B: Zadziwiające jest to, że mimo różnicy wieku Maks i Wiktoria potrafią zorganizować sobie wspólny wieczór filmowy. Nieraz słyszałam, jak na konkretną godzinę umawiają się na wspólne obejrzenie filmu przy przygotowanym popcornie lub napoju.

Czego uczycie się od Wiktorii?

O.B: Przede wszystkim cierpliwości, tego, że nie należy przejmować się w życiu drobnostkami, szukać dziury w całym i panikować z byle powodu. Nauczyłam się myśleć, że zawsze jest najlepiej, jak tylko może być.

P.B: Tośka uczy nas też planowania. Wiktorii trudno zaakceptować jakąkolwiek zmianę planów. Zaczyna się denerwować i awantura wisi wtedy w powietrzu.

Bóg jest i działa!

Panie Pawle, podobno kilka razy był pan ocalony od śmierci. Wierzy pan w Boską Opatrzność?

P.B: Tak, to prawda. Kilka razy doszłoby do tragedii, której bym pewnie nie przeżył. Chronił mnie Anioł Stróż. Jestem o tym przekonany. Kiedyś późnym wieczorem jechałem samochodem. W pewnym momencie usłyszałem wewnętrzny głos: „Burczyk, hamuj”. Zdziwiłem się bardzo, ponieważ przede mną nie było żadnego samochodu. Ale ten głos był coraz bardziej natarczywy. Zatrzymałem się w ostatniej chwili. Na drodze zobaczyłem wielkiego łosia. Nie widziałem go, widocznie miał wyłączone światła (śmiech). Poroża znajdowały się na wysokości okna. Łoś popatrzył na mnie i odszedł.

Inna sytuacja miała miejsce, gdy jechałem pociągiem. W wagonie było pusto. Słyszałem głos, który mówił: „Burczyk, napij się coli”. Torbę położyłem na siedzeniu obok. Wstałem i sięgnąłem po nią. W tym momencie pociąg mocno zahamował. Urwała się deska i wbiła się w fotel, na którym kilka sekund temu siedziałem. W ogóle muszę pani powiedzieć, że od momentu narodzin zdarzają się różne cuda w moim życiu. Urodziłem się jako wcześniak przez cesarskie cięcie. Lekarze myśleli, że jestem martwy, więc odłożyli mnie na półkę. Gdy moja mama to zobaczyła, straciła przytomność i trzeba było ją reanimować. Krzyczała, aby mnie ratowali. Potem leżałem w inkubatorze. Żyję i jestem za to wdzięczny.

W ogóle mam w sobie dużą wdzięczność i ją celebruję. Odmawiam codziennie o poranku modlitwę wdzięczności. Łączę ją z modlitwą Ojcze nasz. Dziękuję za to, co jest. Cokolwiek złego się nie zdarzy, to my nie płaczemy. Wierzymy, że wszystko dzieje się po coś. Wraz z żoną uważamy, że przeciwności są po to, by nas czegoś nauczyły, byśmy się zatrzymali. Złe rzeczy dają nam sygnał, że być może warto się nad czymś zastanowić. Często powtarzam, że Duch Święty ma na drugie imię przypadek. Mocno w to wierzę. W scenariuszu naszego filmu: Zobaczyć Lili – autystyczna, autentyczna historia jedna z postaci mówi: „Pan Bóg i Duch Święty chcą, by żyło ci się jak najlepiej. Podążaj za znakami, za tym, co czujesz”. Jeśli zdarzają się komplikacje, to chyba znak, że człowiek nie poszedł w dobrą stronę.

Przypadek? Nie sądzę!

Mówią, że w życiu nie ma przypadków. Ja w to wierzę.

Przypadek polega na tym, że pani go dostrzeże. Ktoś przejdzie, ale nie zobaczy, spotka daną osobę, ale z nią nie porozmawia. Wolny wybór istnieje. Możemy coś zrobić, ale nie musimy. Znana jest taka opowieść o ratowaniu mężczyzny w czasie powodzi. Facet modli się i prosi Boga o pomoc. Płynie jedna łódź na ratunek. On jednak mówi: „Nie. Panie Boże, proszę, ratuj”. Sytuacja się powtarza cztery razy. Mężczyzna tonie. Potem ma pretensje do Boga, że Go zawiódł, nie pomógł mu. Bóg zaś odpowiada: „Cztery razy wysyłałem do ciebie pomoc, a ty jej nie chciałeś”. Oczywiście nie całe nasze życie jest zaplanowane, bo wtedy bylibyśmy robotami, a przecież nie jesteśmy.

Zobaczyć Lilii – autystyczna, autentyczna historia

Postanowiliście państwo nakręcić film o życiu waszej córki – Zobaczyć Lilii – autystyczna, autentyczna historia. Czy tylko własne doświadczenia były inspiracją?

P.B: Po pierwsze film jest na podstawie naszego życia. Wszystko w nim jest prawdziwe.

O.B: Cele, dla których powstanie ten film, są dwa. Po pierwsze chcielibyśmy dodać otuchy rodzicom dzieci, które zmagają się z różnymi problemami. Chcemy pokazać, że nie tylko oni doświadczają trudności. Pragniemy pokazać, że nie jesteśmy ludźmi z tzw. stali. Możemy mieć swoje słabości, ale mimo wszystko kochamy się i nie poddajemy się. Mimo wielu przeciwności każdy może spełniać marzenia. Ludzie interesują się filmem, dziękują nam. Nawet życzą Wiktorii zdrowia, co nie jest możliwe. Pytają nieraz, czy można się autyzmem zarazić. Nasze dziecko było wyzywane. Chcemy pokazać, że takie dzieci nie są niegrzeczne i niebezpieczne. Film ma pokazać „normalnym” naszą „nienormalność”. Wiele razy słyszałam: „Ojej, pani córka taka ładna, a pani mówi, że niepełnosprawna. Chyba pani żartuje”. Jest wiele mitów na temat autyzmu, które chcielibyśmy odczarować.

P.B: Zdecydowaliśmy się na film fabularny świadomie. Mało kto obecnie ogląda dokument. Jeśli już, to musi on dotyczyć kontrowersyjnego tematu. Znamy się na filmie, tworzeniu, sztuce. Trzymam się zasady, że talenty dane od Boga należy wykorzystywać. Mam wrażenie, że w czasie pandemii ludzie zakochali się w filmach, zaczęli oglądać seriale. W wielu produkcjach pojawia się osoba, która ma zespół Aspergera. Coś zaczęło się już zmieniać. W większości powstają filmy o ludziach dorosłych. My zaś robimy film o dziecku.

Dziadek De Niro

Czy główną rolę w filmie zagra Wiktoria?

P.B: Wiktoria nie zagra w filmie, chcemy bowiem pokazać dziecko, które będzie miało 10-12 lat. Nasza córka jest już dorosła, ma 18 lat. Jeśli chodzi o obsadę filmu, to marzy mi się, żeby dziadka dziewczynki zagrał… Robert De Niro. A dlaczego? Gwiazdor ma autystycznego syna, co ujawnił dopiero w 2016 roku.

Na jakim etapie są prace?

P.B: W obecnej pandemicznej sytuacji wszelkie planowanie jest cokolwiek utrudnione. Chcemy rozpocząć castingi jak najszybciej.

Co chcielibyście przekazać państwo za pomocą filmu? 

P.B: W podejściu do autyzmu mówi się o wielu terapiach. Naszym zdaniem najlepszą z nich jest jedna  WM – Wielka Miłość. Obecnie na stronie internetowej trwa zbiórka pieniędzy, które przeznaczymy na produkcję pełnometrażowego filmu fabularnego. Historia Wiktorii w końcu zostanie przeniesiona na ekran.

Jesteście państwo ambasadorami akcji „Oswoić autyzm”. Edukacja w tym zakresie społeczeństwu potrzebna? 

O.B: Tak, bardzo. Ludzie nam dziękują, że podjęliśmy się tego tematu. Doceniają naszą pracę. Wiktoria nie mówiła, nie słyszała, ledwo się poruszała i prognozy były straszne. Do dzisiaj ludzie mówią: „twoje dziecko ma autyzm, trzeba było go nie podrzucać w dzieciństwie, bo się coś w mózgu poszorowało” albo mówią, że to minie.

P.B: Jest takie powiedzenie: „Zmień chociaż jednego człowieka, a uratujesz świat”. Jeśli nasza praca spowoduje, że ktoś będzie zrozumiany, nie będzie prześladowany i odzyska spokój, to odniesiemy wielki sukces.

Coroczne oświadczyny

Jesteście państwo zgodnym małżeństwem. W jednym z materiałów na państwa temat przeczytałam, że pan Paweł w każdą rocznicę pyta panią o to, czy zostanie pani jego żoną. Macie receptę na szczęśliwy związek? 

P.B: To prawda, w tym materiale nie było żadnej literówki (śmiech). W tym pytaniu następuje tylko zmiana akcentu. W formule oświadczyn jest pytanie: „Czy zostaniesz moją żoną?”. A w moim: „Zostaniesz moją żoną?”. Każdego roku odpowiedź jest jedna: tak. Zresztą jesteśmy małżeństwem dopiero 20 lat (śmiech).

O.B: Sądzę, że nie ma jakieś szczególnej recepty na udany związek. Trzeba się szanować, uzgadniać wzajemne potrzeby, wierzyć w siebie i się wspierać. Odkąd się spotkaliśmy, wiedzieliśmy, że będziemy razem. Przypadek? Nie sądzę.

Jak ważna jest wiara w państwa życiu? Modlicie się razem?

P.B: U nas każdy jest w swoim „autystycznym” świecie i ma swoje modlitwy (śmiech).

O.B: Jak przebywaliśmy jakiś czas w Rzymie, to z Wiktorią często zaglądałyśmy do kościołów. Nie dlatego, że jesteśmy tak bardzo „kościelni”, bardziej chyba zależy nam na architekturze i takiej niezwykłej panującej tam aurze. Paweł wówczas pracował. Byłam w ciąży z Maksymilianem. Córka miała wtedy 6 lat i powtarzała: „Panie Boże i wszystkie Anioły, zróbcie wszystko, by mój brat urodził się zdrowy”. To była jej szczególna modlitwa.

P.B: Ja z kolei jestem taki „Jezusowy”. Mam chyba wszystkie możliwe wizerunki obrazu „Jezu, ufam Tobie”. W domu mamy takie miejsce, w którym przechowujemy świece, ikony, wizerunki Maryi. To nasze małe sanktuarium. Lubimy się zagłębić w siebie, wyciszyć, pomedytować. Do dziś pamiętam, jak wielkim przeżyciem była dla mnie msza święta przy grobie papieża Jana Pawła II.

Jakie macie państwo plany i marzenia? 

O.B: Działamy spontanicznie.

P.B: Chcielibyśmy naszym dzieciom pokazać jeszcze trochę zakątków świata. Mieszkaliśmy jakiś czas w Wilnie, w Rzymie, Turcji. Półemigracja jest dla nas do wytrzymania. W Polsce mamy swoje miejsce na ziemi.

Posted in POLECAM, Religia, Wywiady | Leave a Comment »

ŚW. ANDRZEJ BOBOLA Cały Wywiad z Ks. Proboszczem Józefem Niżnikiem [Strachocina – miejsce objawień]

Posted by tadeo w dniu 11 lutego 2021

Zobacz także:

Posted in Religia, Wywiady, Święci obok nas | Leave a Comment »

HOMILIA KS. PROF. WALDEMARA CHROSTOWSKIEGO WYGŁOSZONA W WARSZAWIE PODCZAS MSZY ŚW. W INTENCJI OFIAR KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ

Posted by tadeo w dniu 11 lutego 2021

Słyszeliśmy niedawno „dym w kościołach”. Doświadczaliśmy włamań, braku poszanowania do świętości, kpin z potrzeby zbawienia. Więcej kpiny i szyderstwa z ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Jezusa Chrystusa. Patrzyliśmy na to bezradnie, zszokowani, że coś takiego jest możliwe – usłyszeli dziś wierzący w kazaniu podczas mszy smoleńskiej w Archikatedrze Jana Chrzciciela w Warszawie.

Posted in Filmy i slajdy, Filmy religijne, Religia | Leave a Comment »

Zdrada Judasza według bł. Katarzyny Emmerich

Posted by tadeo w dniu 9 lutego 2021

Zdrada Judasza według bł. Katarzyny Emmerich

W Wielką Środę chrześcijanie wspominają dzień, w którym Sanhedryn podjął działania mające na celu pojmanie i zabicie Pana Jezusa. Związana z tym zdrada jednego z Dwunastu – Judasza, w sposób szczególny oddziaływała na wyobraźnię wiernych, czego owocem były liczne obyczaje ludowe związane z tą postacią. Poniżej zamieszczamy fragment Pasji według Anny Katarzyny Emmerich opowiadający o aresztowaniu Zbawiciela i roli jaką odegrał w nim Judasz.

[…] Judasz oczekiwał właściwie innego obrotu swej zdrady. Chciał zdobyć sobie nagrodę pieniężną i przypodobać się Faryzeuszom, wydając w ich ręce Jezusa, ale nie myślał, że Jezus może być osądzony i ukrzyżowany, i to nie było w jego planach. Sprzykrzyło mu się to uciążliwe, wędrowne życie, pełne przykrości i prześladowań, więc już od dłuższego czasu wszedł w stosunki z kilku szpiegującymi Jezusa Faryzeuszami i Saduceuszami, którzy pochlebstwami wciągnęli go zręcznie do zdrady. Złym popędom swym dał folgę już w ostatnich miesiącach, kradnąc, co się dało, z jałmużny przeznaczonej dla ubogich; skąpą jego naturę obruszyła do reszty hojność Magdaleny przy namaszczeniu Jezusa, skąpstwo też popchnęło go wreszcie do ostateczności. Zawsze miał Judasz widoki na doczesne królestwo Jezusa i nadzieję, że dostanie mu się w nim świetne i zyskowne stanowisko; gdy jednak ani słychu nie było o tym, umyślił sam zdobyć sobie majątek.

Widział przy tym, jak wzmagały się zewsząd przeciwności i prześladowania, więc rozumiał, że lepiej na wszelki wypadek nawiązać dobre stosunki z potężnymi a znakomitymi nieprzyjaciółmi Jezusa. Jezus jakoś nie myślał zostać obiecanym królem; z drugiej strony arcykapłani i znakomici mężowie przy świątyni cieszyli się w oczach Judasza wielką powagą, więc coraz ściślejsze zawiązywał stosunki z owymi pośrednikami, a ci pochlebiali mu we wszystkim i prawdopodobnie dla uspokojenia go zapewniali, że w każdym razie Jezus nie długo się już utrzyma. Niedawno szukali za nim znowu w Betanii, a tak zdrada dojrzewała z dniem każdym i Judasz coraz głębiej popadał w przepaść zguby grzechowej. W ostatnich dniach nie czuł prawie nóg, tak biegał po arcykapłanach i kapłanach, by skłonić ich do ostatecznego kroku. Ci jednak traktowali go z wielką pogardą, a co do czynu wahali się, bardzo.

Mówili, że czas już za krótki przed paschą, że wywoła się tylko przez to przeszkodę i zamieszanie w czasie świąt; Rada jedynie przychylała się nieco ku wnioskowi Judasza. Przyjąwszy świętokradzko Najśw. Sakrament, popadł Judasz do reszty w moc szatana i zaraz też poszedł dokonać tej ohydnej zbrodni. Najpierw wyszukał owych pośredników, którzy dotychczas stale mu schlebiali, a i teraz przyjęli go z obłudną uprzejmością. Powoli zeszli się i inni Faryzeusze, także Kajfasz i Annasz, ale ci ostatni szyderczo i wzgardliwie się z nim obchodzili. Zaczęła się burzliwa, niezdecydowana narada, nie wierzono w dobry wynik sprawy i Judaszowi zdawano się nie ufać.

Równocześnie miałam widzenie, że i w państwie piekielnym nie było jedności. Szatan pragnął, by Żydzi stali się winnymi tej zbrodni, wydając na śmierć najniewinniejszego z ludzi; pragnął śmierci Jezusa, bo nienawidził Go za nawracanie grzeszników, świętą naukę, uzdrawianie i sprawiedliwość. Z drugiej strony zaś czuł jakąś trwogę wewnętrzną na myśl o niewinnej śmierci Jezusa, który jej nie unikał i nie chciał się ratować; zazdrościł Mu, że niewinnie będzie cierpiał i zaskarbi sobie przez to zasługi. Tak więc kusiciel z jednej strony rozżarzał złość i nienawiść nieprzyjaciół Jezusa, zebranych w koło zdrajcy, z drugiej strony podsuwał niektórym z nich myśli, że Judasz — to nikczemny łotr, że przed świętami nie da się załatwić sprawa osadzenia Jezusa i nie będzie można ściągnąć potrzebna ilość świadków przeciw Jezusowi.

Tak tedy zwalczali Faryzeusze nawzajem swe zdania i nie mogli powziąć postanowienia. Zapytywali także Judasza, czy można będzie pojmać Jezusa, czy nie ma On koło Siebie jakiej zbrojnej gwardii. Nikczemny zdrajca odpowiedział im na to: „Broń Boże! Ma tylko jedenastu uczniów, bojaźliwych co się zowie, a i Sam upadł zupełnie na duchu. Teraz musicie pojmać Jezusa, albo nigdy; innym razem nie będę Go mógł wam wydać, bo już nie chcę Mu się pokazywać na oczy.

I tak już ostatnimi dniami a szczególnie dziś i Jezus sam i inni uczniowie półsłówkami przytyki i docinki mi różne czynili, dając do poznania, że odgadują moje zamiary; gdybym więc teraz znowu do nich powrócił, niechybnie by mnie zamordowali. Zresztą jeśli teraz nie pojmiecie Jezusa, to wymknie się wam, powróci później z liczną rzeszą stronników i każe się obwołać królem.” Takimi argumentami Judasz ich wreszcie przekonał; zgodzono się na jego wniosek, by pojmać Jezusa stosownie do jego wskazówek, poczym mu zaraz wypłacono trzydzieści srebrników, jako nagrodę za zdradę. Było to trzydzieści sztuk srebrnej blachy w formie języczków, pospajanych kółeczkami na łańcuszku w jeden pęk. Na blaszkach wybite były jakieś znaki.

Teraz już, czując tę ciągłą nieufność i pogardę Faryzeuszów, dał się Judasz unieść pysze i chełpliwości, by się pokazać przed nimi jako mąż sprawiedliwy i bezinteresowny, i ofiarował się oddać otrzymane pieniądze na świątynię. Odrzucono jednak tę ofiarę, która, jako zapłata krwi, nie mogła być przyjęta. Judasz, choć może poniekąd zadowolony z tego, poznał tym bardziej głęboką pogardę, jaką żywiono ku niemu, więc złość wielka chwyciła go za serce; nie tego się spodziewał. Owoce zdrady, jeszcze nawet nie spełnionej, już napawały go goryczą; ale zanadto już zaplątał się z Faryzeuszami i był w ich rękach, więc wycofać się było za późno. Zresztą zwracano na niego baczną uwagę i nie spuszczano go z oka, dopóki nie ułożył całego planu pojmania Jezusa.

Trzej Faryzeusze zaprowadzili następnie zdrajcę na dół do sali, zajmowanej przez żołnierzy, zostających na żołdzie przy świątyni; należeli do nich nie tylko Żydzi, ale i przedstawiciele innych narodowości. Gdy już wszystko umówiono i zebrano potrzebną ilość żołnierzy, pobiegł Judasz w towarzystwie jednego sługi Faryzeuszów, najpierw do wieczernika, by dać im znać, czy Jezus tam jest jeszcze, bo tu łatwo mogliby Go pojmać, obsadziwszy bramy. Miał im o tym dać znać przez posłańca. […]

Judasz, powróciwszy, oznajmił Faryzeuszom, że Jezusa nie ma już w wieczerniku, lecz musi być zapewne w Swej zwykłej modlitewni na Górze Oliwnej. Nalegał teraz na to, by dodano mu niewielką tylko garstkę żołnierzy, by nie zwracać uwagi uczniów, czuwających wszędy, i nie wzbudzić jakiego rozruchu. Za to trzystu żołnierzami miano obsadzić bramy i ulice dzielnicy Ofel, leżącej na południe od świątyni i doliny Milo aż do domu Annasza na Syjonie, by powracającemu z Jezusem orszakowi można w razie potrzeby zdążyć na pomoc; wiedziano bowiem, że mieszkańcy Ofel są, gorliwymi stronnikami Jezusa.

Dawał także nikczemny zdrajca rady, jak trzeba się zabezpieczyć, by Jezus się nie wymknął, jak już nieraz na wzgórzach nagle znikał Swemu otoczeniu i stawał się niewidzialny przy pomocy sztuk tajemnych. […]

Judasz umówił się z żołnierzami, że wejdzie przed nimi do ogrodu, ucałuje i pozdrowi Jezusa, jak gdyby był wciąż jeszcze Jego uczniem i przyjacielem i teraz wracał po załatwieniu interesów; wtedy dopiero mieli żołnierze otoczyć i pojmać Jezusa. Judasz sam miał się przy tym zachować tak, jak gdyby pojawienie się żołnierzy nastąpiło przypadkowo tylko, tuż po jego przybyciu; miał niby to uciec wraz z innymi uczniami, jakoby nic nie był winien. Przychodziło też Judaszowi na myśl, że być może powstanie jakiś rozruch, Apostołowie będą się bronić i Jezus wymknie się, jak to już nieraz było. Byłby może i zadowolony z tego, nie, jakoby żałował swego czynu, lub litował się nad Jezusem, bo szatan już owładnął nim zupełnie, lecz złościła go pogarda i nieufność, jaką mu okazywali nieprzyjaciele Jezusa.

Judasz żądał także, by żołnierze, idący z nim, nie nieśli żadnych więzów ani powrozów i w ogóle by nie dodawano mu żadnych podłych siepaczy. Pozornie zgodzono się na to, a w rzeczywistości postąpiono z nim tak, jak zwykle obchodzi się z nikczemnym zdrajcą, któremu się nie ufa i którego się odrzuca po wyzyskaniu jego zdrady. Dali więc Faryzeusze żołnierzom szczegółowe polecenie, by dawali pilne baczenie na Judasza i nie spuszczali go z oka, dopóki Jezusa nie pojmą, gdyż jak mówili, należy się obawiać tego, że łotr ten umknie z otrzymaną zapłatą, a tak tej nocy wcale by nie schwytali Jezusa, lub też pojmali kogo innego zamiast Niego, a wtedy z całego tego przedsięwzięcia wynikłoby tylko zamieszanie, a może i rozruch w czasie świąt. […]

Wysłani żołnierze obchodzili się bardzo grzecznie z Judaszem, aż doszli do drogi, oddzielającej ogród Getsemański od Oliwnego. Tu jednak zmienili swoje zachowanie się, nie chcieli puścić samego naprzód, a gdy upierał się przy tym, rozpoczęli z nim brutalnie kłótnię. mieście czaty, by zapobiec zbiegowisku i usiłowaniom ratowania Jezusa.

Gdy Judasz już wyruszył w drogę z dwudziestu żołnierzami, pchnięto za nimi w pewnym oddaleniu czterech nikczemnych siepaczy, pospolitych oprawców z pętami i powrozami, kilka zaś kroków za nimi szło owych sześciu urzędników, z którymi Judasz nawiązał był zdradzieckie stosunki. Byli to jeden znamienity kapłan i zausznik Annasza, drugi Kajfasza, dalej dwóch faryzejskich i dwóch saducejskich urzędników, którzy to ostatni należeli zarazem do Herodian. Byli to wszyscy szpiedzy, ludzie podstępni i podli pochlebcy Annasza i Kajfasza, a przy tym tajemni, najzaciętsi nieprzyjaciele Zbawiciela.

Wysłani żołnierze obchodzili się bardzo grzecznie z Judaszem, aż doszli do drogi, oddzielającej ogród Getsemański od Oliwnego. Tu jednak zmienili swoje zachowanie się, nie chcieli puścić samego naprzód, a gdy upierał się przy tym, rozpoczęli z nim brutalnie kłótnię. […]

Właśnie, gdy Jezus wyszedł z trzema Apostołami na drogę między ogrodem Getsemańskim a Oliwnym, pojawili się z drugiej strony na 20 mniej więcej kroków żołnierze z Judaszem, którzy z początku może nawet nie zobaczyli Pana, tak zajęci byli kłótnią. Judasz mianowicie chciał sam bez żołnierzy przystąpić do Jezusa, niby jako przyjaciel, a oni mieli później jakby zupełnie przypadkowo, wyskoczyć i pojmać tego, którego on pocałuje. Lecz żołnierze, przytrzymawszy go, zawołali: Poczekaj, bratku! nie puścimy cię od nas, dopóki nie dostaniemy w ręce Galilejczyka! Wtem spostrzegli ośmiu Apostołów, którzy, zwabieni hałasem, nadeszli z ogrodu Getsemańskiego, więc zawołali na czterech idących z tyłu siepaczy, by wzmocnić swe siły. Judasz, teraz dopiero spostrzegłszy tychże, chciał ich odprawić z powrotem i znowu rozpoczął o to kłótnię.

Tymczasem trzej Apostołowie rozpoznali przy świetle pochodni, co to za jedni, ta banda zbrojna, więc Piotr, zapytawszy jak zawsze, zawołał: Panie, owych ośmiu z Getsemane są tam na przedzie, zatem dalej, uderzymy na tych oprawców!” Jezus jednak kazał mu spokojnie się zachować i cofnął się z nimi parę kroków za drogę na murawę. Judasz, widząc, jak mu pomieszano szyki, złościł się ogromnie i sarkał. Na to wyszło z ogrodu czterech uczniów i przystąpili, pytając, co ma znaczyć ta kłótnia i zgiełk. Judasz więc zwrócił się zaraz do nich, zaczął ich zagadywać i chciał bardzo jakoś się wykręcić z tej całej sprawy, ale straż go nie puszczała. Czterej ci uczniowie byli to Jakub Młodszy, Filip, Tomasz i Natanael. Ten ostatni, dalej jeden z synów Symeona i wielu innych uczniów, przybyli tu, częścią jako posłowie od przyjaciół Jezusa do ośmiu Apostołów w ogrodzie Getsemańskim, częścią sprowadziła ich trwoga i ciekawość. Oprócz tych czterech krążyli i inni w dali z oczekiwaniem, każdej chwili gotowi do ucieczki.

Jezus tymczasem zbliżył się na kilka kroków do żołnierzy i zapytał głośno i poważnie: – Kogo szukacie? – Jezusa z Nazaretu – zawołali przywódcy. A Jezus rzekł: – Jam jest! Zaledwie wyrzekł te słowa, a żołdacy, jakby kurczem gwałtownym ogarnięci, rzucili się w tył i upadli na ziemię. Judasza, stojącego w pobliżu, zmieszało to jeszcze bardziej. Objawił chęć zbliżenia się do Jezusa, lecz Pan podniósł rękę i rzekł: – Przyjacielu, po co przyszedłeś? Na co Judasz, zmieszany, zaczął mówić coś o załatwionym interesie, lecz Jezus przerwał mu i, zdaje mi się, rzekł: – O, lepiej byłoby dla ciebie nie narodzić się wcale.

Nie przypominam sobie na pewno tych słów. Podczas tego podnieśli się żołdacy z ziemi i oczekując umówionego znaku zdrajcy, pocałunku, zbliżyli się do Jezusa i Apostołów, a Piotr i inni obstąpili Judasza, powstając na niego i nazywając go złodziejem i zdrajcą. Chciał się Judasz łgarstwem wywinąć, ale nie udało mu się to; sami bowiem żołnierze, biorąc go w obronę przed Apostołami, dali tym samym świadectwo przeciw niemu.

Na powtórne pytanie Jezusa, kogo szukają, odpowiedzieli żołdacy znowu: – Jezusa z Nazaretu! A Jezus rzekł: – Jam jest! Powiedziałem wam już to, więc jeśli Mnie szukacie, zostawcie innych w spokoju. Na Jego słowo: „Jam jest” upadli powtórnie żołdacy na ziemię, powykręcani, jak cierpiący na padaczkę, a tymczasem Apostołowie otoczyli znowu Judasza, rozgoryczeni przeciw niemu do najwyższego stopnia. Jezus zaś rzekł do leżących żołnierzy: – Wstańcie! I wstali zaraz, strachem przejęci; lecz gdy Judasz nadal kłócił się z Apostołami, a ci i na straż poczęli naciskać, zwrócili się żołnierze przeciw Apostołom, a oswobodziwszy w ten sposób Judasza, groźnie zażądali od niego, by dał im umówiony znak; mieli bowiem surowy nakaz tego tylko pojmać, kogo on pocałuje. Judasz więc rad nie rad przystąpił do Jezusa, uścisnął Go i pocałował, mówiąc:

– Bądź pozdrowiony, Mistrzu! A Jezus odrzekł mu: – Judaszu, pocałowaniem zdradzasz Syna człowieczego! W tej chwili jednak otoczyli Go w koło żołnierze, a siepacze Go pochwycili. Judasz chciał uciekać, lecz Apostołowie przytrzymali go, a nacierając na żołnierzy, zawołali: – Panie, czy mamy wziąć się do mieczów? Piotr zaś w zapalczywości, nie czekając odpowiedzi, ciął mieczem Malchusa, pachołka arcykapłana, który chciał ich odpędzić i odciął mu kawałek ucha. Zraniony Malchus upadł na ziemię, więc zamieszanie stało się jeszcze większe.

[…]

Judasz błądził długo po skalistej dolinie Hinnom na południe od Jerozolimy, pełnej śmieci, odpadków i nieczystości. Szatan opanowawszy go, nie dał mu spoczynku, a rozpacz rozsiadła się w jego sercu. Gnany niepokojem, podszedł w pobliże domu Kajfasza, właśnie gdy Jezus był w więzieniu. Lękliwie skradał się koło zabudowania, mając przy sobie u pasa pęk związanych srebrników, zapłatę swej zdrady. W budynku sądowym panowała cisza, widać było tylko pilnujące straże. Zbliżył się Judasz i nie poznany przez nich, zapytał jednego żołnierza, co też zamierzają zrobić z Galilejczykiem. Odpowiedziano mu, że już skazany na śmierć i że dziś będzie ukrzyżowany. Podszedłszy dalej, usłyszał znów żołnierzy rozmawiających między sobą, jak okrutnie obchodzono się z Jezusem i jak cierpliwie On to wszystko znosił.

Z rozmowy dowiedział się dalej Judasz, że z brzaskiem dnia stawią znowu Jezusa przed Wielką Radę, by uroczyście i prawomocnie wydać nań wyrok. Chciwie, a zarazem z udręczeniem zbierał Judasz te wiadomości, lecz tymczasem zaczęło świtać, a w domu i koło domu ruch zrobił się większy, Judasz przeto cofnął się na tył domu, by nie być widzianym; podobnie jak Kain uciekał przed ludźmi, a zwątpienie opanowywało go coraz więcej. Lecz, oto, co napotkał! Natrafił właśnie na miejsce, gdzie obrabiano krzyż; pojedyncze kawałki leżały w porządku koło siebie a robotnicy spali otuleni w koce; nad Górą Oliwną tymczasem niebo zaczęło blask rzucać, a światło zdawało się niby wzdrygać paść na narzędzie naszego odkupienia. Przerażenie ogarnęło Judasza na widok tego krzyża, na którym miał zawisnąć Mistrz przezeń zaprzedany. Uciekł czym prędzej, ale nie zbyt daleko, bo chciał tu w ukryciu oczekiwać wyniku rannego sądu.

[…] Judasz w pobliżu się ukrywał, więc słyszał gwar, jaki powstał przy wyprowadzaniu Jezusa; do uszu jego dochodziły urywki rozmowy tych, którzy, opóźniwszy się, doganiali pochód. Słyszał, jak mówili: – Teraz prowadzą Go do PiłataWielka Rada” skazała Galilejczyka na śmierć, musi pójść na krzyż. Przy życiu przecie nie zostanie; obeszli się z Nim już i tak dobrze. Cierpliwy jest, nad miarę; nic nie mówił, tylko powiedział, że jest Mesjaszem i że będzie siedział po prawicy Boga; więcej nie chciał się nic tłumaczyć i dlatego musi iść na krzyż. Gdyby był tego nie powiedział, nie mogliby Mu udowodnić, że zasłużył na karę śmierci, a tak już przepadło. Ten łotr, który Go zaprzedał, był Jego uczniem i na krótki czas przedtem pożywał z Nim baranka wielkanocnego. Nie chciałbym maczać ręki w tej sprawie. Bądź co bądź jaki jest Galilejczyk, ale żadnego przyjaciela nie wydał na śmierć za pieniądze. Zaprawdę, ten niecnota zasługuje także na szubienicę.

Słyszał to wszystko Judasz, widział, że już Jezus zgubiony jest bez ratunku, więc duszę jego owładnęła czarna trwoga, spóźniona skrucha i rozpacz. Dręczony przez szatana, puścił się cwałem. Trzos srebrników, uwieszony u pasa pod płaszczem, był mu bodźcem piekielnym i ościeniem. Ujął go w rękę, by uderzając mu o bok, nie sprawiał zbytniego chrzęstu i biegł na oślep przed siebie; ale nie pobiegł za Jezusem, by rzucić Mu się do nóg, by błagać Go o litość i przebaczenie i umrzeć z Nim razem; nie poszedł wyznać ze skruchą swą winę przed Bogiem, lecz chciał przed ludźmi zrzucić z siebie winę i pozbyć się zapłaty za zdradę. Pobiegł więc jak szalony do świątyni, gdzie po osądzeniu Jezusa zebrało się wielu starszych członków Rady, którzy byli przełożonymi nad kapłanami, pełniącymi służbę.

Gdy Judasz, zmieniony na twarzy, zrozpaczony, stanął przed nimi, spojrzeli najpierw ze zdziwieniem po sobie, a potem z szyderczym uśmiechem utkwili w Judasza dumne spojrzenia. On zaś wyrwał zza pasa trzos srebrników, wyciągnął je ku nim i rzekł, gwałtownie wzruszony: – Odbierzcie te pieniądze, którymi skusiliście mnie do wydania Sprawiedliwego! Odbierzcie te pieniądze, a puśćcie Jezusa. Rozwiązuję nasza umowę; zgrzeszyłem ciężko, zdradziwszy krew niewinną. Lecz kapłani teraz dopiero dali mu odczuć całą swa pogardę dla niego. Wyciągnęli ręce, niby odpychając podawane srebrniki, jak gdyby nie chcieli się zanieczyszczać przez dotknięcie nagrody za zdradę, i rzekli: – Co nas to obchodzi, że ty zgrzeszyłeś? Jeśli mniemasz, żeś sprzedał niewinną krew, to już twoja rzecz. My wiemy, cośmy kupili od ciebie i znaleźliśmy Go winnym śmierci. Pieniądze sobie schowaj, nie chcemy się ich nawet dotykać!

Tak mówili prędko i z roztargnieniem, jak ludzie, którzy, zajęci interesami, chcą okazać natrętnemu, że radziby się go pozbyć; wreszcie z pogardą odwrócili się od niego. Jego zaś złość porwała i rozpacz, przyprawiająca go prawie o utratę zmysłów; włosy zjeżyły mu się na głowie. Rozerwał obiema rękami łańcuszek, na którym nanizane były srebrniki, rzucił im je pod nogi, że aż rozsypały się po całej świątyni i wybiegł jak szalony za miasto.

I znowu błądził na oślep po dolinie Hinnom, a szatan w strasznej postaci trzymał się wciąż jego boku i szeptał mu do ucha wszystkie przekleństwa Proroków, wypowiedziane o tej dolinie, na której Żydzi niegdyś ofiarowali bałwanom własne dzieci; chciał go w ten sposób przywieść do ostatecznej rozpaczy. Zdawało się Judaszowi, że prorok palcem wskazuje na niego, mówiąc te słowa: Wyjdą i będą oglądać zwłoki tych, którzy zgrzeszyli przeciw Mnie, a robak ich nie umrze, a ogień ich nie wygaśnie. To znowu brzmiało mu w uszach: Kainie, gdzie jest Abel, brat twój? Co uczyniłeś? Krew jego woła o pomstę do Mnie. Przeklęty będziesz na ziemi, błąkać się będziesz i uciekać od widoku ludzi! Błądząc tak, przybył Judasz nad potok Cedron i spoglądał ku Górze Oliwnej, lecz w tej chwili odwrócił się ze zgrozą.

Wszak niedawno słyszał tam słowa: – Przyjacielu, po co przyszedłeś? Judaszu, pocałowaniem zdradzasz Syna człowieczego! Straszne przerażenie przejęło duszę Judasza, gdy to wspomniał, zmysły odmawiały mu służby, jednej myśli nie mógł zebrać, a czarny, wróg szeptał mu wciąż do uszu: – Tu, przez Cedron uciekał Dawid przed Absalonem; Absalon obwiesił się na drzewie i tak zginął. O tobie to zarazem prorokował Dawid, gdy mówił: „Złem odpłacili dobre, będzie miał surowego sędziego, szatan stanie po jego prawicy, wszelki sąd go potępi, krótkie będą dni jego życia; urząd jego obejmie kto inny, Pan zawsze mieć będzie w pamięci złośliwość jego przodków, i grzechy matki jego, bo bez litości prześladował ubogich, zabił zasmuconego. Lubował się w przekleństwach, niech więc będzie przeklęty; i oto wziął na siebie przekleństwo jak szatę, jak woda wcisnęło się ono w jego wnętrzności, jak oliwa weszło w jego golenie, odziała go klątwa jak szata, jak pas, który go opasuje na wieki.


Poznawał Judasz, jak na jotę stosuje się to wszystko do niego, a sumienie dręczyło go strasznie, gorzej niż męki cielesne. Właśnie zabłądził w miejsce bagniste, pełne rumowisk i nieczystości, na południowy wschód od Jerozolimy u stóp góry Zgorszenia, gdzie go nikt nie mógł widzieć. Ale sumienie dręczyło go coraz więcej, a z miasta dolatywał doń głośny zgiełk, szatan zaś szeptał mu do ucha słowa: Oto prowadzą Go na śmierć! Ty Go zaprzedałeś! A wiesz ty, że napisano jest w Zakonie: „Kto sprzeda jedne duszę z braci swoich z dzieci Izraela i weźmie za nią zapłatę, śmiercią ma umrzeć. Zrób raz koniec, nędzniku! Zrób koniec! A Judasz, pod wpływem tych podszeptów, oddał się zupełnie rozpaczy; zdjąwszy pas, obwiesił się na drzewie o wielu rozgałęzieniach, wyrastającym z zagłębienia ziemi. A gdy już wisiał, rozpękło się jego ciało i wnętrzności wyleciały na ziemię.

Źródło: Żywot i bolesna męka Pana Naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Marki Jego Marii według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich (za: pasja.wg.emmerich.fm.interia.pl)

Read more: https://www.pch24.pl/zdrada-judasza-wedlug-bl–katarzyny-emmerich,1444,i.html#ixzz6lyB7055t

https://www.pch24.pl/zdrada-judasza-wedlug-bl–katarzyny-emmerich,1444,i.html

Posted in Religia | Leave a Comment »

Król łódzkiego getta – Chaim Mordechaj Rumkowski

Posted by tadeo w dniu 9 lutego 2021

Chaim Rumkowski czuł się prawdziwym królem łódzkiego getta. Jeździł po mieście w specjalnie przerobionej dorożce o wyglądzie karocy, wydawał znaczki pocztowe ze swoją podobizną, organizował akademie ku swojej czci, zachęcał poetów do pisania wiernopoddańczych poematów na swój temat i kazał traktować się jak dobrodziej żydowskiej społeczności. Narzucił pracownikom w getcie niezwykle wyśrubowane normy pracy a jego ulubione powiedzenie „tylko praca nas ocali” złowrogo przypomina hasło „Arbeit macht frei”.

Rumkowski osobiście podpisywał listy tych, którzy jako „elementy nieproduktywne” kierowani byli do obozów zagłady. Żydzi nigdy mu nie wybaczyli, że tak ochoczo współpracował z Niemcami, osobiście się bogacąc na nieszczęściu rodaków. Gdy we wrześniu 1942 roku Niemcy kazali mu przygotować transporty dzieci i starych ludzi Rumkowski wygłosił do mieszkańców łódzkiego getta słynne przemówienie, w którym żądał: „oddajcie mi wasze dzieci”. W podobnych okolicznościach przewodniczący warszawskiego getta Adam Czerniakow popełnił samobójstwo.

Jego rządy w łódzkim getcie były naznaczone przemocą i terrorem. Rumkowski realizując politykę Niemców  organizował deportacje mieszkańców łódzkiego getta do obozów zagłady nie miał najmniejszych zahamowań, aby umieszczać w nich dzieci. Tłumaczył to tym, że ocaleją inni mieszkańcy łódzkiego getta. Tą historię warto poznać, bo stawia fundamentalne pytanie o to czy można poświęcić życie jednych w imię ratowania życia drugich. Mój film o Rumkowskim  zatytułowałem „Władca getta” bo tak go właśnie nazywali mieszkańcy łódzkiego getta!

Jeśli chcesz poznać tą całą zakazaną historię, zajrzyj na: https://zakazanehistorie.pl/pozycja/z…

Przeczytaj także:

https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C121986%2Cukazaly-sie-wspomnienia-sekretarki-rumkowskiego.html

Posted in Historia, Reportaż | Leave a Comment »

Dobroć Boża a grzech

Posted by tadeo w dniu 4 lutego 2021


Bez uznania własnego grzechu, nie ma nawrócenia.


Dobroć Boża a grzech


Rozumiemy dobrze, że Bóg nienawidzi grzechu, że boli Go zło, że nie chce, by na świecie panował grzech.[…] Skoro Bóg nie cierpi grzechu, a jednak milczy na jego widok i nie broni, nie przeszkadza, pozwala człowiekowi grzeszyć, to musi mieć jakieś powody.


Pierwszym powodem jest uszanowanie natury ludzkiej, wolnej woli. Bóg stworzył człowieka i obdarzył go nieocenionymi skarbami, wolną wolą, wyjął spod powszechnych mechanicznych praw natury, postawił mu Siebie Samego za cel, sprawił, żeby człowiek za pośrednictwem własnej inicjatywy i woli mógł sobie wysłużyć życie wieczne. Bóg pragnie mieć nie niewolników skutych w kajdany, przerażonych hukiem gromów, trzęsieniem ziemi, powodzią, ogniem, okrucieństwem wojen, ale ludzi dobrowolnie oddających Mu cześć i uwielbienie. Dlatego stwarzając człowieka, obdarzył go wyjątkowymi zaletami: wolną wolą.


Wolna wola nie tylko wyróżnia nas od innych jestestw świata, ale stanowi pewne niebezpieczeństwo. Jest wielkim odznaczeniem człowieka, ale może się stać groźnym niebezpieczeństwem. Jestem człowiekiem, żaden tyran nie może mnie zmusić do działania wbrew mojej woli. Rękojmią mojej swobody jest wolna wola.

Nikt nie może mnie zmusić do złego, ale również nie zmusi mnie do dobrego (bo wtedy dobro nie byłoby cnotą). Bóg nie chce, żebym nadużywał swojej wolnej woli i wybierając zło, żebym upadł do poziomu zwierzęcia — i dlatego wspiera mnie Swoją łaską. Mimo to człowiek może postąpić, jak chce i tak rodzi się grzech! Początek świata nie wywodzi się ze zła. Bóg nie stworzył zła, ani grzechu. Człowiek przekreślił swoje ścieżki, przeciwstawiając swoją wolę woli Bożej. Człowiek nadużył najpiękniejszego daru. który stawia go wyżej ponad wszystkimi stworzeniami: wolnej woli.


Oto pierwsza odpowiedź: grzech istnieje na świecie, ale nie pochodzi od Boga, nie powstał z Jego woli, ale z ludzkiej woli! Można nadużywać wolności woli. można grzeszyć, ale nie można o to obwiniać Boga. Czy odpowiadam za ucznia, którego nauczyłem wielu pożytecznych rzeczy, a który później do złego używa w życiu swoich wiadomości? Wiele ludzkich cierpień stąd bierze początek! Przyczyną ogromu zła są ludzie! Wielu ludzi nie urodziłoby się kalekami, ślepcami, chorymi nerwowo, gdyby jakiś ich przodek nie prowadził hulaszczego życia, nie grzeszył przeciwko szóstemu przykazaniu! Gdybyśmy mogli wyrzucić wszystkie gorycze, nieszczęścia, rabunki, morderstwa, wojny, które powodują sami ludzie, o wiele lżejsze byłoby życie! Nie można przypisać Bogu przyczyny wszystkiego zła!


Może powiesz — jeśli Bóg naprawdę nie chce upadku człowieka, jeśli bolą Go nasze grzechy, to przecież mógłby Swoją Wszechmocą przeszkodzić człowiekowi w złym. Owszem, chciałby przeszkodzić w grzechu i daje człowiekowi pomoc przeciwko złu, ale nie występuje siłą, przemocą, nie łamie wolnej woli ludzkiej, bo szanuje w nas Swoje stworzenia: szanuje naszą godność.


Ale w takim razie Bogu obojętny jest grzech? O, nie! Bóg nie pozbawia ludzkiej natury jej świętej właściwości, nie odbiera nam wolnej woli; ludzka wolna wola dopuszcza grzech, ale Bóg nawet zło stara się zamienić w dobro.


Jak to rozumieć? Rozumie to człowiek doświadczony, albo ten, kto dobrze zna historię. Często się zdarzało i zdarza się, że ludzie świadomie, lub bezwiednie popełniając grzech nawet nie przypuszczają, że w ten sposób uwydatniają plany Boże! Ilu to ludzi może powiedzieć w starszym wieku swoim fałszywym przyjaciołom to, co sprzedany biblijny Józef powiedział braciom swoim: „Wyście na mnie złe knowali, ale Bóg obrócił to w dobre” (Rdz. 50, 20).


Gdy Pan Jezus wstąpił do nieba, Żydzi zaczęli zaraz szukać uczniów Jego, ale Bóg sprawił, że zło obróciło się na dobro, bo zwolennicy Chrystusa, uciekając przed prześladowaniem, głosili po świecie Jego naukę; tak samo wicher na wszystkie strony kołysze drzewem, ale jednocześnie roznosi nasiona i rzuca nowy posiew.


Bóg chce, żebyśmy naszej wolnej woli używali do dobrego. Jeśli używamy jej do złego i popełniamy grzech, to Bóg nawet z grzechu chce wykrzesać dobro.


Naturalnie jest to niewyczerpująca odpowiedź na postawione pytanie: Dlaczego Bóg toleruje zło? Życie pełne jest złości ludzkich i okrucieństwa tak, że nawet ludzie religijni wołają przerażeni: „Panie, jak możesz pozwolić na coś podobnego? Jak możesz pozwolić na to?!”


Wiecie, dlaczego Bóg milczy wtenczas, kiedy człowiek koniecznie żąda, by ukarał grzeszników, wołając: Panie zgładź ich jednym Swoim słowem! gromem, trzęsieniem ziemi! Bóg milczy, nie posługuje się mową ludzką, bo to, co miał nam do powiedzenia, żeby się nam dać poznać, żebyśmy się zaznajomili z Jego planami, myślami i przykazaniami, objawił przez proroków, Jednorodzonego Syna i ciągle opowiada przez Pismo Święte i Kościół. Bóg milczy, bo Jego wieczność nie podlega czasowi. Jak mówi przysłowie: Boskie młyny mielą powoli ale skutecznie. Nikt nie może uciec przed Bogiem, nikt, prędzej czy później wpadnie w ręce Jego sprawiedliwości.


Bóg milczy, bo wie, że przyjdzie czas, że każdy człowiek kiedyś po śmierci stanie przed Jego Obliczem, a wtenczas zapyta się: Człowieku, milczałem dotychczas, a teraz słuchaj, co sądzę o tobie!

Tak, Bracia, ludzkiej podłości nie można inaczej pogodzić z dobrocią Bożą, jedynie, gdy pomyślimy, że Bóg jest nie tylko dobry, ale i sprawiedliwy, jest surowym Sędzią, przed Jego trybunałem zapadnie wyrok na każdego człowieka, na każdy czyn ludzki.

(Pisownia uwspółcześniona)


Ks. dr Tihamer Toth, Wierzę w Boga, Kraków 1933, s. 226-229.

Read more: https://www.pch24.pl/dobroc-boza-a-grzech,41598,i.html#ixzz6lVQlFXTV

https://www.pch24.pl/dobroc-boza-a-grzech,41598,i.html

Posted in Religia | Leave a Comment »